Ktoś Nowy

41 5 3
                                    


-Daj mi chwilę! - krzyknęła dziewczyna. Założyła dżinsową kurtkę. Wyciągnęła spod niej długie, różowe włosy. Przeczesała je ręką szybko przy lustrze. Uśmiechnęła się się do siebie przyjaźnie. Miała na imię Izabela, ale kazała mówić na siebie Iz. Nienawidziła swojego imienia... w pewnym sensie. Nienawidziła osoby, która jej to imię wybrała.

 Spakowała szarą kosmetyczkę do torby i wybiegła z pokoju.

-Idę już, mamo! Jej ciężkie kroki niosły się po kamiennych schodach. Echo rozeszło się po dużym, prawie pustym domu. Założyła czarne trampki i wyszła na zewnątrz zamykając już za sobą drzwi na klucz. Na trzy klucze. Agata - jej mama siedziała już w czarnym SUV-ie. Kobieta uśmiechnęła się do niej serdecznie. Jakby miała przekazać przez ten uśmiech całą swoją miłość do ukochanego dziecka. Iz wsiadła do samochodu i zapięła pasy.

-Wzięłaś kanapki z kuchni? - zapytała kobieta odjeżdżając spod domu. Dziewczyna podkręciła lekko głową.

-Kupię w stołówce. - powiedziała beztrosko. Agata westchnęła ciężko.

-Jak wolisz. - całą drogę do nowej szkoły Iz przemilczały.

Zaparkowała tuż przed wejściem do szkoły.

 -Poradzisz sobie, prawda? - zapytała Agata. Iz spojrzała na nią. Z zewnątrz oaza spokoju, w środku lawa próbująca wybuchnąć.

-Jasne, jak zawsze. - uśmiechnęła się lekko. Za każdym razem tak robiła. Za każdym razem zapewniała, że będzie dobrze. Za każdym razem miało być dobrze. Za każdym razem wychodziło jak zawsze. Wyszła z samochodu nie odwracając się do Agaty.

Stanęła, cała spięta, przed wejściem. Budynek wyglądał jak każda inna szkoła. Obdrapany tynk, kraty w oknach i małe wejście. Liceum ogólnokształcące. Szóste z kolei. Za każdym razem wybierała inny kierunek, aby jej się nie znudziło. W tej szkole była przydzielona do klasy... Artystycznej.

Uczniowie przechodzili obok niej, kilku spojrzało, ale udawało jej się być niewidzialną. Nikt nie zawracał sobie nią głowy. Była bardzo cichą osobą, zamkniętą w sobie, a przynajmniej dobrze udawała. W żadnej szkole nie pozwoliła by ktoś się do niej zbliżył. Wspięła się na schody prowadzące do zalegalizowanego więzienia dla dzieci i młodzieży. Ktoś z daleka krzyczał, aby jakaś Sofia się zatrzymała. Gdzieś obok ktoś się śmiał. Z tyłu, czuła na sobie spojrzenia, ale nie przejęła się tym. Nigdy się nie przejmowała. Poszła prosto do sekretariatu szkoły po legitymację i rozkład sal z planem lekcji.

-Dzień dobry - zdobyła się na jeszcze lepszy uśmiech niż zazwyczaj.

-Witaj, Izabelo - dyrektor wstał z skórzanego fotela i podał jej rękę.

- Cieszę się, że będę miał taką uzdolnioną uczennicę w mojej szkole. - uśmiechnął się jadowicie. Iz poczuła ciarki przebiegające wzdłuż kręgosłupa. Przekręciła głowę.

 -Niech się pan tak nie cieszy, zazwyczaj nie zapuszczam korzeni. Nigdy i nigdzie. - powiedziała spokojnie. Zamachała papierami i skierowała się do wyjścia. - Dziękuję, panie dyrektorze. Do widzenia. Mężczyzna spojrzał się na nią zaskoczony.

"Nigdy nie trafiła mi się taka uzdolniona uczennica", pomyślała i prychnęła pod nosem. Poszła według małej mapce narysowanej na skrawku martwego drzewa. Musiała wejść na samą górę trzypiętrowego budynku.

 -Super. - powiedziała pod nosem i zaczęła swoją drogę. Chwilę potem ktoś na nią wpadł. Przytuliła się do ściany wściekła. Schody były wąskie i strome.

-Hej! Uważaj trochę. Mogłeś mnie zabić. Patrz jak idziesz. - warknęła złośliwie. Spojrzała na tego kogoś. Jej serce zatrzymało się w ułamku sekundy. Chłopak, który na nią wpadł, był najpiękniejszą osobą, jaką kiedykolwiek widziała. Miał ciemne, szare oczy. Zaświeciły się jakby ukradły wszystkie gwiazdy. Duże, malinowe usta wykrzywiły się w uśmiechu. Uniósł brwi do góry. Przypominał zagubionego anioła, który nie wiedział właściwie co się stało.

 -Wybacz, nie chciałem cię zabijać. - zaśmiał się. Najcudowniejszy dźwięk jaki usłyszała. Przeczesał dłonią kruczoczarne włosy. - Myślisz, że możemy zacząć od nowa?

Iz otrzeźwiała momentalnie. Chętnie zacznę od nowa. Pomyślała, jednak przypomniała sobie zasadę pierwszą. Nigdy i nigdzie.

 -Niby co zacząć? Zejdź mi lepiej z drogi, kretynie. - ominęła go i pomknęła na kolejne stopnie.

-Jestem Nicolas. Tak jakbyś chciała wiedzieć. - zaśmiał się lekko za jej plecami.

-Nie chciałam. - odparowała nie zatrzymując się ani na moment. Chłopak pokręcił lekko głową. Uśmiechnął się pod nosem. Nad głową dziewczyny zabrzmiał dzwonek. Przyśpieszyła kroku i odnalazła salę z numerem 5 i weszła. Klasa była prawie pełna. Wszystkie pary oczu skierowały się na nią. Pani Slovaska siedziała na krześle.

Nauczycielka od poezji wyglądała jak typowa artystka. A może nie? Była ubrana w długą do kostek sukienkę. Była koloru nieba po burzy. Jej luźny kok dodawał jej uroku. Uśmiechnęła się do Iz. Aż zachmurzone niebo odkryło swe piękno. Kocham ludzi, pomyślała Iz.

-Witaj w naszej szkole, słonko. - powiedziała i wskazała drobną dłonią na dziewczynę - To jest Izabela Castriars. Będzie w naszej klasie. Jej specjalnością jest malarstwo. Tak? - Iz poczuła przypływające rozbawienie. Jasne, pani profesor, pomyślała.

 -Właściwie to malarstwo, pisarstwo, gram na pianinie, gitarze, perkusji, flecie poprzecznym, jestem lingwistką z krwi i kości. Znam angielski, norweski, hiszpański i starą łacinę. - uśmiechnęła się lekko.

Zdziwione twarze wszystkich dookoła? Bezcenne. A mina nauczycielki od poezji? Zbladła jakby zobaczyła ducha. Duchem nie była. Była cieniem sama w sobie. Nie było człowieka, który nie chciałby jej poznać. Za dużo ukrywała. Za dużo razy znikała, uciekała. Za wiele było tego 'dużo'.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Jul 17, 2018 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Księżycowe KwiatyWhere stories live. Discover now