Gdyby T'Challa był kotem

568 54 25
                                    

Ta bitwa była jedną z najbardziej zaciętych walk, jakie przeżyłem. Starałem się przygwoździć przeciwnika do ziemi i unieruchomić ,jednak on był za szybki i co chwila zwinnie unikał moich ostrych pazurów. Co prawda kilka razy porządnie oberwał ,ale ja ciągle dostawałem boleśnie w nos. Jego puste spojrzenie wydawało się przeszywać mnie na wylot, co jeszcze bardziej mnie irytowało i sprawiało ,że byłem coraz bliżej przegranej.

Nie potrafiłem zrozumieć czemu Shuri śmieję się i uśmiecha od ucha do ucha, kiedy ja walczę o życie. Ten patyczek ,którym wymachiwała ,trzymał mojego największego wroga na nitce... tym wrogiem była ta wielka niebieska mysz ,z wielkimi jak spodki oczami.

Kiedy zobaczyłem go raz pierwszy z piskiem schowałem się za stołem, był jeszcze bardziej przerażający niż Baku ,kiedy sikałem na kwiatki w jego ogrodzie.  Nie mogłem jednak siedzieć bezczynnie pod stołem ,więc rzuciłem się na błękitnego potwora i prawie rozszarpałem go zębami. Okazał się jednak twardszy niż jakikolwiek inny stwór ,przyprowadzony przez Shuri. Ona natomiast zawsze chichocze... chyba nie zdaje sobie sprawy co czuje.

Po chwili jednak zmutowana mysz rozpadła się na kawałki ,kiedy przytrzymałem go szponami i ciągnąłem zębami za ogon. Zjeżyłem sierść z przerażenia ,zdając sobie sprawę co zrobiłem... zdarłem niebieską skórę z futrem ukazując plastikowe wnętrze stwora. Pisnąłem odskakując od resztek i schowałem się za nogą kucającej dziewczyny.

-Ah kolejna zabawka do śmieci...- skrzywiła się lekko- No dobra ,a teraz chodź mały wojowniku na obiad- wyszczerzyła się do mnie ,idąc do kuchni

Jeszcze raz spojrzałem na rozerwaną zabawkę ,ignorując stukot chrupek ,nasypywanych do mojej miski. Teraz mysz nie wykonywała żadnego oddechu, nie skakała i nie atakowała mnie z żadnej strony. Czy byłem jak ojciec? Tak samo morderczy? Czy można porównać upolowanie gołębia ,którego chciał dopaść jego brat ,do mojego zagryzienia zabawki. Pewnie nie ,ale i tak czułem się mordercą.   

Nie wiedziałem jednak ,że rozszarpanie kawałka materiału ,to dopiero nic ,w porównaniu do tego co miało mnie spotkać.

Jak wiecie ,lub nie, jestem naprawdę szanowanym kotem na ulicy. Mimo mojej młodości jestem lubiany i traktowany jako przywódca kotów na Wakanda Street. Co prawda czasami Baku z dalszego sąsiedztwa zazdrości mi władzy ,ale jest nie groźnym i lojalnym kotem. 

Pewnego dnia jednak zwątpiłem w to kim jestem i czy zasługuje na przywództwo. Tego popołudnia ,siedziałem na płocie mojego ogrodu i przyglądałem się okolicy. Wtedy zauważyłem idącego po chodniku ,złotego w lamparcie cętki ,kocura. Nie wyglądał przyjaźnie ze względu na blizny i spojrzenie spode łba ,którym obdarzył mnie na przywitanie. Koty z sąsiedztwa musiały wyczuć intruza ,ponieważ ogrodzenia innych podwórek zapełniły się moimi przyjaciółmi. 

-Kim jesteś?- miauknąłem w kierunku obcego ,mrugając przyjaźnie

-To ty jesteś T'Challa? Znany jako Czarna Pantera?- zapytał. Jego wzrok był porównywalny do przeszywającego mnie płonącego ostrza. 

-We własnej sobie- odparłem ostrzejszym tonem

-Przybyłem się zemścić!- wysyczał jeżąc sierść na karku- Za kradzież gołębia przez twojego ojca!- wrzask wydarł się z jego gardła

-Nie będę odpowiadał za jego błędy. Jako przywódca tej ulicy rozkazuję ci odejść ,kimkolwiek jesteś- warknąłem gotując się do skoku

-Jestem synem twojego wuja, bracie- wyprostował się mrużąc wrogo oczy- nazywam się Killmonger i wyzywam cię na pojedynek o przywództwo-

Nie zdziwił mnie fakt ,że przybysz chciał mnie skrzywdzić ,lub co gorsza zabić ,ale nie wierzyłem ,że jest moim bratem. Koty z innych podwórek zebrały się wokół płotu ,na którym siedziałem i szeptały między sobą ,obrzucając kocura nieprzyjaznymi spojrzeniami. Nie miałem zamiaru oddawać władzy byle komu ,a nawet mojemu bratu ,który nie wyglądał na uczciwego.

a co вy вyło gdyвy... ◊MARVEL◊Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz