- Kocie, masz pan już dość - powiedział facet w fartuchu za szynkwasem polerując trzymane w ręku kilka glinianych kufli.
Owy kot, siwy, wysoki trochę ponad metr sześćdziesiąt nie odpowiedział, tylko nadstawił kielich spodziewając się znajomego chlupotu ciemno-czerwonego płynu i maleńkich kropelek rozbryzganych na pokrytych futrem dłoniach. Gdy nie doczekał się ani jednego, ani drugiego spojrzał z wyrzutem na karczmarza, wyciągając rękę z naczyniem jeszcze bardziej, jego powiększone do rozmiarów denek trzymanych przez mężczyznę kufli pomarańczowe oczy zaszkliły się nieco.
- Z bardziej natarczywymi gnojkami se radziłem - prychnął karczmarz wyraźnie znudzony - nie pomogą ani szkliste oczka, ani odsłonięte cycki. Jesteś pan narąbany jak bela. Już panu nawet język w gębie odebrało.
- Szanowny właściciel ma rację - powiedział głos na lewo od starego - szef wypił dużo więcej w tym samym czasie jak Dar'mijago, a on dopiero kończy drugi kufel.
Dar'mijago również był kotem, czy jak się ten lud nazywa - Khajiitem. Był znacznie wyższy od swojego szefa, lepiej zbudowany, jego futro było brązowe, nie siwe, a grzywa czarna, nie biała. Miał również mniej złotych kolczyków w uszach. Innymi słowy: był młodszy, sprawiał wrażenie ochroniarza starego Khajiita, w czym pomagał lekki, skórzany pancerz, zakrzywiony miecz w pochwie przy pasie i jakaś cudaczna broń strzelecka przewieszona za jego plecami.
- Będzie pił... - wystękał stary - ile zapłaci. Ma dużo złota, to będzie dużo pił.
Niektórzy Khajiitowie mówili w trzeciej osobie, chociaż część traciła tę cechę po długim przebywaniu poza ojczyzną w Elsweyr. Co prawda Dro'hasran - stary kocur - podróżował po Tamriel już długi czas, to nigdy nie wyzbył się Khajiickiej wymowy.
- Szef musi być jutro trzeźwy - powiedział ochroniarz - a jak szef pijany, to nic nie sprzeda, a jak nic nie sprzeda, to nie będzie złota na picie.
Stary podparł rękami podbródek, nie wiadomo, czy z zamyślenia, czy by nie paść twarzą na blat i pogrążyć się w pijackim śnie.
- Dar... Dar'mijago mądry - wysapał w końcu zachrypniętym głosem - nie ma z... złota, nie ma wina. Dar'mijago był dobrą inwest... Inwest...
- Inwestycją - dokończył brązowy Khajiit.
- No! - plasnął blat dobitnie - dokładnie! Jelonka ustrzeli, zbirów przegoni, a nawet radą poratuje! Co za dobry najmita!
Dar'mijago przysunął się bliżej do Dro'hasrana i uśmiechnął się przymilnie.
- To może szef zapłaci dobremu najemnikowi?
- Dar'mijago, Dar'mijago kochany - zarechotał stary - chce wykorzystać to, że szef pijany i na wszystko się zgodzi? Szef miał wielu najmitów w swej karawaniarskiej karierze, wiele go naciągało, ale nieee, szef odporny na podstępnych, chciwych pracowników, nie ma tak dobrze. Zapłaci, gdy nadejdzie czas, nie wcześniej, nie później.
- Czas nadszedł trzy dni temu - Dar'mijago się oddalił i wziął haust ze swojego kufla - umowa była, szef płaci tygodniowo.
- Aj tam - machnął ręką stary - siwy jest już, pamięć nie ta, Dar'mijago dostanie zapłatę... Za trzy dni.
Najemnik westchnął ciężko i skupił się na swoim piwie. Nie było opcji, by rozmawiać z szefem w takim stanie. Sędziwy kot miewał „zaniki pamięci" coraz częściej i to zawsze wtedy, kiedy przychodził czas zapłaty dla Dar'mijago i Do'odirrana, drugiego strażnika karawany, który akurat nie zdawał się tym aż tak przejmować. Głupiec albo naprawdę kupuje ten syf o „zanikach", albo spodziewa się przeżyć bez złamanego septima. Może gdy robota się skończy, to zamieszka w dziczy i będzie wpierprzał jagódki na obiad i kimał w jaskini? Jagódki to jedyne, co będzie miał w gębie, w końcu w tej swojej zbroi to każdego zwierza spłoszy.
CZYTASZ
Skyrim: Cukier i Miód
FanfictionKarawana Dro'hasrana przybyła do pogrążonego w wojnie domowej Skyrim z tylko jednego powodu: złoto. Niestety mieszkańcy mroźnej prowincji szukają akurat tego towaru, którego stary handlarz nie ma zamiaru sprzedawać. Sakiewki stają się lżejsze, a nie...