Już czwarty dzień siedziałam uwięziona w pokoju hotelowym w Kanadzie. Byłam podminowana i nie czułam się bezpiecznie. Sama, spłukana i w miejscu, którego nie znałam zbyt dobrze. Mogłam tutaj spędzić jeszcze zaledwie kilka dni, a potem? Pokój, w którym się znajdowałam nie nadawał się do użytku. Za tygodniowy pobyt tutaj zapłaciłam 30$. Pracownik hotelu widząc mój stan zlitował się i zaproponował wynajem pokoju na ostatnim piętrze. Pomieszczenie to pozostawiało wiele do życzenia, a sprzątaczka nie odwiedziła go przez dobre kilka miesięcy. Okropny, przyprawiający o wymioty zapach, stare, zniszczone, skrzypiące meble, kurz unoszący się w powietrzu. Ja jednak nie miałam na co narzekać, wręcz dziękowałam Bogu, że w ogóle mam gdzie spać. Z niewielkiej szafki wyciągnęłam jeansy, bieliznę, biały top i skórzaną kurtkę. Stojąc przed lustrem poprawiłam top na ramiączkach, upewniłam się, że w tylnej kieszeni mam klucze, kilka monet oraz dokumenty. Ubrana i gotowa do wyjścia wyszłam z pokoju. Po chwili znalazłam się w holu. Nagle przede mną stanął młody chłopak wiercąc się niespokojnie zasłonił mi widok na wnętrze hotelu. Krzyczał do słuchawki telefonu niezrozumiałe dla mnie słowa po czym schował telefon do tylnej kieszeni spodni. Wyglądał cholernie dobrze. Jego miodowe oczy miały w sobie coś przez co nie mogłam oderwać od nich wzorku.
- Cześć Shelby. Chłopak wbił we mnie wzrok oczekując na odpowiedź. Nie wiedziałam kim jest ten chłopak, nie znałam Jego imienia, ani nie wiedziałam skąd on zna moje. Stałam tam jak idiotka marszcząc brwi i próbując przypomnieć sobie kim on do cholery jest. Chłopak zaśmiał się ukazując przy tym rząd idealnych, śnieżnobiałych zębów po czym wyminął mnie. Zdezorientowana wyszłam z budynku. Kim on do cholery jest? Jego twarz, uśmiech były mi znajome. Sposób w jaki wymawiał moje imię, przeciągając ostatnią literę... Od razu zaschło mi w gardle i poczułam jak żołądek skręca się z przerażenia. Cholera. To był Justin. Justin Bieber.