Rok 1798 dla żołnierzy Napoleona nie był pomyślny. Dyrektoriat francuski zaniepokojony popularnością "Małego Kaprala", postanawia wysłać go na wojnę do Egiptu. Wzięło w niej udział wielu badaczy, w tym również ja.
Nazywam się Philippe Chatier. Jestem trzydziestoletnim botanikiem, mieszkającym we Francji. Rośliny od zawsze mnie pasjonowały, dlatego kiedy dowiedziałem się, że mam wyruszyć do Egiptu wraz z armią Napoleona, nie posiadałem się z radości.
Jedyną rzeczą, która mnie martwiła, była moja słaba kondycja. Jestem wysokim i dobrze zbudowanym mężczyzną, lecz dużo choruję. Jednak nawet to nie powstrzymało mnie przed wyprawą.
Mija już miesiąc od naszego przybycia do kraju pustyń. Gorąc i oślepiające promienie słońca utrudniają przemieszczanie się. Na dodatek powoli zaczynają nam się kończyć zapasy żywności i wody.
- Philippe Chatier, do mnie! - zawołał dowódca.
Natychmiast do niego podbiegłem. Generał Lorrain siał postrach wśród swoich żołnierzy. Głównym powodem był jego przerażający wygląd. Przez pól twarzy biegła długa blizna, zaś lewe oko było doszczętnie spalone.
- Słucham szanownego generała - odpowiedziałem.
- Razem ze mną i grupą żołnierzy wyruszysz w poszukiwaniu oazy.
Pokiwałem głową na znak, że rozumiem i poszedłem oporządzić konia. Szybko dołączyłem do dowódcy. Nie mogłem się doczekać, kiedy zobaczę te wszystkie egzotyczne rośliny.
Po dniu drogi dotarliśmy do miejsca, w którym płynęła rzeka. Zauważyłem, że przy jej brzegu rosła bujna roślinność.
- Generale, w pobliżu znajdują się łódki. Gdybyśmy popłynęli w głąb rzeki, myślę, że znaleźlibyśmy w końcu jakiś las - poinformowałem Lorraina.
- Możesz mieć rację. W takim razie popłyniemy nimi, razem z paroma żołnierzami. Reszta ma pilnować koni! - wydał rozkaz.
Wsiedliśmy do solidnie wykonanych łódek. Odwiązaliśmy liny cumownicze i daliśmy się ponieść nurtowi rzeki. Nie musieliśmy długo czekać, kiedy ujrzeliśmy bujny las. Zacumowaliśmy i wyruszyliśmy w głąb. Żołnierze zwinnie ścinali zagradzające nam drogę gałęzie drzew.
Nagle coś przemknęło koło mojej głowy. Zdezorientowany pomyślałem, że to wiatr, lecz zaraz znów coś poczułem. Zacząłem się rozglądać i wtem dostrzegłem siedzącego na gałązce ptaka. Rozmiarem przypominał sokoła, jednak jego ubarwienie było o wiele bardziej kolorowe. Głowę miał w kolorze dojrzewającej wiśni, reszta jego ciała była błękitna, z wyjątkiem żółtego brzucha. Szybko wyciągnąłem szkicownik, aby w domu poszukać o nim informacji, lecz ptak zniknął, tak szybko, jak się pojawił.
Zasmucony rozejrzałem się za moimi towarzyszami. Przestraszony zauważyłem, że nikogo obok mnie nie ma. Parę minut zajęło mi uspokojenie się, zanim zacząłem racjonalnie myśleć.
- No tak! Przecież mogę iść drogą, gdzie widać przygniecione gałęzie! - zauważyłem ucieszony.
Szedłem tak ze dwadzieścia minut, kiedy w końcu dotarłem na jakąś otwartą przestrzeń. Zacząłem się rozglądać. Wtem dostrzegłem jakąś postać. Była to kobieta jak ze snu. Była blada, z rzucającymi się w oczy czerwonymi ustami. Miała zwiewną białą sukienkę. Jej przepiękny wygląd sprawił, że nie mogłem się poruszyć. Usta mi drgały, podobnie jak ręce. Po paru minutach szoku, zdecydowałem się do niej odezwać:
- Przepraszam, czy pani się zgubiła?
Kobieta odwróciła się. Wydawała się być lekko zdziwiona moją obecnością. Na jej twarz wpłynął delikatny uśmiech.
- Pańscy przyjaciele pana szukają - odpowiedziała.
Jej głos był cichy, a za razem melodyjny. Zajęło mi chwilę, zanim dotarły do mnie jej słowa.
- Skąd pani o tym wie? - zapytałem zdezorientowany.
Jednak kobieta nic nie odpowiedziała. Podeszła do mnie i wręczyła mi małą paczuszkę. Znajdowały się w niej kwiatostany fiołków i konwalii.
- Może mi pani chociaż zdradzić swoje imię? - zapytałem z nadzieją.
- Elizabeth
- Może powinna pani ze mną pójść?
- Niestety, nie mogę - opowiedziała ze smutkiem.
- Ale dlaczego?
- Proszę już nie zadawać więcej pytań i tak za długo pana przetrzymałam.
- W takim razie żegnam panią. Gdyby była pani w Paryżu, proszę mnie odwiedzić.
Odwróciłem się i zacząłem powoli iść, wtedy zdałem sobie sprawę, że się jej nie przedstawiłem.
- Zapomniałem się przedstawić. Nazywam się Philippe...
Nie zdążyłem dokończyć, ponieważ nagle poczułem silne uderzenie w tył głowy. Oczy zaszły mi mgłą. Straciłem przytomność.
Obudził mnie silny ból głowy. Czy to jakiś tubylec mnie napadł? Przestraszony tą myślą podniosłem się natychmiast, aby zobaczyć, czy mojej towarzyszce nic się nie stało
- Elizabeth! - krzyknąłem.
- Philippe nie krzycz, na miłość boską - burknął generał.
- Pan Lorrain? A co pan tu robi? - zapytałem, cały czas rozglądając się za Elizabeth.
- Chciałem zadać ci to samo pytanie. Po tym, jak zorientowaliśmy się, że cię nie ma, zaczęliśmy przeczesywać las.
- Widzieliście może jakąś kobietę? Wysoka o jasnej karnacji, ubrana w białą suknię.
- Kobietę? Chatier nie gadaj głupot. Jak miałaby tu przezyć? Ledwo ty doszedłeś do siebie po upadku.
- Upadłem? - zapytałem nic już nie rozumiejąc.
- Widzę, że masz jakiś zanik pamięci. Znaleźliśmy cię nieprzytomnego z rozciętą głową. Widocznie potknąłeś się o wystający korzeń.
- Ale jakim cudem? Pamiętam dokładnie rozmowę z Elizabeth. Mieliśmy się właśnie pożegnać, kiedy poczułem ostry ból z tyłu głowy i upadłem.
- Widocznie miałeś majaki. Chyba, że...był to duch niejakiej Egipskiej Piękności...
- Kogo? - zapytałem zdziwiony.
- Egipska Piękność. Opowiadali mi o niej tubylcy. Według legendy jest to młoda dama, której mąż zginął podczas walk, toczących sie w tej okolicy. Podobno osoby, którym się ukaże są podobne do jej męża, a może nawet są spokrewnione.
Od natłoku informacji znów rozbolała mnie głowa. Postanowiłem jeszcze chwilę odpocząć.
W końcu trzeba było wstać i ruszyć w dalszą drogę. Cały czas myślę o tym, co powiedział generał. Elizabeth wydawała się być taka prawdziwa! Idąc tak z głową pełną myśli, dostrzegłem w oddali jakieś poruszenie.
- Może to Elizabeth - pomyślałem z nadzieją.
Jednak po chwili z tamtego miejsca wyfrunął ptak. Rozczarowany postanowiłem nie zaprzątać już sobie tym głowy.
Po dotarciu do obozu jeszcze raz wszystko przemyślałem i stwierdzam, że te upały musiały źle podziałać na moją wyobraźnię.
Ale czy to na pewno był sen? Czy moja Elizabeth to zwykła legenda?
Tego chyba nigdy się nie dowiem.