I

47 5 0
                                    

Rankiem zbudził mnie śpiew skowronków, a mimo, że lekkie słońce wpadało przez moje różowe zasłony nie wstałam z łóżka. Budząc się zawsze dostawałam SMS od matki, jednak tym razem telefon nie zawibrował ani razu. Mogłabym przysiąc, że poczułam jak tysiąc myśli napływa mi w jednej chwili do głowy, jednak żadna z nich nie wydaje się racjonalna. Lekki powiew wiatru porusza zasłonami, a ja siedząc na łóżku przyglądam się komórce. Do jasnej cholery, dlaczego ona nie napisała do mnie do tej pory? Lekko zszokowana przyciskam telefon do piersi.
-Mamo -weschnęłam pod nosem, jednak telefon nie wibruje w dalszym ciągu. Znużona poranną nostalgią odkładam go na półkę, a raczej rzucam go w kąt pokoju.
-Panienko pora już wstawać! -rozbrzmiał się głos mojej pokojówki Marysi. Lubiłam ją. To ona zastąpiła mi matkę, jednak nigdy nie zastąpi mi jej opiekuńczych słów rankiem.
-Już idę! -krzyknęłam schodząc z łóżka. Wyprostowała palce, a moje brązowe włosy opadły swobodnie na moje łopatki. Zanim udałam się do salonu, by spojrzeć posiłek zerknęłam jeszcze w lustro, lecz gdy niewinny uśmiech zagościł na mej twarzyczce poczułam chłodny uścisk matki. Natychmiast zeszłam do salonu zajmując miejsce pod oknem. Przecież duchy nie istnieją, a tym bardziej ma matka nie mogłaby do nich dołączyć. To zdarzało się tylko w filmach, lub tych komiksach dla dzieci. Nie w prawdziwym życiu, prawdziwym ludziom. Nie mi.
-Proszę -powiedziała kobieta kładąc dwa talerze na stole. Nigdy niw jadła ze mną. Nigdy nawet o to nie prosiła. Wiedziałam, że była biedna, jej ubranie zawsze było skromne, a włosy mimo wszystko starannie upięte. Widziałam jak na jej obolałej twarzy maluję się zmęczenie, a zmarszczki na jej kościach policzkowych zaostrzają się.
-Dziękuję -odparła dając jej znak głową, że może odejść. Może oceniałam ją zbyt surowo, jednak taka była moja praca. Ojciec pracował ciężko, a ta kobieta powinna być nam wdzięczna, a nie my jej. Rozejrzałam się po apartamencie. Gdy tylko zauważyłam oddalającą się Marię ugryzłam kęs chleba. Ta kobieta miała talent. Talent nie tylko kulinarny, ale jak i matkowania obecnej osobie. Może to właśnie ja powinnam być jej wdzięczna? Nie moglam, przecież ugiąć się emocją, a przynajmniej nie teraz, gdy noszę nazwisko rodu Pogatowskich. Jako jedyna dziedziczka mogłabym mieszkać w zamku, chatce w lesie, a mieszkam w jakiś zapyziałym apartamencie. Mimo swej urody, wdzięku i nienagannych manier nigdy nie potrafiłam znaleźć sobie miejsca na świecie. Codzienne obowiązki, listy, papiery, a nawet miliony wysłanych zaproszeń na bale, wcale nie potrafiły sprawdzić, by na mojej osiemnastoletniej twarzy pojawił się, choć chwilowy uśmiech. Wszystko stawało się coraz trudniejsze, a momentami czułam się na tyle słaba, by upaść i nigdy nie wstać.
-Dziękuję -powiedziałam odchodząc od stołu. Mimo błagalnego tonu mego ojca, bym nie rozmawiała z Marią wymusiłam na swej twarzy uśmiech.
-Jak ci się spało? -spytałam po chwili milczenia.
-Wyśmienicie panienko. Odkąd twój ojciec dodał mi podwyżkę do pensji stać było mnie na zakup lepszej pościeli. A jak minęła noc tobie, panienko? -zapytała Maria sprzątając po moim jedzeniu. Jak ona to robila?

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: May 26, 2018 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Moment sławy Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz