ode to apollo

208 39 15
                                    

Jak przez bezlistne wciąż jeszcze konary
przeziera ranek w niespodziany czas
zbudzonej wiosny: tak nic w jego twarzy
nie ma, co wadzić by mogło, by blask
poezji trafił nas niemal śmiertelnie;

Bał się go skrzywdzić.

Nie czuł się na siłach, by objąć kruche kości jagnięcia złożonego mu w ofierze. Chłopca rozkrzyżowanego na alabastrowej posadzce ich prywatnej świątyni. Bladą skórę o odcieniu kości słoniowej plamiły zaróżowione policzki i krwistoczerwone, wilgotne wargi. Oddychał niezauważalnie, niemo, niczym ranne zwierzę.

Pod papierowym, przezroczystym naskórkiem, szumiała krew. Jak górski strumień wpadający do rzeki; tajemnica samego Moneta. Płyn pompowało uderzające powolnie i nierówno serce. Słony, skroplony pot, ginął w splątanych puklach włosów. Wyczuwał pod opuszkami puls, a na swoim ciele palący oddech. Całość podszyta była nutą kwaskowatej słodyczy brzoskwiń.

Wszystko to na wyciągnięcie jego ciężkiej, dużej dłoni. Dotyku zdolnego do cudów i błogosławieństw.

Bezbronny Elio spętany w sidłach Apollina, boga słońca i gromu. Nieruchomy, ale wykręcony nonszalancko, lał się w jego ramionach. Bezsłownie, krzyczał, by go pragnąć, zdzierając sobie ciszą gardło. Schwytany w pułapkę, uciekając stromą, śliską drogą bez wyjścia.

Młody Elio, jakby rzeźba wykonana spracowanymi, wysuszonymi dłońmi hellenistycznego artysty. Żłobienia jego kręgosłupa i żeber wykonane w śliskiej glinie przez ruch szorstkich palców. Nieskalana skóra, ponętnie rozchylone usta. Ulepiony, by go podziwiać.

Grzeszny Elio, który ignorował, ciągnący się za nim niczym zaraza, podłużny cień krzyża. Spojrzenie Boga dosięgało go nawet w ciemnym korytarzu, gdy siedząc tuż przy Oliverze, spragniony błogosławieństw, dał przyzwolenie na delikatne, intymne pocałunki na stopach.

Powiedzieć, czy umrzeć?

- Nie możemy – stwierdził sucho. – Znam siebie. Do tej pory zachowywaliśmy się odpowiednio. Byliśmy dobrzy. Nie mamy się czego wstydzić. Niech tak zostanie.

Bezbronny Elio. Młody Elio. Grzeszny Elio.

- Chcę być dobry – Oliver uciął rozmowę.

Przecież nie chciał go skrzywdzić.

Bo wzroku jeszcze mu nie śćmiły łzy,
na laur zbyt chłodne wciąż jego skronie
i jest zbyt wcześnie, aby z jego brwi
wysokopienny wyrósł ogród róż,
z którego płatki, osobne, rozwiane,
na drżenie spadną poruszonych ust,
co jeszcze ciche, bezmowne, błyszczące
i tylko swym uśmiechem coś pijące,
jak gdyby śpiewu płynęły w nie fale.*

Młody Apollo – Rainer Maria Rilke

ode to apollo - oliver & elioWhere stories live. Discover now