IV. Niepowodzenia

2.1K 337 51
                                    

Nie było tygodnia, by Lucjan Ians nie napominał o nieistniejącym małżeństwie detektywa, okazyjnie rozpływając się nad związkiem cichego Jacka i przebojowej Aleny.
Zdawał się być w nich zakochany bardziej, niż oni w sobie nawzajem.
I pomimo pełnej świadomości o preferencji swojego pracodawcy — jako że raz przez swoje bezczelne wchodzenie do pokojów przyłapał go na gorącym uczynku, ze starszym bratem Rogers — nieustannie nakłaniał do znalezienia małżonki, najlepiej majętnej i starszej.
Najczęściej jednak groźba pojawienia się potomstwa Surre wprowadzała mężczyznę w skuteczną traumę, która trzymała przez kilka dni, zmuszając do milczenia i zaniechania prób swatania.
Niestety, od ostatniego wykładu minęło już nieco czasu.

Surre siedział rozłożony na kanapie jak prawdziwy królewicz. Odziany w falbaniaste pantalony, pogniecioną koszulę nocną i oliwkowy, miękki szlafrok. Wypalał papierosa, wzrokiem sunąc po linijkach tekstu, które zapisał na miejscu zbrodni i w powozie.
I choć umysł miał dość tęgi, jak kunsztmistrz nie byłby w stanie ukręcić bata z gówna, tak on nie mógł ułożyć układanki, kiedy brakowało puzzli.
Na przekór jednak w kółko próbował znaleźć więcej, niż było widać, kiedy biała suczka, wycieńczona szczenięcymi obowiązkami, drzemała na jego kolanach, niczym nieprzejęta.
Przez otwartą werandę wprost na salony wbiegało rozgrzane słońce. Promienie ślizgały się po ciemnych panelach, niemal już podgryzając leżący w samym centrum okrągły, szary dywan.
Lokaj ułożył ubrania blondyna na jednym z czarnych foteli, tym stojącym tyłem do ogrodu. Gdyby nie to, że tapicerka była ze skóry, prawdopodobnie cała byłaby zalepiona białym futerkiem.
Tak jak kanapa zresztą, która, poza łóżkiem Surre, była ulubionym miejscem suczki do wylegiwania się po ciężkim dniu.
W pokoju rozległy się ciche kroki, kiedy Lucjan Ians wszedł do środka, stukając cicho krótkimi obcasami.
Milcząc, postawił na niskim, drewnianym stoliku kształtną filiżankę w różyczki, pełną parującej kawy, a zaraz obok ustawił talerzyk z ciastem czekoladowym z bliźniaczym do filiżanki, różanym wzorkiem na bokach.
Wszystko to zrobił w niemalże perfekcyjnej ciszy, a po równie cichym "dziękuję" od blondyna dalej pozostał w miejscu, nawet nie drgając w którymkolwiek kierunku.
Detektyw milczał, patrząc na swoje zapiski, modląc się, aby ignorowanie mężczyzny podziałało i ten sobie pójdzie.
— Panie Surre — zaczął cicho Lucjan.
Nie podziałało.

Surre sapnął cicho, zebrał się w sobie i po chwili wahania w końcu podniósł wzrok na lokaja, w ten sposób zostając pokonany.
Stał przed nim, wyprostowany, lekko uśmiechnięty, młody mężczyzna. Srebrne włosy, spływały swobodnie po jego plecach, kończąc się kawałek przed biodrami, czarny frak i spodnie nienaganne, rękawiczki czyste, koszula wyprasowana.
W oczach to podstępne spojrzenie, na starcie zdradzające, o co mu dokładnie chodzi.
— Mm? — mruknął niechętnie, przygotowując się już wewnętrznie na kolejne kazanie.
— Czy nie uważa pan, że pani Alena i Jack są absolutnie uroczy? — spytał mężczyzna tonem, który sugerował, że wcale nie oczekuje odpowiedzi.
Ale też Surre nie miał najmniejszego zamiaru odpowiadać, czy chociaż sprawiać pozorów jakby chciał. Patrzył jedynie na mężczyznę, swoim wymęczonym wzrokiem, w ten sposób prosząc o święty spokój.
Na próżno.
— Niedługo zapewne będzie musiał pan znaleźć nowego woźnicę, jako że po ślubie już jedynie krok do ciąży i dzieci.
Surre milczał, wpatrując się w lokaja, kiedy ten kontynuował.
Teraz wzrok miał już niemalże błagający.
— Z naszymi funduszami nie jest jednak najlepiej, a jestem niemalże pewien, że nikt nie zgodzi się pracować za tak niską stawkę, jak Bertrand. Nie myślał pan nad ślubem?
Tym razem westchnął ciężko, uciskając nasadę nosa, jakby miało mu to w czymkolwiek pomóc. Zaczynało się nieuniknione.
— Panienka Coco byłaby idealną kandydatką. Każda majętna kobieta by nią była. Naprawdę nie jest najlepiej, panie Surre.
— Lucjan...
— A niech pan pomyśli tylko o plusach. O rodzinnym cieple i dzieciach. Wie pan, jak malutkie są stópki noworodka?
— Pewnie większe niż moje zainteresowanie nimi - odparł, unosząc lekko głos, a przy tym rozłożył dramatycznie dłoń, jakby teatralna ekspresja miała Ians'a zniechęcić.
Lucjan sapnął jedynie urażony, zupełnie jakby przeprowadzali tę rozmowę po raz pierwszy, a nie setny i to tylko w ostatnim miesiącu.
— Panie Surre...
W odpowiedzi blondyn pochylił się, odłożył zamknięty notes na blat i sięgnął po talerzyk i srebrną łyżeczkę.
— Nalej mi wina, proszę — powiedział z pełnymi ustami, na co Lucjan zmarszczył się po raz kolejny. Musiał być niezadowolony jednocześnie z braku manier i zmiany tematu.
— Jest jeszcze wcześnie.
— Ale na trzeźwo dzisiaj z tobą nie wytrzymam.

Ironia przekwitu | bxbOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz