ʀᴏᴢᴅᴢɪᴀᴌ ᴅʀᴜɢɪ

14 0 1
                                    

Wieczór zapowiadał się miło, ale niestety wszystko się zjebało, kiedy Sophie przyczepiła się do wina. Jak stwierdziła nie było to wino na jej poziomie i po prostu wyszła.

* * * * *

W pracy byłem znów o tej samej godzinie, a Marcel wyjątkowo przyszedł na czas.

- Nie było imprezy żadnej wczoraj? - spytałem wykładając nowy towar.

- Zrobiłem sobie wolne. - mruknął przeczesując włosy dłonią i otwierając drugi karton.

- Obczajałeś Sharon?

- Ta, kurwa, stary... to nawet na szóstkę się nie zalicza. 

- Dlaczego?

- Kurwa, ty ślepy jesteś? Może ma całkiem fajną dupę, ale jest w chuj zaniedbana. Jeśli miałbym ją przelecieć, musiałbym założyć jej papierową torbę na głowę. Jeszcze jakiegoś syfa bym od niej złapał. - mruknął.

- Dobra, odpuść. - wywróciłem oczami.

Na prawdę nie rozumiałem, o co im wszystkim chodzi. Sharon nie była brzydka, była zgrabna i miała ładną buźkę. Była nieśmiała, fakt, ale to nic nie zmienia.

- To jakaś twoja stara przyjaciółka czy co? 

- Nie, tylko chodziliśmy razem do klasy. - wzruszyłem lekko ramionami. 

Chłopak nie ciągnął już tematu, zaczął natomiast opowiadać o swojej nowej, młodej, seksownej sąsiadce. Po dwóch godzinach miałem iść do baru po coś do picia, natomiast zauważyłem, że dziewczyna siedzi sama przy brzegu, więc podszedłem do niej i usiadłem obok.

- Hej. - uśmiechnąłem się lekko.

- O, hej. 

- Nie pracujesz dzisiaj? - spytałem.

- Mam przerwę. - wyjaśniła. 

- Masz dzisiaj wolne popołudnie? - spytałem.

- Um, no... a co? - spojrzała na mnie nie pewnie. 

- Moglibyśmy spotkać się na jakiś obiad i pogadać. - wzruszyłem lekko ramionami.

- Kończę o czwartej. - szepnęła cicho.

- Super, przyjdę po ciebie. Zaraz tutaj jest fajna knajpka. - uśmiechnąłem się, a ona lekko skinęła głową.

* * * * *

- Nie rozumiem cię człowieku... - mruknął. - Masz Sophie, zajebistą dziesiątkę, a nawet jedenastkę, a ty wolisz spotkać się z tą całą Sharon? - spojrzał na mnie jak na jakiegoś obcego.

- To tylko obiad, nie randka, dramatyzujesz. Sophie wczoraj wkurzyła się, że niby złe wino kupiłem i sobie wyszła, wolę spędzić chwilę czasu w milszym towarzystwie.

- Stary, coś za coś. Chcesz bzykać zajebistą laskę, jaką jest Sophie, musisz kupować ekskluzywne rzeczy, takie, jakie oczekuje. Wiesz, prestiż. - wzruszył ramionami.

- W takim razie chyba to nie dla mnie. - powiedziałem obojętnie.

- Jak ją rzucisz, to nie obrazisz się, jeśli ją przelecę?

- Nie, spoko. - parsknąłem śmiechem. 

Właśnie o tym myślę, nie jestem o nią w ogóle zazdrosny... dlaczego? Chyba powinienem... a nie jestem. 

* * * * * 

Po pracy tak jak umówiłem się z Sharon, zabrałem ją na obiad do knajpki przy plaży. Oboje wzięliśmy sobie kurczaka w sosie słodko - kwaśnym z ryżem i sok pomarańczowy do tego.

- A więc, opowiadaj. Czemu akurat Miami? - spytałem jedząc powoli.

- Em... lubię plaże... miły nastrój. - szepnęła odwracając wzrok. - A ty?

- Przyjechałem tu z rodzicami na wakacje, gdy miałem 19 lat i już zostaliśmy. - wziąłem łyk soku. - Masz kogoś? 

- Eee, nie. - wzruszyła lekko ramionami. - Nie idzie mi z facetami.

- Na pewno nie jest tak źle.

- Jest. Zawsze było, przecież wiesz, nie musisz udawać. - lekko się skrzywiła. 

- Nie udaję... ale co nie tak? Przecież nie jesteś brzydka, równie dobrze mogłabyś mieć każdego na tej plaży. - stwierdziłem, na co uśmiechnęła się lekko zawstydzona.

- Nie umiem rozmawiać z innymi. - stwierdziła.

- Nie wierzę. Zabieram cię wieczorem do klubu, złapiemy jakiegoś przystojniaka i spróbujesz do niego zagadać. 

- Nie wiem...

Po dłuższym czasie udało mi się ją umówić i wieczorem siedzieliśmy razem przy stoliku w klubie, zamówiłem nam dwa drinki i obczajaliśmy ludzi.

- Podoba ci się któryś? - spytałem.

- Em, może tamten? - wskazała na bruneta, który stał przy barze.

- Okey, no to bierz go

- Ale, co mam powiedzieć?

- Przedstaw się, spytaj jak się nazywa, czy jest stąd, zadawaj pytania to rozmowa sama będzie się kleiła. - stwierdziłem.

Po chwili namysłu wstała i powoli podeszła do chłopaka, może nie słyszałem o czym gadali, ale chłopak szybko odszedł a dziewczyna wybiegła z klubu. Od razu pobiegłem za nią.

- Hej, co jest? - zatrzymałem ją kawałek od klubu.

- To bez sensu, przecież było oczywiste, że mi się nie uda! Tylko mnie wyśmiał. - pociągnęła nosem ocierając oczy z łez.

W tym momencie poczułem się winny, jakby nie było to ja kazałem jej do niego podejść.

- Głupi był i tyle. - stwierdziłem. - Masz wolny weekend?

- Tylko sobotę. W niedzielę mam pracę do popołudnia. - mruknęła. - Nie chcę bawić się już w randki.

- Zaufaj mi. Pomogę ci zdobyć mężczyznę twoich marzeń. Wchodzisz w to?

- Nie mam nic do stracenia. - wzruszyła ramionami.

- Super. - uśmiechnąłem się. - A więc chodźmy pierw do ciebie. Popracujemy nad twoją pewnością siebie.


A loving teacherWhere stories live. Discover now