002: Pojęcie przyjaźni

1.1K 53 3
                                    

Niby posiadam najlepszą na świecie przyjaciółkę, ale w tej chwili nie chce mnie widzieć. Powiedziała, że to przeze mnie jej idol stracił życie i powinnam ją zrozumieć, ponieważ jest w żałobie. Według mnie przyjaciół ma się po to, żeby móc im się wygadać w trudnych chwilach, a ta właśnie taką była.

Właśnie wtargałam dwie potężne walizki na trzecie piętro hotelu, w którym się zatrzymałam. Nie chciałam wracać do domu. Po prostu chciałam teraz pobyć chwilę sama i nie zwalać się na głowę swoim rodzicom i siostrom.

Otworzyłam drzwi od balkonu i stanęłam w progu, aby po chwili wyjść na taras. Oparłam się plecami o morelową ścianę (kolor tego hotelu nie należał do zbytnio wyróżniających się) i wyjęłam z kieszeni swojej bluzy paczkę papierosów. Wybrałam jednego i odpaliłam go zapalniczką. Po chwili już rozkoszowałam się cholernie niezdrową nikotyną, która ogarnęła mój umysł.

Przymknęłam oczy i wypuściłam dym z ust, wspominając wczorajszy pogrzeb, który z pewnością zapadnie mi w pamięć. Nie tylko dlatego, że mój najlepszy, ale także zaniedbany przeze mnie, przyjaciel odszedł już na zawsze.

A co na to jego kumple? Nie chcą mnie znać. Najchętniej to mnie też wysłaliby do drugiego świata, nie mając przy tym żadnych wyrzutów sumienia.

- Lloyd, do jasnej cholery! – usłyszałam męski głos – Mogłabyś łaskawie odbierać ode mnie telefon. Od tego się nie umiera! – wysoki mężczyzna stanął obok mnie na balkonie i przyjrzał mi się uważnie.

- A ty to kto, przepraszam bardzo jesteś, żeby mieć do mnie pretensje, co? – warknęłam na niego, zgniatając pet w popielniczce, stojącej na parapecie.

- Wyobraź sobie, że twoim ojcem. – odpowiedział dobrze zdenerwowany – I nie pyskuj mi  tutaj gówniaro, bo może twoja matka to znosi, ale ja nie będę.

Carlos Cowell, mój ojczym. Mieszka z nami od dziesięciu lat i tworzy niby to szczęśliwe małżeństwo z moją matką, która pozwala mu na wszystko, jak małemu bachorowi.

Gdy miałam osiem lat, mojego ojca zamordowano na moich oczach. Wtedy miał długi z gangsterem. Wisiał mu grubo ponad osiemdziesiąt tysięcy funtów, plus odsetki. Moi rodzice nie mieli takich pieniędzy, więc przywódca gangu włamał się do naszego domu dwudziestego siódmego maja i strzelił prosto w głowę mojemu tacie.

Kilka miesięcy później, mama poznała Carlosa, którego poślubiła. I tak narodziła się mała Kate. Dziesięciolatka ma urodę mojej matki (więc jest podobna też do mnie),  ale za to kolor oczu i kształt ust będzie mi przypominał o Cowellu.

- Ojczymem. – poprawiłam go i weszłam do swojego tymczasowego pokoju, a on niechętnie podążył za mną – Nie musisz. – zmrużyłam oczy – Czego chcesz?

Mężczyzna rozejrzał się po pokoju, aby na powrót spojrzeć na mnie.

- Odpal mi działkę z ostatnich koncertów. – powiedział bez ogródek, a ja otworzyłam szerzej oczy, niedowierzając własnym uszom.

- Nie – nie musiałam dłużej rozmyślać ani rozważać jego słów. Odpowiedź była prosta. – Żadnych pieniędzy ode mnie nie dostaniesz. – odparłam pewna siebie.

Cowell od razu zrobił się czerwony jak pomidor (ze złości) i wyciągnął palec wskazujący ku mnie.

- Jeszcze tego pożałujesz, smarkulo – pogroził mi swoim „zacnym” palcem – Będziesz czegoś ode mnie chciała!

Wstałam i podeszłam do drzwi, aby je otworzyć.

- Raczej nie prędko, Carlos. – powiedziałam i gestem dłoni pokazałam mu, żeby wyszedł z mojego pokoju. Niechętnie to uczynił, a ja nie namyślając się długo chwyciłam swoją torebkę i wyszłam z hotelu, kierując się do swojego samochodu.

More than friend // N.H.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz