Rozdział 1 „Z powrotem na szlaku"

92 4 0
                                    

– Dziękuję bardzo, reszty nie trzeba.

Do'odirran włożył całkiem sporą sumkę septimów w ręce staruszki sprzedającej owoce i warzywa, by w zamian otrzymać prawie bezzębny uśmiech. Jego koszyk był napełniony wszelką dobrocią, między innymi jabłkami, porami, kapustą i rybami. Musiało to wyglądać komicznie. Białowłosy Khajiit obity od stóp do szyi w stal, okryty wilczym futrem, z mieczem w pochwie i tarczą w lewej ręce, trzymał wikliniany koszyczek różnokolorowej żywności zwykle kojarzony z wiejskimi gospodyniami domowymi śpieszących do domu by zrobić obiad. Chyba wszystko jest – pomyślał. Właśnie on miał dzisiaj zaopatrzyć karawanę w żywność, kiedy reszta poszła pewnie pić do gospody. Do'odirran nie narzekał. Bądź co bądź to był obowiązek, który przysiągł, że będzie wykonywał. Może chodzenie po straganach nie było tak chwalebne jak ubijanie bestii i bandytów, to było ono częścią większego zadania – utrzymania Dro'hasrana przy życiu. Stary kupiec ma już swoje lata, więc odpowiednia dieta była konieczna, by mógł funkcjonować w tak surowej krainie jaką było hrabstwo Bruma, a później jeszcze gorsze Skyrim. Przydałoby się jeszcze kilka grubych futer, ale są zbyt drogie, więc Dar'mijago może upolować kilka jeleni, a jeśli się poszczęszci, to nadmiar skóry można sprzedać. Zapewne stary baluje teraz w gospodzie, więc tam należy go szukać. Mrozy Skyrim są zabójcze dla nieprzygotowanych.

– Najemnik uważa trochę! – dobiegł głos zza uchylonych drzwi gospody.

Do'odirran spojrzał w tamtą stronę. No oczywiście. Z przybytku wyszło trzech Khajiitów: pierwszy, a raczej pierwsza, czarnowłosa miał ręce zaciśnięte w pięści, drugi, brązowy w lekkiej zbroi wyczłapał zgięty wpół niosąc na plecach trzeciego, siwego, odzianego w bogatą, lamowaną futrem szatę.

– Potrafi cudaczną broń obsługiwać, a nie umie się ze starcem obchodzić! – zaskrzeczała czarnowłosa Khajiitka.

– Poprzedni szef nie chlał tyle! – wysapał tragarz o brązowym futrze.

Siwy Khajiit wybełkotał coś tam, ale nic, co Do'odirran mógł rozszyfrować. Białowłosy zachichotał cicho i pokręcił głową.

– Dar'mijago! Ma'ravadi! – krzyknął potężnym barytonem, raczej niecharakterystycznym dla przedstawicieli jego rasy.

Dwójka trzeźwych Khajiitów spojrzała na towarzysza.

– Chodźcie już! I tak nic dzisiaj nie sprzedamy!

– Niech to Daedry! – warknęła Ma'ravadi – Przejmuję dowodzenie! Do'odirran będzie robił za ochroniarza jak zwykle, a Dar'mijago będzie niańczył ojca!

– Jeszcze czego! – obruszył się Dar'mijago – on poluje i tłucze bandziorów, nie niańczy uchlejów!

– A co powiedział o sytuacjach takich jak ta? – zapytała z wrednym uśmieczkiem na twarzy.

– Jak Dro'hasran nie może przewodzić, to córeczka przewodzi – wyrecytował Do'odirran.

– Dokładnie – Khajiitka przytknęła Dar'mijagowi palec do nosa – więc najemnik będzie opiekował się ojcem i jeszcze w nocy zapoluje. Niech dużo skór przyniesie!

– Daedry szefową wezmą...

***

Dar'mijago rzucił ostatnie spojrzenie Brumie. Ta sterta kamieni i drewna była ostatnim miastem Cyrodill, prowincji cesarskiej, w jakim się zatrzymali. Następny przystanek będzie dopiero w Skyrim, a i tak nie jest pewne, czy zdążą dojść do jakiegoś miasta lub wioski nim zapadnie zmrok. Nie żeby byli w stanie coś sprzedać, w końcu Dro'hasran był praktycznie nieprzytomny, budził się tylko na kilkanaście sekund by coś wybełkotać i wracał do pijackiego snu. Aktualnie stary Khajiit leżał na grzbiecie kasztanowego ogiera kupionego w Cesarskim Mieście po utracie ostatniego konia, karej klaczy straconej w Bravil, mieście, w którym łatwiej kupić skoomę, niż bochenek chleba. Została skradziona przez jakiegoś Mrocznego Elfa, który widocznie postanowił uciec z tego przeklętego miejsca. Ku rozpaczy starego, juki z towarem i zapasami karawany nadal były przytłoczone do grzbietu zwierzęcia, kiedy zostały skradzione, więc posłał Dar'mijaga i Do'odirrana, aby znaleźli koniokrada. Najemnicy ścigali go przez trzy dni, licząc na to, że złodziej w końcu zatrzyma się na dłużej i tak się też stało. Co prawda Elf nie zatrzymał się z powodu głodu, pragnienia, czy zmęczenia, tylko przez kilkanaście ugryzień przez wilki, które postanowiły się nim pożywić. Nim i biedną klaczą. Khajiitowie znaleźli ich z rozprutymi brzuchami, wnętrzności były malowniczo rozciągnięte na trakcie. Na szczęście złodziej i jego oprawcy nie zużyli większości zapasów, a towar na sprzedaż był w dobrym stanie, może poza kilkoma potłuczonymi garnkami. Najemnicy taszczyli torby na własnych plecach z powrotem aż do Bravil. Stary oczywiście był wściekły, więc musieli je również nosić do czasu, gdy mogli kupić drugiego konia. Jedynym, który zyskał na kradzieży był Dar'mijago. Khajiit, w przeciwieństwie do białowłosego towarzysza, nie miał nic przeciwko rabowaniu zwłok, więc przywłaszczył sobie cokolwiek mógł znaleźć przy elfim trupie. Kieszenie złodzieja nie kryły za dużo: kilka złotych septimów, wytrych i małe krzesiwo, ale nie to było głównym powodem zadowolenia najmity. Nie, to był przedmiot znajdujący się na pasie biegnącym przez plecy bandyty: dość duży, oszlifowany kawał drewna z uchwytem i metalowymi wajchami, jedna na wierzchu, druga pod spodem. Na końcu urządzenia był przytwierdzony metalowy łuk z cięciwą, która naciągała się przy pociągnięciu za górną wajchę i zwalniała, przy naciśnięciu za dolną. Dar'mijago szybko rozpracował swoją zdobycz i wypróbował, gdy znalazł do niej strzałki w małym kołczanie przy pasie Elfa. Urządzenie wystrzeliło pocisk z ogromnym impetem, strzałka mniejsza od strzały do łuku wbiła się w pobliską sosnę prawie po lotkę. Khajiitowi bardzo przypadła do gustu nowa broń, zaczął jej używać zamiast swojego łuku, który później sprzedał. Dopiero w Cesarskim Mieście dowiedział się od jakiegoś łuczarza, że owe ustrojstwo nazywa się „kusza”, a strzałki „bełty”. Kusze były popularne w Morrowind, ojczyźnie Mrocznych Elfów, a w innych prowincjach o nie było ciężko. To by także wyjaśniało jak złodziej ją dostał...

Skyrim: Cukier i MiódOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz