Rozdział V: Piwnica

481 4 2
                                    

[Filip]

-Oby ci się udało.

-Powodzenia stary.

-Jeżeli nie wrócę w ciągu dwóch dni, najpewniej nie żyje.

-Wrócisz.

-Miejmy nadzieje, cześć.

A więc możliwe że po raz ostatni przyszło mi ich widzieć, ich i mój dom, ale nie mogę zostawić ludzi w szpitalu na pastwę losu, muszę ich wszystkich uratować.

Szpital znajduje się w zupełnie innym miejscu niż market czy sklep z bronią, nie wiem jak tam wygląda sytuacja, będę musiał uważać, zwłaszcza że mam pięćdziesiąt naboi.

Zdążyłem na szczęście powiedzieć Olivierowi o problemach z schodami, powinien je naprawić, właściwie to mają zapasy na tydzień więc nie będą musieli wychodzić a w takim przypadku nie będą mieli nic lepszego do roboty, pewnie też wstawi nowe drzwi na dole, albo przynajmniej załata dziury po zeszłej nocy. Wyszedłem, tym razem słońce nie dosięgło mojej twarzy zamiast tego zobaczyłem masy chmur które zapowiadały deszcz, deszcz... miły deszczyk w upalne letnie popołudnia to coś czego mi brakuje, tyle że tym razem nie będę mógł się nim rozkoszować ponieważ skończy się to zagryzieniem na śmierć, jedno ugryzienie i koniec. Rozejrzałem się, w odległości dziesięciu metrów stał jeden zombi dalej stała grupka trzech, patrząc w drugą stronę zobaczyłem dwójkę, będzie trzeba zabić je wszystkie.

Jeżeli mam sobie dać radę muszę zebrać więcej odwagi, panika w obliczu hordy zombi to nie najlepszy pomysł.

-Hej! Skurwysyny do mnie! - Zwariowałem...

Umarli odwrócili się w moją stronę, ich puste ogarnięte mgłą oczy zasiadły na moim ciele, powoli ruszyli w moją stronę człapiąc nogami i machając we wszystkie strony rękoma.

-Zwariowałem, ja kurwa zwariowałem...

Jeden z nich przeraźliwie ryknął, muszę myśleć! Spokój, muszę być spokojny, opanowany... Pojedynczy jest już przy mnie co robić! Łom... chwyciłem go mocno w obie dłonie i uderzyłem. Trzask kruszonej czaszki i krew padająca na ziemie to jedyne dźwięki jakie słyszałem, nie chciałem patrzeć ale musiałem, ciało jakiegoś nastolatka poleciało dwa metry w bok, uderzając o ziemie w nienaturalnej pozie, usłyszałem chrupnięcie to pewnie kręgosłup. Biorę zamach i ciskam łomem w głowę najbliższego zombi, łom wbija się na tyle że uszkadza mózg a sztywny pada na ziemie bez tchu, wyciągam Magnuma i strzelam dwóm kolejnym w głowę, jeden pada długim łukiem za siebie, drugi zatacza się i pada twarzą na ziemię. Zostało jeszcze dwóch podbiegam po łom, wyrywam go z głowy umarlaka, jego krew mnie ochlapała... nigdzie nie mam rany więc się nie zarazę jest dobrze. Nagle dwoje rąk oplatają się wokół mojej szyi i ciągnie do siebie, czuje zapach na wpół zgniłego mięsa i słodki odór krwi, próbuje się wyrwać ale nie mogę czuje już zimne powietrze na moim karku jeżeli zaraz czegoś nie zrobię ugryzie mnie! Napinam się i przerzucam mojego przeciwnika przez plecy na ziemię, upadł na tyłek.

-Zryj to! - Jego szczęka pod naciskiem mojego buta odłamała się a na jej miejsce pojawił się wodospad krwi który szybko ustał zostawiając na ziemi kałuże krwi, podniosłem łom który upadł mi w szarpaninie na ziemię i zmiażdżyłem głowę ostatniego zombi.

-Huh...

To było naprawę głupie... nigdy więcej nie będę tak ryzykował. Nie mogę nawet odpocząć ludzie w szpitalu są w niebezpieczeństwie muszę się śpieszyć.

Pierwsze krople dosięgły mojej twarzy, miłe uczucie... tęsknie za tym co było, za śmiechem i swobodą, za światem bez strachu, tęsknie za starym światem. Deszcz nabiera na sile, ciekawe jak zombi reagują na uderzenia kropel o ziemie może ich to zmyla.

Upadek [Stara wersja, przerwana bez odwołania]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz