Objął czule smukłe ciało ukochanego, który bezwiednie przysunął się bliżej w poszukiwaniu ciepła. Oddychał równo, jego uśpiona twarzyczka wyrażała wielki spokój, jak gdyby nigdy nie gościła na niej troska albo szyderczy wyraz. Rude włosy, już dawno pozbawione kapelusza, rozrzucone były w nieładzie po całej poduszce i zabawnie łaskotały po twarzy.
Dazai westchnął, wtulając twarz we włosy mafiozy i wdychając ich zapach. Jednocześnie, zaczął lekko gładzić dłonią bok ukochanego. Jednak, czynności te wykonywał jak najdelikatniej, by go nie obudzić.
- Oj, Chuuya, Chuuya - westchnął cicho. - Czemu nie możesz być taki spokojny na codzień? - po tych słowach złożył na policzku ukochanego lekki pocałunek. Chuuya poruszył się we śnie, lecz nie otworzył oczy. Całe szczęście, bo pewnie zaraz przyłożyłby Dazaiowi za to, że go budzi.
Osamu ostrożnie odsunął się od rudowłosego i wstał z łóżka. Najciszej jak tylko mógł, podszedł do okna, z którego był piękny widok na panoramę miasta. Na światła budynków oświetlające okolice, na reflektory samochodów przejeżdżających tam w dole, na billboardy, na oświetlone witryny sklepów.
- Światła nocy... - szepnął Dazai sam do siebie. - Każda noc, nawet najciemniejsza, ma w sobie jakieś światło - spojrzał ukradkiem na pogrążonego we śnie mafiozę, po czym znów odwrócił wzrok w stronę miasta. - Tak jak każde, nawet najgorsze zło ma w sobie ziarenko dobra... - otworzył drzwi na balkon i wyszedł, jednocześnie zostając owianym letnim nocnym podmuchem wiatru.
Oparł się o balustradę i spojrzał w dół. Z czternastego piętra samochody wyglądały tylko jak maleńkie, poruszające się światełka. Aż chciałoby się rzucić w dół, poczuć ten pęd, uderzenie o ziemię, a potem... Potem nic. Taaak, to byłby świetny motyw na samobójstwo. Jednakże, co to za samobójstwo, które jest samotne. Powinno się popełnić je z ukochaną osobą. Problem w tym, że akurat jego ukochany chce się jak najdłużej utrzymać przy życiu. No cóż, Dazai był pewien, że wreszcie zdoła go namówić.
W tej chwili chmury zakryły jasny księżyc, sprawiając, że świat stał się odrobinę ciemniejszy. Jednak nieznacznie, bo wciąż oświetlały go światła miasta. Na nos Osamu spadła pojedyncza kropla deszczu, mężczyzna jednak nie zwrócił na to uwagi, znów się zamyślając.
- Podwójna czerń, ha? - kontynuował przerwany wcześniej monolog. - Ciemność, której nie przebije żadne światło. A co, jeżeli każdą noc przebije jasność? Każdą noc oświetli światło? Gdzieś pośród mroku zawsze kryje się jakiś jasny promień... - potrząsnął głową. - Zaczynam zbytnio pętlić się w swoich myślach, to niezdrowo. Jednak, ten schemat nie daje mi spokoju. Światło pośród nocy. Dzień wśród mroku. Jasność wśród podwójnej czerni. Jednak... Czym jest ta jasność? Te światła nocy? Czy to uczucie, czy zwykłe przywiązanie? - deszcz stawał się coraz mocniejszy, jednak Dazai był tak pogrążony w myślach, że nie zwracał uwagi na ulewę. - Cholera, kocham go, ale może byłoby lepiej, bym odszedł? Przecież... Podwójna Czerń tak naprawdę już nie istnieje, on jest w Mafii, ja w Agencji, dwóch walczących ze sobą organizacjach. Nasze uczucie jest zakazane, niczym nieszczęśliwa miłość Romea i Julii. Czy jest sens w nim tkwić? Dla dobra Chuu, chyba najlepiej byłoby, gdybym odszedł...
- Nie pieprz głupot - usłyszał za sobą znajomy głos. Szybko się obrócił i zobaczył ziewającego Chuuyę w roztrzepanych włosach, który trzymał koc. Dazai nie mógł się nie rozczulić, to taki przesłodki widok. Jednak niebieskie oczy mafiozy patrzyły przytomnie, a jego mina wskazywała na to, że jest zirytowany.
- Przyniosłem ci koc - oznajmił rudzielec. - Jeszcze przeziębisz się na tym deszczu.
- Jak długo tu stałeś, Chuu? - spytał Osamu, jednocześnie odbierając koc i opatulając się nim.