Liceum. Najgorsze co mogło człowieka spotkać. Po zakończeniu męczarni w gimbazjum, musisz pisać jakiś zjebany test w którym nawet niewiadomo o co chodzi. Wykurwią ci tam jakiegoś francuza i pisz tu charakterystykę, jak ty przez cały ten czas uczyłeś się pisać rozprawki, chuj wie jeszcze po co.
Tak na dobrą sprawę to zaliczyłem z dobrą oceną tylko anglika, no bo nauczyciel mnie kochał. Zgaduję, że ktoś z klasy przekupywał nauczyciela, żeby dostać choć jeden punkt wyżej. Wiadomo, zawsze brakuje tego jednego punkta do lepszej oceny.
Ale wracając. Jakimś cudem dostałem się do całkiem spoko szkoły. No. To teraz kisimy się tu trzy lata i matura żeby kisić się na studiach niewiadomo ile czasu. Serio, no bo kto wymyślił żeby studia trwały osiem lat wzwyż. Chyba nie wszystkie, ale jakbym miał siedzieć przez kilka godzin w jednej sali z wykładowcą i paplał mi coś o czymś, to chyba bym popełnił samobójstwo na oczach jego i całej sali.
Wszedłem do środka by dowiedzieć się nieco w jakiej klasie jestem i z kim jestem, sala i to wszystko.
Rozpoznałem kilka nazwisk z podstawówki, ale na szczęście w mojej klasie były te osoby, które dało się jeszcze znosić.
Przede wszystkim dostał się tam mój najlepszy ziomek, którego znam od kiedy obaj byliśmy w drugiej klasie. Ale pamiętam, że kiedyś o coś się pokłóciliśmy. Chyba o nic ważnego.
Spojrzałem na zegar i pierwszy dzień szkolny zaliczony spóźnieniem. Poszedłem na luzie pod salę 36 i bez pukania ani żadnych przeprosin za spóźnienie, usiadłem w ostatniej ławce przy oknie.
— Panie...? — nauczycielka wstała i spojrzała na mnie złowrogo. Kurwa ile ty tu już siedzisz? Wyglądasz jakbyś miała zaraz zejść. Przynajmniej by się coś działo.
— Panie Félix Chatier. — odparłem.
— A więc jaki jest powód spóźnienia, panie Chatier?
— Za blisko mam do szkoły a miałem wypadek samolotem odrzutowym po jednokierunkowej na drodze dla rowerów. — kilka osób się zaśmiało.
Zauważyłem, że wzięła do dłoni swoje pióro i zaczęła coś tam kreślić, po cichu wypowiadając moje imię. A to szmata. Wpisała mi uwagę.
Oparłem głowę na dłoni i gapiłem się na klasę. Noo, wreszcie. Pryszczate kujony, blachary mlaskające gumy z kilogramem makijażu, normiki z jebanym „du you kno da wae?" we wrześniu, patologia i pseudo bogate spoko osóbki, które kupiły sobie znajomych. No takie dziewięć na jedenaście bym powiedział o tej klasie. Rozejrzałem się jeszcze i - no kurwa mój ziomek musiał usiąść w pierwszej ławce. To se nie pogadam.
A poza tym gorzej być nie mogło.
— Noël Devoux — zauważyłem czyjąś dłoń, machającą mi przed twarzą.
— Kurwa, zabieraj to łapsko bo mi do oka zaraz paluch wsadzisz. — złapałem za jego nadgarstek i odsunąłem jego dłoń od siebie. — Co ty tam chciałeś?
— Noël. Chciałbym cię poznać. — znowu wystawił dłoń a ja z niechęcią ją podałem.
— Félix.
— Taa, już wiem. — zaśmiał się cicho.
Koleś siedział obok mnie. Pierw nie zwróciłem na niego uwagi. Chyba czas kupić sobie soczewki.
Noël ma czarne włosy z długą grzywką opadającą mu na czoło, jasną cerę z czerwonymi policzkami i nosem. Oczy miał duże, koloru ciemnego brązu. Przyszedł w za dużej czerwonej bluzie z Nike, dziurawych czarnych spodniach i białych air-maxach. Noo świetnie, tumblerek kolejny. Chociaż ja nie lepszy.
CZYTASZ
'it's just a friendship'
Fanfic[...] „- Noël Devoux - zauważyłem czyjąś dłoń, machającą mi przed twarzą. - Kurwa, zabieraj to łapsko bo mi do oka zaraz paluch wsadzisz. - złapałem za jego nadgarstek i odsunąłem jego dłoń od siebie. - Co ty tam chciałeś? - Noël. Chciałbym cię pozn...