Maść lecznicza, którą przyniósł jej Rufin, działała cuda. Już po niecałych dwóch dniach Sadie doszła do stanu, w którym poruszanie się nie sprawiało jej bólu. No, może jeszcze przy niektórych gwałtownych ruchach miała ochotę klnąć jak szewc, lecz sytuacja nie wyglądała już tak tragicznie. Co więcej, była ona na tyle dobra, że mogła w końcu wyjść z namiotu Rufina i powrócić na stare śmieci. Uzgodniła to wcześniej z dowódcą, że gdy on będzie prowadził przebieżkę, ona na spokojnie wróci do swojego namiotu. Już nie mogła się doczekać wyrazu zdziwienia na twarzach gangu Orlego Nosa. Wiedziała, że Basset wraz ze swoją bandą będą niepocieszeni jej powrotem, lecz o dziwo, bawił ją taki obrót spraw. Jedyne czego się nie spodziewała to to, że już zaczynała powoli tęsknić za przyjaciółmi z oddziału. Za Archerem, karłem Bartramem, a nawet za Polifem, z którym tak naprawdę nie miała wiele styczności, choć nawet gdy spędzali razem czas, on i tak nie odzywał się nawet słowem.
Sadie weszła do swojego namiotu na pięć minut przed tym, jak miał wrócić jej oddział. Usiadła na swojej idealnie usłanej pryczy i przejechała dłonią po szorstkim materiale. Kyler w tym czasie stał obok niej, przyglądając się poczynaniom Sadie bez słowa. Wciąż, uważał, że dziewczyna powinna się wycofać i znaleźć lepszą, mniej niebezpieczną pracę, jednak w tej kwestii jak już się nie raz przekonał, nie miał wiele do gadania.
Po kilku minutach do Sadie zaczęły dobiegać głosy z jej oddziału. Wracali.Wszyscy po wejściu do namiotu zamarli wraz z Bassetem na czele. Każdy z osobna stał, patrząc się,jakby siedział przed nimi duch, a nie ich kompan. Mężczyźni odrobinę zatkali przejście, dlatego reszta, używając przy tym łokci, musiała przepchać się do przodu. Dlatego dopiero po chwili dołączyli do tej zbieraniny przyjaciele Sadie z Archerem na czele. Reakcja chłopaka była odrobione zdumiewająca. Archer w odróżnieniu od innych ani trochę nie wyglądał na zdziwionego. Na jego ustach wykwitł uśmiech niczym banan i szczerząc się w ten sposób, wypowiedział jedno zadanie, które sprawiło, że serce Sadie zalała przyjemna fala ciepła. To jedno zdanie utwierdziło ją w przekonaniu, że Archer był wspaniałym przyjacielem.
— Wiedziałem, że nie odszedłeś — powiedział rudzielec, podchodząc do niej i łapiąc w męski uścisk. Tymczasem grupa Orlego nosa, gdy wyrwała się z szoku, obeszła Sadie szerokim łukiem. Z początku dziewczyna nie wiedziała, dlaczego tak się zachowywali, dopiero po chwili przypomniała sobie moment, jak Kyler przejął panowanie nad jej ciałem i pokonał wszystkich napastników.
Mały uśmieszek wyższości pojawił się na jej ustach, gdy Basset ze spuszczoną głową przechodził obok niej. Jednak jej uwagę odwrócił Bartram. Karzeł podszedł do niej i popatrzył na nią. Bez słowa poklepał ją po ręce tuż nad łokciem w geście powitania. Natomiast Polif, który pojawił się tuż po nim, uśmiechnął się szeroko, pokazując swoje lekko popsute zęby.— Teraz śniadanie? — zapytała Sadie, uśmiechając się, przechodząc w ten sposób z wielką ulgą do porządku dziennego.
Cały oddział siedział już w kantynie, jedząc to samo kiepskie żarcie co zwykle. Sadie zajęła miejsce obok Archera, a Polif z Bartramem jedli naprzeciwko niej. Wszystko przebiegało spokojnie, nic nie zapowiadało nadchodzącej afery.
Gdy tylko Rufin po zjedzonym posiłku wyszedł z namiotu jadalnego, Basset wraz ze swoją drużyną podeszli do samotnie siedzącego chłopaka. Należał do ich oddziału, chociaż Sadie ledwo go kojarzyła, pomimo tego, że swoim wyglądem mężczyzna wyróżniał się w tłumie. Miał on długie, czarne niczym smoła włosy, oraz ciemniejszą karnację, nie była ona zdecydowanie pospolita. Pochodził najprawdopodobniej z południa lub stamtąd się wywodził.— Co się dzieje? — zapytała Sadie w momencie, gdy Orli nos podszedł do czarnowłosego i chwycił go za ramiona. Pozostali członkowie tej grupki zajęli miejsca obok tajemniczego chłopaka, uniemożliwiając mu w ten sposób ucieczkę.
— Co? A to... — powiedział Archer, odwracając się i spoglądając za siebie.
— Nic, czym powinniśmy się przejmować — wtrącił zgorzkniale Bartram.
— On jest z naszego oddziału, tak? — brnęła wciąż Sadie, lecz Bartram jej nie odpowiedział. Zrobił to natomiast Archer.
— Tak — westchnął. — Trochę się zmieniło po tym, jak odszedłeś. Banda Basseta, gdy cię nie było, obrała nowy cel do wyżywania się. Oakes stał się ich kolejną ofiarą.
— I wy na to pozwoliliście? — zapytała zdezorientowana Sadie.
— To nie nasza sprawa. Grunt, że trzymają się od nas z daleka — mruknął Bartram, wgryzając się w kawałek mięsa. Sadie popatrzyła zdziwiona na mężczyznę, nie rozumiała, dlaczego tak się zachowywał.
— Gdy chodziło o mnie, nie trzymałeś się z daleka — powiedziała, spoglądając na karła.
— To był czas, gdy wybierało się strony młody — odparł po prostu.
— Czyli zacząłeś się z nami zadawać oraz próbowałeś mi pomóc tylko dlatego, że nie lubiłeś Basseta i liczyłeś na spokój w naszym towarzystwie? — zapytała oburzona Sadie. — W takim razie, znajdź sobie innych towarzyszy, bo ja, nie mam zamiaru siedzieć bezczynnie — powiedziała, gwałtownie wstając od stołu. Następnie nie oglądając się za siebie, odeszła w kierunku Oaksa.
Zarówno Bartram, jak i Archer z Polifem patrzyli na oddalającego się kompana. Następnie karzeł z rudzielcem złapali kontakt wzrokowy. Bartram nie odezwał się ani słowem. Czekał, aż Archer wykona jakiś ruch, albo okazałby się lojalny jemu, popierając go i zostałby przy stole, albo odszedłby za niedawno przybyłym przyjacielem. Chwila, przez którą podejmował decyzję Archer, była krótka. Mężczyzna wstał od stołu i odszedł, zostawiając lekko poirytowanego Bartrama razem z Polifem.
— Jasne, idź, ja i Polif nie potrzebujemy cię! Sami sobie świetnie damy radę, prawda Polif? — odezwał się Bartram, spoglądając na swojego towarzysza, lecz jego miejsce było puste. Gdy zerknął w stronę oddalającego się Archera, dostrzegł idącego za nim Polifa. — No świetnie — warknął pod nosem, rzucając na talerz obgryzioną z mięsa kość. Następnie zwlekł się z siedzenia i poszedł prosto w paszczę lwa.
Od autorki
I co ja mam teraz zrobić? Sprostaliście jedynie połowie wymagań na rozdział... 13 ⭐ zebrało się szybko, ale z komami był problem.
Zdecydowałam... Że... Będzie w takim razie połowa maratonu. Zamiast 4 rozdziałów dodam 2.
Ile osób się cieszy? XD
CZYTASZ
Trzynastka
FantasyPrzyodziała na siebie zbroję, ciężką, z sokołem na piersi. Do ręki wzięła miecz. Spojrzała ukradkiem na towarzyszącego jej ducha. On jednak patrzył się w dal. Na drogę, która była przed nimi. Jakby wiedział, co ich czekało. Jakby wiedział, w jakie k...