Zanim błysną światła

2 0 0
                                    

31 grudnia 2019
Wtorek
Godzina 7:30

  Przeciągnęłam się lekko wyłączając budzik. Przecierając jeszcze zaspane oczy podniosłam się powoli do siadu. Pokój wyglądał tak samo jak zwykle, nudno i szaro. Odsłoniłam rolety i stałam tak chwilę przyglądając się widokom. Te same ławki, ci sami ludzie, ten sam park. Mówiono że dzisiejszy dzień jest inny, że jest początkiem nowego życia. Słyszałam też że wszystko się śmieje i błyszczy. Więc, to nie dotyczy każdego? Najwidoczniej źle słuchałam.
-Witaj, Kevin- na widok czarnego puchatego kota ciepło się uśmiechnęłam.
Będzie mi go brakować. Mam nadzieję że dobrze się nim zajmą.

Przebrałam się we wcześniej przygotowane ubrania, które leżały na krześle i ruszyłam w kierunku kuchni. Nie umiałam gotować, ani piec, dlatego codziennie jadłam jajecznicę. Roztrzepałam na patelni 2 jajka uprzednio wlewając na nią olej. Dodałabym jeszcze cebuli, ale nie byłam w sklepie. Dziś sobie darowałam.

Ozdobiłam talerz liściem. Wyglądało kiczowato, ale cieszyło oko. Usiadłam przy oknie i zaczęłam jeść śniadanie. Tym razem nie zwalałam kota ze stołu, niech się ucieszy, to i tak ostatni raz. Przyglądając się cicho sąsiadom skończyłam posiłek. 10 minut. Rekord.

Ubrałam buty i płaszcz, uprzednio wkładając do niego rękawiczki i telefon. Ucałowałam Kevina w czółko i wpakowałam go do transportera. Ciężka droga przed nami kociaku. Uśmiechnęłam się smutno i opuściłam obskurną kamienicę. Przeszłam 20 minut omijając sklepy, gabinety i mieszkania. Doszłam na przystanek 5 minut przed autobusem. Idealnie, jak zawsze. Usłyszałam miałknięcie i zobaczyłam kawałek mordki przyjaciela, przebijającej się przez kratki.
-Już cśiiii, niedługo będziemy. Wszystko będzie okej- Powiedziałam, wkładając rękę do klatki głaszcząc czarnego delikwenta.
Gdy zjawił się nasz transport, usiadłam przy oknie w myślach żegnając się z okolicą. Nie było tam tak źle. Będę modlić się za tych ludzi.

Dotarłszy na miejsce opuściłam autobus i ruszyłam przed siebie. Dom panny Karskiej powinien być tuż za rogiem. I nie myliłam się. Po chwili znalazłam się przy drewnianych drzwiach z numerem 12. Ledwo zdążyłam zadzwonić, a starsza, siwiutka kobieta zaprosiła nas do środka. Zdjęłam stare buty i wypuściłam Kevina. Ten wskoczył mi na ręce i razem z nim skierowałam się do kuchni za miłym zapachem jabłek.
-Znowu pani piekła jabłecznik, pani Jadziu? Rozpieszcza mnie pani.- Posłałam miły uśmiech kobiecie, a ta odwzajemniła go. Staruszka zagotowała herbatę i podstawiła mi pod nos kawałek ciasta na porcelanowym spodku od filiżanki. Za wypiekami tej cudownej babci będę chyba tęsknić najbardziej. Rozpieszczała mnie nimi za każdym razem. Czułam się przy niej bezpiecznie i bez żadnego wahania mogłabym powiedzieć, że była ona moją jedyną rodziną. Teraz już nie liczą się więzy krwi.

Na szczęście, Kevin też ją lubił. Gdy odstawiałam talerzyk do zlewu widziałam jak mili się do gospodyni. Będzie mu tu dobrze. Po ciepłym pożegnaniu z panią Karską i kotem ruszyłam w dalszą trasę. Przemierzyłam kilka przecznic co raz obmacując kieszenie i chuchając w dłonie. Co prawda, był mróz. Zupełny mróz, taki, że zaczynałam się porządnie zastanawiać, czy palce u stóp już mi odpadły, czy zrobią to za godzinę. Mimo tego, stwierdziłam, iż spacer dobrze mi zrobi. Powspominam młode lata zanim stąd odejdę. Kierowałam się na pocztę, która była jakąś godzinkę stąd. Niezbyt się spieszyłam. Po drodze zahaczyłam o prawie każdy możliwy sklep. Lubiłam patrzeć na te wszystkie artykuły związanie z bieżącymi świętami. Nigdy ich nie kupowałam, średnio też było u mnie z obchodzeniem świąt, ale mimo tego zawsze chodziłam do tych zatłoczonych galerii i patrzyłam na przygotowania ludzi. To była moja pasja, hobby, odskocznia od rzeczywistości.

Po dotarciu na miejsce, otworzyłam ciężkie drzwi i ledwo co wcisnęłam się do środka. Żeby nie było żadnych nieporozumień, nie bierzcie mnie za głupią, ja nie spodziewałam się niczego innego w sylwestra. Specjalnie przeciągałam swój spacer tutaj, aby właśnie trafić na taką kolejkę. Wierzcie mi lub nie, uwielbiam przyglądać się tym wszystkim osobom. Ich wyraz twarzy zmienia się stopniowo od końca do początku kolejki. Na pasie startowym chcieliby pozabijać wszystkich, ale jak już dobiją się do okienka mówią z uśmiechem. Przyglądanie się temu było moją codziennością. Czułam, że im uważniej przyglądam się całemu otoczeniu tym większą mam wiedzę. Większą i przydatniejszą niż książkową.

Zanim błysną światłaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz