∞
Całą noc przesiedziałem w swoim łóżku w stresie, co odrobinę mnie dobiło. Nie miałem nawet skąd się dowiedzieć, co się działo z szatynem, gdyż Niall uparcie nie odbierał. Dopiero około czwartej dostałem od niego SMS-a, że było kurewsko źle, więc wskoczyłem w swoje spodnie i ignorując moją rodzinę, rzuciłem się do wyjścia. Upewniłem się, że miałem swoje dokumenty i pędziłem przez jeszcze puste ulice, łamiąc wszelkie przepisy drogowe.
Dotarłem do części z gabinetami, gdy do mojego nosa dotarł nieprzyjemny zapach ostrych detergentów. Otworzyłem drzwi, bojąc się tego, co mogłem tam zastać. Pierwsze, co zobaczyłem, to wszędzie porozwalane strzępki ubrań, które były poplamione krwią i czymś jeszcze. Dopiero potem usłyszałem jęki bólu, więc wpadłem do środka.
— Co mu się kurwa stało?! — krzyknąłem, widząc Louisa w tym stanie. To moja wina, cholera. Gdyby nie to, że powiedziałem o ataku... Gdyby mi nie uległ...
— Terapia wstrząsowa, a gdy zaczął się sprzeciwiać, to go pobili. — Westchnął Niall, obserwując pracę Malika, który przyklejał okład do rany na lewej połowie twarzy.
— Cholera. To jest chore. — Warknąłem, uderzając w ścianę. Musiałem to napisać do Liama. Może coś to da?
— No i co zrobisz z tym? Nie mamy na nich dowodów. Nawet nie wiesz, jak bardzo przerażony jest. Nie dawał się dotknąć, gdy go tu przywlekli. — Prychnął Zayn i owinął go bandażem.
— Muszę mu jakoś pomóc. Nie wiem jak... ale to zrobię — powiedziałem, kucając przed szatynem.
— Wybacz mi Boo — szepnąłem.
— To nie twoja wina przecież. Dlaczego Boo? — Zmarszczył brwi Niall.
— Tak jego mama go nazywa — powiedziałem i nagle te niebieskie oczy spojrzały na mnie.
— Gdzie mama? — pociągnął nosem, a Malik rozczulił się nieco.
— W domu, Lou — powiedziałem, dotykając go delikatnie tam, gdzie mogłem. Wzdrygnął się na uczucie moich dłoni na jego ciele i posmutniał. Westchnął cicho, próbując uśmiechnąć się chociaż odrobinę.
— Powinniśmy go chyba przenieść do sypialni pacjentów po wypadkach, a jak będzie mu gorzej, to na oddział szpitala ze wszystkimi aparaturami i tak dalej — mruknął Zayn i powoli go wyciągnął z wanny, trzymając go pod pachami.
Louis był w samych bokserkach, więc mogłem zobaczyć liczne poparzenia na jego bokach, które były zapewne wynikiem kontaktu tych pałek elektrycznych na dłużej niż jedno uderzenie. Miał masakryczną ilość siniaków. Jego lewy bok był zielony od obicia, a na klatce piersiowej było jeszcze więcej bandaży. Trzy palce u dłoni miał usztywnione, a na nogach praktycznie nie mógł stać.
— Masakra, co? — skwitował Niall i sięgnął po czyste ubrania, które były luźniejsze niż kombinezon. Zaczął go powoli ubierać w czyste, maleńkie (jak dla mnie) dresy w jasnoszarym odcieniu i założył mu do tego białą bluzę zakładaną przez kaptur.
— Nie mam pojęcia, gdzie może być coś wystarczająco miękkiego, a Hertrude nie wyda mu przepustki na trzy dni do domu. Kurwa — warknął Zayn, widząc jego stan.
— Dom? — Szatyn ożywił się nieco i odgonił się od rąk chłopców. Próbował postawić krok w kierunku drzwi, ale nogi ugięły się pod nim i zdążyłem go złapać, zanim uderzył głową o kant biurka Nialla.
— Damy radę w izolatce, nie martwcie się. Po prostu znajdźcie dużo koców i kołder. — Podniosłem go ostrożnie i ruszyłem w kierunku izolatek.
Otworzyłem tam drzwi i westchnąłem, widząc ponownie poskładane łóżko na całe szczęście z tym samym materacem, w którym Louis ukrył swoje rzeczy. Ułożyłem go na cieplejszej kołdrze, o której pomyślał personel od sprzątania, gdy pilnowałem tego, co robili i poprawiłem mu poduszkę. Jego oczy same zamykały się przez ostre światło, które ani trochę nie pomagało teraz, ale nie mogłem go zgasić.
— Będzie dobrze Louis, obiecuję. Wydostanę cię stąd. Jeśli legalnie, drogą sądową nie wyjdzie, to zrobimy to nielegalnie. Zrobię wszystko, byś był szczęśliwy i zniszczę ten ośrodek. Aż strach myśleć, co oni mogą robić z innymi pacjentami. Nie dziwię się czasem twoim tematom o samobójstwie. Sam mam ochotę się teraz powiesić. — Mruczałem cicho, podczas układania go w jak najbardziej komfortowej pozycji. Louis spojrzał tylko na mnie.
Nie mogę uwierzyć, że taki skarb wylądował w takim miejscu — pomyślałem, siadając na podłodze w dobrej odległości od niego. Chłopak przysypiał cały czas, ledwie się trzymając w świadomości.
— Będę cię pilnować. Nawet wezmę nadgodziny — powiedziałem, opierając się głową o ścianę. W końcu odpadł. Jego głowa nieprzytomnie wylądowała na poduszce i oddech się unormował. Westchnąłem cicho, patrząc w punkt przede mną.
Moje zamyślenie przerwało mi wejście Malika z trzema ogromnymi poduszkami. Niall niósł za nim kołdrę. Kiwnąłem do nich tylko, podnosząc się, by im pomóc. Dziękowałem w duchu im za to, że przynieśli to wszystko. Louisa musiał mieć wygodne posłanie przez to wszystko... Pomogli mi go podnieść i zrobić jeszcze wygodniejsze łóżko dla niego.
— Biorę dwudziestoczterogodzinną zmianę — mruknąłem do Horana.
— Zapiszę. — Puścił mi oczko i wyszedł z Zaynem, który coś szeptał mu do ucha. Nie wiedziałem, co to było, ale widziałem, jak Niall się rumienił.
Zanotowałem w pamięci, by dzisiaj nie wpadać do jego gabinetu. Pokręciłem głową, siadając niedaleko Louisa, by na wypadek być przy nim. Rozpaczliwie starałem się znaleźć sobie jakiekolwiek zajęcie, byleby nie musieć myśleć o nim. Robienie tych wszystkich zdjęć na dowód tego, co tu się wyrabia, było okropne. Nienawidziłem siebie za to, że doprowadziłem do jego ataku.
∞
CZYTASZ
ᴅᴀɴɢᴇʀᴏᴜsʟʏ ✓
Fiksi PenggemarHarry Styles to strażnik więzienia i zakładu psychiatrycznego dla ciężkich przypadków imienia Teda Bundy'ego, w którym odeszło wiele złych dusz. Jednym z nowych więźniów jest, nikt inny jak dziewiętnastoletni Louis Tomlinson. Współpraca z mynameisp...