6.

884 94 11
                                    

- Thank you for choosing our air lines- powtórzył głośnik po angielsku, podczas gdy poddenerwowany Artur próbował wysiąść z samolotu. Próbował, bo jakoś para zrobiła takie zamieszanie, że wyjście było zablokowane. Ten dzień gorszy już chyba być nie może. Po pierwsze rano zadzwoniła Monako, więc musiał udawać "kochającego, starszego braciszka" Francję, potem nie mógł znaleźć dokumentów, a na lotnisku prawie mu ukradli torbę. I jeszcze ten wszędobylski francuski. A kiedy nareszcie miał postawić stopę na ojczystej ziemi, pełnej ludzi, którzy mówią w dobrym języku i jeżdżą po prawidłowej stronie ulicy, wyjście zablokowała para wakacjowiczów koniecznie muszących zrobić sobie zdjęcie w wejściu do samolotu. Nagle zauważył, że ktoś do niego dzwoni. Kanada. Świetnie.
- Bonjur, mon chuchu, co tam u ciebie, słonko?- zaświergolił w stylu Francisa jak tylko odebrał telefon.
- Em... Świetnie!- padła wymuszona odpowiedź od razu zdradzająca Anglii z kim rozmawia.
- Alfred nie wygłupiaj się, czemu korzystasz z telefonu swojego brata- Artur postanowił trochę pociągnąć gadkę Francji, zanim dowie się dlaczego dzwoni. Chociaż to akurat było oczywiste, pewnie ten Żabojad powiedział coś dziwnego i się zastanawiają czy wszystko z nim w porządku.
- Skąd wiedziałeś, że to ja?- zdziwił się Ameryka, w tle można też było usłyszeć przyciszone słowa Kanady.
- Myślisz, że nie znam swoich chłopców na tyle, by nie wiedzieć, z którym rozmawiam?- Anglia uniósł oczy ku niebu, gdy ześwirowani turyści w końcu raczyli odblokować przejście. Witaj słodka ziemio, witaj słodki kraju pełen NORMALNYCH ludzi.
- Tak ogólnie... to mamy pytanie. Mógłbyś się z nami spotkać w domu Iggy'ego? Dzwonił do nas dziś rano i zachowywał się.... dziwnie...- "No, może dlatego, że właśnie pod niego próbuje się podszywać niedorobiona żaba" przeszło Arturowi przez myśli, ale na całe szczęście nie wypowiedział tego na głos.
- Bycie gburowatym jest dla niego całkowicie normalne, mon ami- Anglia nie wiedział ile jeszcze będzie w stanie się poniżać. Już łatwiej byłoby udawać Amerykę! Przynajmniej nie musiałby sam siebie obrażać czy mówić jak...
- Nie, nie o to mi chodzi. On właśnie dzisiaj... próbował być miły... i był dziwnie rozkojarzony- wymamrotał do telefonu Alfred, prawie sprawiając, że Artur strzelił face-palma. Czyli Francis zwalił na całej linii. Świetnie. Po prostu cudownie.
- Sacrebleu, on chyba jest chory! Jak to dobrze, że postanowiłem mu złożyć wizytę, dziękuję, że mnie uprzedziłeś!- wykrzyknął teatralnie, pośpiesznym krokiem opuszczając lotnisko. Nie miał zamiaru pokazywać się na mieście w takim stanie, nawet jeśli był w ciele Francji. Czy on ma w domu jakiekolwiek normalne ubrania?
- W takim razie widzimy się na miejscu! Powinniśmy być koło drugiej!- wykrzyknął radośnie Alfred, kończąc połączenie. Brytyjczyk odczuł wielką ulgę, wiedząc, że nie będzie już musiał dłużej udawać Francuza. Następnym razem, gdy będzie rozmawiał z Alfredem będzie mu mógł powiedzieć prosto w twarz, że nie jest Francisem tylko Arturem. Anglik ze złością spojrzał na pusty parking dla taksówek, po czym spojrzał na rozkład jazdy metra. Za trzy minuty powinien być jeden pociąg do centrum, a z najbliższej stacji do domu miał może piętnaście minut spacerkiem. Z zakupem biletu, jak i z resztą podróży, większych problemów nie było. Względny spokój Anglika zakłóciło tylko kilka pań, które postanowiły trochę z nim poflirtować. Jednak każdą z nich spławił najgrzeczniej jak umiał. Miał już dość udawania Francisa, więc gdy nareszcie stanął przed upragnionymi drzwiami z tabliczką "Kirkland", kamień spadł mu z serca. Oczywiście nie miał przy sobie kluczy, bo w życiu nie zaufałby Francisowi z takimi rzeczami, więc głośno zapukał do drzwi.
- Drzwi są otwarte!- odezwał się głos z jakiegoś odległego zakamarku domu. Artur uśmiechnął się pobłażliwie i wszedł do środka. Jak to dobrze jest być w domu. Swoim własnym, oczywiście. Do poprawy humoru brakowało mu tylko herbaty... i swojego starego ciała.
- Oi, Frog! Już jestem!- krzyknął, wieszając płaszcz w przedpokoju.
- Oh, to ty, Angleterre!- Francis uśmiechnął się, wychodząc z kuchni. Anglię zamurowało. W złym znaczeniu tego słowa. To nie było dobrze patrzeć się na siebie. Uśmiechniętego szeroko. Uczesanego. Z brwiami normalnej grubości.
- Coś... ty... zrobił... z... moim... ciałem...- wydusił w końcu z siebie Anglia, patrząc się na swoją własną twarz w kompletnym horrorze. Jednak Francja tylko machnął ręką, wracając do kuchni.
- Nic takiego, tylko trochę zadbałem o ciebie- rzucił lekko, nawet się nie oglądając na Anglika.
- Nic TAKIEGO? PRAKTYCZNIE TRZY CZWARTE MOICH BRWI WYPAROWAŁO! A POZA TYM CHŁOPCY MYŚLĄ, ŻE MI ODBIŁO!- wrzasnął Anglia, chwytając drugą nację za ramiona.
- Wiesz, miałem mały problem z brwiami, bo pensetą za długo by to trwało. Ale kupiłem te plastry, którymi kobiety golą sobie nogi i wyciąłem z nich na tyle małe paski, że usunęły to co chciałem. Bolało jak cholera, ale zadziałało. Resztę regulowałem już pensetą- żachnął się Francja.- Ale przykro mi za chłopców, zupełnie nie wiedziałem co powiedzieć-
- Ja zraz sprawię, że nie będziesz wiedział co powiedzieć- warknął Artur, podnosząc leżące na stole nożyczki. Francja spojrzał na nie, po czym na twarz Brytyjczyka i aż mu się z przerażenia rozszerzyły oczy.
- Nie odważysz się- wymamrotał, ale Artur uśmiechnął się kwaśno.
- A i owszem- po tych słowach odwrócił się na pięcie i pobiegł w stronę łazienki. Francuz zerwał się odrazu i pognał za nim, by idealnie wpaść na zatrzaskiwane drzwi.
- ANGLETERRE, OTWIERAJ TE DRZWI! I ANI MI SIĘ WAŻ DOTYKAĆ MOICH WŁOSÓW!- wrzasnął Francis, desperacko szarpiąc za klamkę. Jednak z drugiej strony drzwi dobiegł dźwięk klucza przekręcanego w zamku, a zaraz za nim szczęk nożyczek.

Ty chyba żartujeszOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz