027: Heart attack

620 37 1
                                    

Harry

Siedziałem na łóżku, gdzie jeszcze kilka minut temu miejsce zajmowała Eleanor. W ramionach miałem małego chłopca, który był tak podobny do Louis’a, że aż przez chwilę, bardzo krótką chwilę, zapomniałem o całym świecie.

- Nie wiem, po co one TO zrobiły. – usłyszałem mamrot mojego towarzysza, który nadal opierał się o parapet, zerkając na mnie jakbym był jakimś mordercą. Ojej. – Nie zamierzam z tobą rozmawiać. – powiedział już na tyle głośno, bym usłyszał.

Pokręciłem głową. Bardzo, ale to bardzo chciałem mu powiedzieć, że wcale nie miałem w planach zrujnować ani jego, ani nikogo z najbliższych. Po prostu tak wyszło.

Tommy zaczął jęczeć i wydawać z siebie dziwne odgłosy. Och, jestem niedoświadczony w te klocki. Uniosłem wzrok na szatyna, który wywrócił oczami i odbił się dłońmi od parapetu, by po chwili znaleźć się przede mną. Przy dotyku, kiedy brał ode mnie swojego syna, przeszedł mnie dreszcz. Tak bardzo chciałem go nie kochać. Tak bardzo chciałem go nienawidzić. Tak bardzo chciałem o nim zapomnieć. Jednak nie potrafiłem. To było w tym wszystkim najgorsze.

Przyglądałem się Tomlinson’owi, który kołysał ramionami, by tylko malec nie zaczął płakać i, ku mojemu zdziwieniu szło mi naprawdę dobrze. Po dwóch minutach, dziecko przestało płakać.

- Uroczy – szepnąłem.

Chłopak utkwił swoje spojrzenie we mnie, a ja poczułem się… niekomfortowo.

- Louis, nie chciałem, aby to się tak skończyło. Nie oczekuję od ciebie tego, że od razu mi wszystko wybaczysz, ale chcę, byś mnie chociaż po części zrozumiał.

Tommo nadal milczał. Auć?

- Ej, no weź. Boo Bear, jesteśmy przyjaciółmi – próbowałem jakoś załagodzić całą tę sytuację.

- Nie mów tak do mnie i byliśmy przyjaciółmi, Harry, dopóki nie postanowiłeś sobie umrzeć i wrócić. – syknął, a Tommy już zaczął się wiercić w jego ramionach.

- A ja niedawno słyszałem, że miałeś ze mną nie rozmawiać. – sam nie wiem, dlaczego to powiedziałem.

To nie było tak, że chciałem w tamtej chwili się na niego rzucić i przytulić. WCALE. Boże, kogo ja oszukiwałem? Brakowało mi jego bliskości, jego uśmiechu, jego sarkazmu. Jednak był on dla mnie niedostępny i to nie dlatego, że kochał już Eleanor, tylko dlatego, iż nie był taki sam jak ja, a mówiąc taki sam – mam na myśli homoseksualny. W sumie, to sam nie wiedziałem, kim byłem. Kochałem Lou, ale w Rio de Jonerio poznałem parę dziewczyn, które przykuły moją uwagę nie tylko swoim ciałem, ale także charakterem. Czy to oznaczało, że byłem idiotą? Z pewnością tak.

Płacz dziecka sięgnął chyba jakieś nowej skali. Skrzywiłem się trochę, jednak to najbardziej mina szatyna mnie rozbawiła. Chłopak miał zamknięte oczy, a usta wydęte w podkówkę. Mhm, czyli przechodził to samo co ja? Czyli katusze związane z płaczem JEGO dziecka.

- To już wiem, po kim Tommy odziedziczył głos. – szepnąłem pod nosem, a zaraz potem do sali weszła Eleanor. Podeszła do swojego.. Ehm, chłopaka i przejęła ICH syna w swoje objęcia. Malec od razu się trochę wyciszył, a Calder usiadła obok mnie, krzyżując nogi w siadzie tureckim i kołysząc ramionami, nucąc przy tym także jakąś melodię.

Ja nie nienawidziłem Eleanor. Ja po prostu nie mogłem znieść tego, że ona miała Lou tylko dla siebie. Wiedziałem, że go kocha. Wiedziałem, że on kocha ją, a teraz była jeszcze jedna osoba, która ich połączyła – ich syn. Nie sądziłem, że Tomlinson’owi będzie lepiej ze mną. Nawet nie starałem się dopuszczać do siebie myśli, że kiedykolwiek moglibyśmy być razem, jednak chciałem, aby on mi wybaczył i żebyśmy zostali na powrót przyjaciółmi. Tylko to się dla mnie liczyło.

More than friend // N.H.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz