quatre

55 8 1
                                    

Stanął bliżej mnie i ściszając głos, krzyczał na mnie.

— Jebło cię? — zrobił oczy jak pięć złotych, marszcząc brwi. Przy okazji gapił się na mnie jakby dowiedział się, że memów zakazują. Nie rozumiem tej europy.

— Czemu szepczesz? Jest ktoś w domu? — przysunąłem się w stronę lodówki. Nie chciałem w sumie tego piwa, ale osoby które znają mnie od dawna, wiedzą że kocham je wkurwiać.

— Nikogo nie ma, ale nie chce się drzeć. Co ty robisz? Weź stąd odejdź! — obrócił się w moją stronę i starał się mnie odsunąć od lodówki. Lecz ja złapałem się jej i nie dawałem mu szans by mnie od niej odciągnął.

— Ale ty sztywny jesteś... — w końcu odszedłem od niej i stanąłem obok, pozwalając mu trzasnąć drzwiczkami. Jestem w tym coraz lepszy.

— Nie jestem sztywny. Po prostu... — ściszył już głos maksymalnie, przez co nie mogłem usłyszeć co gada.

— Co mówisz? — przysunąłem się do niego.

— No bo ja się... — ja pierdole, znowu. Odwrócił wzrok i oparł się o blat.

— Mów normalnie.

— Kurwa, martwię się, dobra?!— warknął na mnie i znowu spojrzał na mnie tym wzrokiem, po chwili odwracając go.

— Czego ty się martwisz? — spojrzałem na niego krzywo i oparłem się ręką o blat, kładąc ją niedaleko jego biodra.

— ... — znowu skierował na mnie wzrok. — Ostatnio byłeś w szpitalu. Nie było cię przez dwa miechy, tylko przez to, że wbiłeś sobie szkło w skó-

— No i drewno i nie tylko w skór-

— Chuja mnie to obchodzi! — wykrzyczał. Wziął kilka głębszych wdechów i normalnym tonem zaczął dalej. — Martwię się, bo gdyby coś ci się stało znowu straciłbym ziomka.

— Jak to „znowu"? — odsunąłem się na kawałek i patrzyłem w oczy. On usiadł na blacie i patrzył w kafelki. Znowu ściszył głos, ale tym razem umiałem go zrozumieć.

— Przeprowadziłem się do Paryża z Nanterre, jakiś miesiąc przed rozpoczęciem szkoły. Moi rodzice rzadko bywali w domu przez ostatnie dwa lata, bo po pracy przyjeżdżali tu by budować ten dom. A że bywałem sam, zapraszałem do siebie znajomych i robiłem imprezki. I zanim zapytasz to w drugiej gimbazie, już robiłem melanże i miałem kaca. Potem przeprowadziłem się tu. Straciłem kontakt ze wszystkimi z miasta i uświadomiłem sobie, że wykorzystali mnie tylko do imprez. Straciłem wiarę w to, że mogę znaleźć... — przerwał na moment i pociągnął nosem. — kogoś komu bym mógł zaufać.

Niee no ziomek, nie rycz. Czuje się winny przez ciebie. W zasadzie jest to moja wina, ale co ja mam zrobić? Też nigdy nie miałem przyjaciela, tylko jakichś znajomych, którzy się śmiali ze mną. Ale nigdy nie byłem w sytuacji, że musiałem kogoś pocieszać. Raz próbowałem taką loszkę, ale dziesięć minut po - zerwała ze mną.

Więc spróbowałem sposobu jaki używają trzynastoletnie "dorosłe" dziewczyny. Stanąłem znowu obok lodówki i otworzyłem zamrażalkę. Przeszukałem półki w zamiarze znalezienia lodów. O dziwo znalazłem je. Ohoho i to nawet całe pudełko nieruszone. Wziąłem opakowanie i podszedłem do Noëla, kładąc mu ramię na jego barku, jednocześnie podając mu lody. Gdy je wziął, starłem kciukiem jego policzek.

Uspokoił się. Powoli wypuścił powietrze z ust i z ulgą uśmiechnął się. Miło było widzieć uśmiech na jego twarzy. Przysunął się trochę bliżej i przytulił głowę do mojej szyi. I w tym momencie spanikowałem tak bardzo, że wpadłem na blat za mną. Na szczęście lędźwiami, ale bolało jak cholera. Syknąłem z bólu i położyłem się na ziemi.

'it's just a friendship'Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz