« Rozdział 17 »

2.1K 254 70
                                    

Następnego dnia Louis obudził się z uśmiechem na ustach. Nie wiedziałem, o co mu chodziło i dlaczego się tak do mnie szczerzył.

— Co jest? — spytałem nieco sennie. Ledwie przespałem kilka godzin.

— Przytul — szepnął, wystawiając do mnie ręce. Jak małe dziecko...

— Już cię nie boli? — zapytałem troskliwie i go podniosłem, owijając wokół jego ciała swoje ramiona.

— Boli... Ale chcę się przytulić — odparł, przymykając oczy.

— Nosić cię? — Pogładziłem jego bok.

—  Yhm — mruknął cicho, trzymając się mnie kurczowo. Mój maleńki. Spacerowałem po całym pokoju z nim na rękach, przez co czułem się tak, jakbym opiekował się małym dzieckiem, a nie dorosłym chłopcem, który właśnie został pobity zapewne do nieprzytomności.

— Hazz...  Zabierz mnie stąd. — Usłyszałem jego głosik i po chwili ciche  pochrapywanie. Boże, Lou, nie rób tak. Miałem jeszcze gorsze wyrzuty  sumienia. Jeżeli drogą sądową nam się nie uda... To pomogę mu uciec. Wyjadę z nim nawet na koniec świata i jeszcze dalej.

···

Westchnąłem cicho, kładąc go na poduszki. Mój maleńki. Wpadłem po uszy, zakochałem się w tym aniołku. Jak to możliwe, by ktoś taki maleńki, był w stanie mordować? Jakim cudem można tak torturować taki skarb? Przecież to głupota. Rozumiałem, że był bardzo chory i nie do końca rozumiał, co  się działo wokół, ale no kurwa.

Spojrzałem w kierunku drzwi, wzdychając.  Nakryłem go kocem i kucnąłem przed nim. Musiałem mu pomóc. Zostałem mu tylko ja, ale cholera nie wiedziałem, co robić. Czy zeznawać i powiedzieć coś, co tak naprawdę może mu zaszkodzić? Czy pomóc mu uciec i  zniknąć tak, by nikt inny nas nie znalazł? Przecież to tylko dziewiętnastolatek, który tak naprawdę nigdy nie czuł wsparcia, miłości  ani radości z życia. To, co on przeszedł... Eh...

Nikomu tego nie życzyłem, nawet najgorszemu wrogowi. Zacząłem głaskać go po włosach, przez co zamruczał i wtulił się w moją dłoń. Uśmiechnąłem się delikatnie  na ten gest. Pocałowałem go w czoło, siadając na podłodze. Moje rozmyślania przerwał dźwięk połączenia.

— Harry? Zgłoś się. — Usłyszałem i wziąłem krótkofalówkę w dłoń.

— Jestem Ni, co jest? — zapytałem, głaszcząc Louisa po głowie.

— Cóż jutro przychodzi Liam Payne, prawnik Louisa. A i chciałem z tobą porozmawiać. Szkoda mi Tommo, więc pogadamy u ciebie w domu, jak skończysz zmianę — powiedział Horan i po chwili jęknął. Boże, co mu?

— Wszystko gra? — Zdziwiłem się na jego jęki po drugiej stronie. Słyszałem cichy szept. Co tam się działo do cholery?

— Zayn, zaraz, poczekaj. — Sapnął cicho Niall. Nie! Błagam, nie pieprzcie się tam! — pomyślałem, kręcąc głową.

—  Tak, wszystko jest w porządku. Bądź gotowy dziś o dwudziestej trzeciej,  będę — dodał i się rozłączył. Pokręciłem głową z lekkim zażenowaniem. I  to mnie śmiał wyzywać kiedyś od napalonych bestii.

— Mam  nadzieję, że odzyskasz całkiem świadomość do jutra. — Pogładziłem  szatyna po policzku. Położyłem się na podłodze, patrząc w sufit. Niby minęło nie dużo czasu, ale wiedziałem, że ten drobny szatyn nie zasłużył na to wszystko. Powinien siedzieć w domu z rodziną, pomagać mamie w obowiązkach domowych, a także zajmować się dziewczynkami, w  szczególności Lottie. Ona go najbardziej potrzebuje z nich wszystkich. Pierwszą osobą, której przekaże wieści, jeżeli uciekniemy, będzie właśnie ona.

—  Wydostanę cię stąd mały. Jeśli się nie uda legalnie, to zrobimy to w inny sposób. Nie zasługujesz na to, by tu być. — Przejechałem dłonią po jego włosach.

ᴅᴀɴɢᴇʀᴏᴜsʟʏ ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz