Rozdział 8

937 94 24
                                    

-Wcale mi się tu nie podoba.- powiedziała Alysson obejmując się ramionami. Miejsce w którym aktualnie się znajdowali było okropne i mroczne. Nie sądziła, że młody informatyk- jak nazywał  Lebiediewa Matt- mógłby tu cokolwiek zostawić, a tym bardziej zatrzymać się tu. Po pierwsze nie było tu prądu, po drugie śmierdziało, a po trzecie w promieniu dziesięciu kilometrów nie było żadnego sklepu. Ale Jones uparł się, że właśnie tu coś znajdą. I na nic protesty panny Wilson, która jak wiadomo nie łatwo odpuszcza. On był tu kierowcą.


-Zobaczysz coś tu będzie- odburknął przeszukując kolejne szafki, wyniszczonej przez czas kuchni. Byli w jakimś małym domku w środku lasu. Można było przypuszczać, że w dniach swojej świetności należał on do leśniczego lub myśliwego. Liczne "trofea" na ścianach zdradzały zamiłowanie do tego "sportu".

-Nie rozumiem co jest fajnego w trzymaniu martwych zwierząt- powiedziała Alysson przyglądając się wypchanemu zającowi stojącemu obok rozlatującego się kominka- ani tego nie pogłaskasz, ani nie zjesz.

Matthew parsknął śmiechem.

-Ja nie rozumiem dlaczego ktoś kto tu mieszkał, zostawił to wszystko. Tak po prostu. 

-Może zwierzyna urządziła na niego polowanie i teraz on stoi u nich w norze jako ozdoba.- odpowiedziała wzruszając ramionami. Ten sport ją obrzydzał.

W gruncie rzeczy dziewczynę też nurtowało to pytanie.  Dom był praktycznie nienaruszony, jakby ktoś wyszedł z zamiarem powrotu. Ale trochę mu się przeciągnęło, jakieś 50 lat. Ubrania w szafkach, pełne wyposażenie, nawet szklanka po kawie leżąca na stoliku tuż przy gazecie. Coś co odciągnęło właściciela od jego domu musiało być naprawdę ważne.

-Skąd w ogóle wiesz o tym miejscu Jones?- zapytała opadając na kanapę, która skrzypnęła pod jej ciężarem.

Chłopak przez chwilę nie opowiadał.

-Od zaufanych osób.- odpowiedział przez chwilę patrząc na dziewczynę- nie ważne tu nic nie ma. Została nam piwnica i sypialnia. Ja biorę sypialnie.

-A co boisz się pająków Matty?- zapytała ze zgryźliwością. Wiedziała, że chłopak wręcz nienawidzi jak w taki sposób zdrabnia się jego imię.

-W rzeczy samej.- odpowiedział zbywając ją.

Dziewczyna zaśmiała się pod nosem. Mimo, że Jones zgrywał twardziela krył wiele fobii o których wiedzieli tylko najbliżsi. Dla niej było to słodkie, i czasami lubiła wypominać chłopakowi jego słabsze strony.

-Chwilami mam wrażenie, że to ja jestem mężczyzną w tym związku.- krzyknęła za nim otwierając drzwi do piwnicy. Jej oczom ukazały się schody tak długie, że na końcu widać było tylko ciemność. Jak w horrorach- przemknęło jej przez myśl. Ale dłużej się nie zastanawiając, z zapaloną latarką zeszła na dół.

Na pierwszy rzut oka, piwnica wyglądała zwyczajnie. Betonowe pomieszczenie pełne gratów i kurzu. Alysson krążyła z kąta w kąt, oglądając kolejne rzeczy. Głownie jeszcze starsze niż na górze meble, papiery lub szczelby. Przeglądając puchary ustawione na jednej z półek udało jej się odczytać nazwisko prawdopodobnego właściciela- Richard Mooren. Nic jej to jednak nie mówiło.

W pewnym momencie poczuła jak po jej stopach przelatuje coś małego i włochatego. Szczur- pomyślała i odszukała wzrokiem mieszkańca piwnicy. Mały gryzoń niknął właśnie za jedną z szafek, która jak dopiero zauważyła Aly znacznie różniła się od innych. Wyglądała na nową i była w całości wykonana z metalu. W środku jednak nic się nie znajdowało. 

Do głowy Al wpadła myśl, że może ten mebel ma za zadanie ukrycie tego co znajduje się za nim. Jednak wszelki próby przestawienia go skończyły się fiaskiem.

-Jonesss!- krzyknęła- Zejdź tu na dół i przydaj się na coś!

Nie dostała jednak odpowiedzi i zrezygnowana ruszyła na górę. Po Mattym w salonie nie było nawet śladu, więc stwierdziła że nadal jest w sypialni.

-Matthew jesteś głuchy czy głu- nie dokończyła bo jej oczom ukazał się okropny widok- zwłoki, a właściwie same kości należące prawdopodobnie do właściciela. Momentalnie zrobiło się jej nie dobrze. Wyskoczyła jak poparzona najpierw z sypialni a następnie z domu.

-Wszystko dobrze- zapytał Matthew obejmując ją gdy już oboje byli na zewnątrz.

-On- zaczęła biorąc głęboki wdech- leżał tu od tylu lat i...- czuła jak jej oczy wypełniały łzy- nikt go nie szukał, nikt nie odwiedził, nie sprawdził co u niego... musiał być taki samotny.

-Jedźmy stąd już raczej niczego tu nie znajdziemy- powiedział po chwili. Dla niego też nie był to przyjemny widok. Zresztą jak widok zwłok może być przyjemny?

- A co z?- odwróciła głowę w stronę drzwi wejściowych.

-Skontaktuje się z Waynem. On na pewno załatwi temu facetowi godny pochówek.

Alysson skinęła głową i ruszyła w stronę samochodu. Jak najszybciej chciała opuścić to miejsce przesiąknięte śmiercią.

I miała racje. Właściciel tych wszystkich wypchanych zwierząt czy czaszek, stał się istnym trofeum tego domu. 

***

Trzy dni. Trzy pieprzone dni, Alexander Witchlock siedział w tym całym gównie, nie miał kontaktu z rodzicami i nienawidził swojej kuzynki.

Nie potrafił pogodzić się z tym co mu się przytrafiło, ale nie był na tyle głupi żeby od razu rzucać się z motyką na słońce. Ucieczka nie wchodziła w grę, nie teraz gdy był pod stałą obserwacją. To byłoby samobójstwo, a wiedział że ONI posunęliby się do tego. Uważał ich za swoistą sektę, coś na kształt Iluminatów. W jego przekonaniu nie dążyli do utrzymania pokoju na świecie, a do przejęcie władzy. Nie wierzył w ich altruistyczne podejście, według niego wszystko to było kłamstwem.

A Anastazja oddała się temu.

-Zawsze była naiwna- powiedział sam do siebie wlepiając wzrok w sufit. Leżał tu od dobrej godziny. Wyjście do salonu gdy była tam Emilly nie wchodziło w grę, zbyt dużo nie przyjemności dzisiaj go spotkało. Nie dość, że w szkole cały czas musiał udawać, że wszystko jest ok i używać swojej nowej tożsamości, to jeszcze spotkał tam Anastazje- czy Alysson, bo tak teraz nazywała się jego kuzynka. W odczuciu chłopaka dziewczyna całkowicie zapomniała o przeszłości i zajęła się tym co tu i teraz. Bez oglądania się za siebie. Nie mógł tego zrozumieć. Nie mógł pojąć jak mogła porzucić tyle lat ich przyjaźni dla garstki zakłamanych manipulantów.

-Kolacja podana księciuniu- powiedziała z przekąsem Emilly wchodząc bez pukania do pokoju który zajmował chłopak.

-Nie jestem głodny- odpowiedział zbywając ją. Nienawidził jak ktoś naruszał jego prywatność, a ona robiła to stale.

-W moich kompetencjach nie leży dokarmianie cię, a tym bardziej zmuszanie do zjedzenia czegokolwiek- powiedziała spokojnie- ale radziłabym ci ruszyć dupę i zjeść to co jest na stole. Bo przyda ci się trochę siły chuderlaku.

Chłopak spojrzał na nią z zainteresowaniem.

-Nie patrz tak na mnie- odpowiedziała wywracając oczami- chyba nie zapomniałeś, że masz dzisiaj pierwszy trening?

-Ja nie- odpowiedział podnosząc się na łokciach- ale ty chyba zapomniałaś mi o tym wspomnieć- dodał z wyrzutem. Nie miał chęci na nic. Tym bardziej na trening, bo za sportem nigdy nie przepadał. Tolerował tylko szachy, ewentualnie e-sport.

-Ups- odpowiedziała z udawanym przejęciem- przepraszam. Widocznie nie jesteś pępkiem świata Williamie.





ProjektOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz