Słoneczniki

677 127 46
                                    

Pociąg wolno, ociężale toczy się po szynach, zgrzytając i chybocząc się niemiłosiernie. Za oknem widzę pola i lasy w gęstym, siekającym deszczu. Powietrze jest ciężkie, parne, sierpniowe, a ulewa - pierwsza od wielu dni. Zdaje się, jakby niebo płakało nad końcem wakacji. 

Jestem w przedziale sama, a przede mną jeszcze długa droga, więc staram się zdrzemnąć. Opieram głowę o szybę, przymykam powieki. Już prawie zasypiam, gdy pociąg zaczyna zwalniać, a dźwięk hamulców sprawia, że otwieram oczy. Zatrzymujemy się na jakiejś stacji. W oddali słychać grzmot, a ja mam nadzieję, że ulewa skończy się, zanim dojadę do domu.  

Słyszę kroki na korytarzu. Kilkoro nowych pasażerów mija mój przedział: chłopak i dziewczyna taszczący za sobą walizki, za nimi elegancko ubrana młoda kobieta. Jako ostatni idzie mężczyzna we flanelowej koszuli, który od razu przyciąga moją uwagę. Przed sobą trzyma bowiem ogromny bukiet słoneczników, który niemal całkowicie zasłania jego twarz. Pasażer zatrzymuje się przed moim przedziałem, chwilę jakby się waha, aż w końcu wchodzi do środka. Nie mówiąc nic, siada na miejscu naprzeciwko mnie. Z zaciekawieniem lustruję go wzrokiem: starszy mężczyzna, szczupły, z siwą brodą. Duże, opalone dłonie o krótko przyciętych paznokciach, pomarszczona skóra, błękitne oczy. Flanelowa koszula, którą ma na sobie, jest wyraźnie sprana, a spodnie mają przetarcia na kolanach. Zauważam jednak, że są dokładnie wyprasowane, a eleganckie buty od garnituru - wypolerowane niemal na błysk. Mężczyzna wbija wzrok w bukiet słoneczników trzymany na kolanach. Jego dłonie dziwnie drżą, jakby się czymś denerwował. 

Odwracam wzrok i patrzę w okno, gdy nagle mężczyzna odzywa się. Mówi schrypniętym, niskim głosem.

- Orzeł czy reszka?

To pytanie wytrąca mnie z równowagi. Wpatruję się w niego, przez chwilę nie jestem pewna, czy dobrze zrozumiałam. 

- Słucham? - pytam, aby się upewnić. 

- Orzeł czy reszka?

Przez chwilę milczę.

- Orzeł - decyduję spontanicznie. Nie rozumiem, do czego zmierza. 

Mężczyzna wolno kiwa głową. Sięga do dziwnie wypchanej kieszeni, błądzi w niej ręką, w końcu wyjmuje ze środka monetę. Obraca ją w dłoniach, przygląda jej się uważnie. Potem podrzuca ją do góry. Patrzę, jak moneta wiruje w powietrzu, a potem spada na ziemię. Oboje pochylamy się, żeby się jej przyjrzeć. 

Wypadł orzeł. 

Starzec znów kilkakrotnie wolno kiwa głową, tym razem jakby ze smutkiem. Zaciska powieki, przełyka ślinę. 

- Tak miało być - mówi. Wyciąga do mnie rękę z bukietem słoneczników. - Proszę je wziąć. 

Patrzę na żółte kwiaty z zaskoczeniem. 

- Ja... - nie wiem, co powiedzieć. 

- Niech je pani weźmie, proszę. 

W jego głosie słyszę błaganie. Niemal wciska mi bukiet do rąk, więc w końcu go od niego odbieram. Kwiaty są mokre od deszczu. Unoszę je wyżej, wdycham zapach, który przywodzi na myśl wiosenną łąkę po ulewie. Potem patrzę znów na mężczyznę. Zerkam na jego brodę, zadbaną, ale przyciętą nierówno, jakby strzygł ją sam. Patrzę na jego wyprasowane ubrania, czuję też zapach wody kolońskiej. Ten staruszek ubrał się tak i przygotował... dla kogoś. Przenoszę wzrok na kwiaty. Bukiet jest piękny. Miał być dla kogoś ważnego...  

- Proszę pana... - zaczynam, ale mężczyzna podnosi się z miejsca. Odwraca się ode mnie, wychodzi z przedziału. Bez słowa. Zdaje się być znacznie bardziej zgarbiony, niż wcześniej. 

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Sep 29, 2018 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Słoneczniki | one shotOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz