Rozdział 17

140 17 26
                                    

Isabelle POV

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.


Isabelle POV

Cale życie staje mi przed oczami. Obrazy przesuwają się w mojej głowie, jakby ktoś włączył pokaz slajdów.

Nie jest łatwo, kiedy dowiadujesz się takiej rzeczy. Wszystko w co wierzyłam, osoby, którym ufałam... oszukały mnie.

Może dlatego „moja" matka mnie tak nienawidzi i chce dla mnie jak najgorzej. Tylko po co ta cała szopka, że niby ja i Alec nie możemy być razem, bo jesteśmy rodzeństwem?

Skąd wzięłam się w tej rodzinie? Dlaczego Alec nie powiedział mi prawdy? Ani dziadek Tobias... Wszyscy znali prawdę, ale nie raczyli mi jej wyjawić. Co za chora, patologiczna rodzina.

- Wiem, że to dla ciebie trudne... - zaczyna Caleb, ale unoszę rękę.

- Nic już nie mów. Chcę stąd po prostu wyjść.

Tak jak mówię, tak robię. Jedyne o czym teraz myślę to to, żeby dostać się do pomieszczenia, w którym trzymają wszystkie sera i lekarstwa.

Strażnik, który pilnuje drzwi nie chce mnie przepuścić, więc z łatwością go obezwładniam i kradnę kartę, dzięki której wchodzę do środka.

Szukam odpowiedniej buteleczki, co nie jest łatwe. Jestem jednak tak zdesperowana, że wkrótce ją odnajduję. Jest ich dokładnie dziesięć... czy tyle wystarczy, żeby w ogóle o wszystkim zapomnieć i obudzić się za miesiąc?

Nie wiem tego, ale wypijam naraz wszystkie buteleczki. Przez chwilę nic się nie dzieje, ale nagle moje żyły zaczynają płonąć ogniem. Krzyczę głośno i upadam na podłogę, mam wrażenie, że ogień trawi mnie od środka.

Tracę świadomość.

>>>

Alec POV

Patrzę na raport od strażników sieci, z którego wynika, że tydzień temu został otworzony portal za pomocą runy.

Portal do Chicago.

Nie mam wątpliwości, kto go otworzył. Nie wiem jednak skąd Isabelle zna taką runę, bo nigdy jej tego nie pokazywałem.

Jestem wściekły na siebie za to, że jej nie pilnowałem. To jasne, że postanowiła zrobić mi na złość i poszła sama do Chicago.

To wszystko moja wina. Nie wiem jeszcze jak długo będę się obwiniał... Chyba do końca życia.

Żeby odreagować, idę na salę treningową i wyżywam się na worku treningowym. Jeszcze nigdy nie miałem w sobie tyle złości, którą musiałbym w ten sposób rozładować.

Uderzam w worek, który zawsze odskakuje. Moje ciało lepi się od potu, jestem zmęczony, ale wciąż uderzam, w sumie nie wiem po co, chcę przestać czuć cokolwiek...

Moje mięśnie protestują, ale nie zwracam na to uwagi. Może ból fizyczny odciągnie mnie trochę od bólu psychicznego... Gdyby to było takie proste...

- Alec - dobiega mnie głos Clary, która wchodzi na salę. Jeszcze jej mi tu brakowało. - Przestań, wykończysz się.

- I dobrze - burczę, nie przerywając morderczego treningu.

- Jesteście do siebie tacy podobni z Isabelle... - mówi dziewczyna, a ja się zatrzymuję.

- Nigdy więcej tak nie mów - cedzę przez zęby. - Nie jesteśmy podobni. Isabelle jest ode mnie milion razy lepsza. Nie zasługuję na to, żeby mnie z nią porównywać.

- Przepraszam, ja...

- Zostawcie mnie w spokoju - burczę i wychodzę szybkim krokiem.

>>>

- Alec - słyszę głos Jace'a. Mam ochotę przekląć siarczyście. Czy oni nie potrafią zostawić mnie samego chociaż na chwilę? Myślą, że swoim gadaniem w jakiś sposób mi pomogą? Tylko jeszcze bardziej mnie denerwują.

Stoję ma dachu i strzelam z łuku, żeby jakoś rozładować napięcie, które się we mnie zgromadziło. Chcę kontynuować, ale Jace staje mi na drodze.

- Odsuń się.

- Nie możesz tu wiecznie siedzieć.

- Mogę, przynajmniej nikt mnie tu nie widzi. Odsuń się.

- Wiesz do kogo mówisz? To ja, jestem twoim parabatai, wiem dokładnie przez co przechodzisz. Dawaj, wracaj do środka.

- To ostatnie miejsce, w którym chcę być - odpowiadam.

- Alec, potrzebujemy naszych najlepszych żołnierzy, żeby...

- Przestań udawać, że nic się nie stało! - Wybucham gniewem.

Staję na brzegu dachu i rysuję sobie runę na ręce.

- Nikt cię nie obwinia - mówi jeszcze Jace. Jest niezbyt przekonujący.

- A powinni - odpowiadam, po czym zeskakuję z dachu. Nie odnoszę żadnych obrażeń dzięki runie, którą wcześniej narysowałem.

Biegnę przed siebie, ale wiem, gdzie chcę dotrzeć. Muszę z nim w końcu porozmawiać, chociaż wolałbym jeszcze trochę poczekać...

Idę do Magnusa Bane'a.

CDN.

Seria „ODRZUCONA": Nowe Pokolenie w Chicago [2]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz