— Jesteś nieodpowiedzialna — usłyszała głos, lecz nie wiedziała, do kogo należał. Wszędzie była ta ciemność, nie było w niej nikogo. — Ern akka mija wa gore.
Ern akka warim k Levï gore. Ern akka renansiena — powtórzył ten sam głos.
— Co to znaczy?! — krzyknęła Sadie. Nie miała ciała w tym miejscu. Była jak wznosząca się dusza. Była jak część tej ciemności.
Może ten głos tak jak ona był częścią mroku? A może był samą ciemnością? - nie miała pojęcia.
— Wkrótce się dowiesz — odpowiedział mężczyzna. To zdecydowanie był męski głos, z jednej strony twardy i nieznoszący sprzeciwu, lecz Sadie wyczuła też w nim dumę i troskę. — Uważaj, komu ufasz, na kim się opierasz. Trzymaj się Wilka.
— Dlaczego!? O co w tym wszystkim chodzi!?
— Pakkan mijia k Levï gore. Ena kalá.
Sadie otworzyła oczy. Jednak wciąż widziała ciemność. Tym razem miała jednak ciało, czuła je nawet bardzo dobrze. Każdy najmniejszy mięsień bolał i drgał ze zmęczenia.
— Co się stało? — wyszeptała, a zaraz obok niej pojawił się Kyler.
— Bogowie, myślałem, że umrzesz — wyszeptał, dyskretnie przecierając twarz, sprawdzając, czy pozostały na niej jeszcze jakieś łzy.
W jego zaczerwienionych oczach skrywała się ogromna ulga. Sadie ją dostrzegła i z większym niezrozumieniem spojrzała na chłopaka.
Czemu on miał czerwone oczy? Czyżby płakał? On? Ale dlaczego? — zastanawiała się.
Wciąż siedziała na swoim łóżku. Jednak dawno nastała noc. Za oknem widoczny był już księżyc wraz z gwiazdami na tle ciemnego nieba.
— Co się stało? — zapytała Sadie ponownie, lekko chrypiąc. Przetarła twarz, natrafiając na strużki zaschniętej śliny, które ciągnęły się aż po kraniec jej szyi.
— Musieli cię czymś otruć. Straciłaś przytomność. Dostałaś drgawek, a z ust toczyła ci się piana. To wyglądało okropnie... — wytłumaczył Kyler. — Myślałem, że zginiesz.
— Która godzina? — zapytała po chwili Sadie, gdy przetrawiła te informacje.
Nie wiedziała, jakim cudem jeszcze żyła, ale dziękowała za to wszystkim bogom.
— Już po pierwszej — powiedział Kyler, odkaszlując.
— Szlag — syknęła dziewczyna, podnosząc się do pionu, w głowie jej przy tym zawirowało. Dziewczyna przyłożyła dłoń do czoła, próbując odegnać mroczki, które pojawiły się przed jej oczami, tak samo, jak mdłości — Musimy iść.
— To zły pomysł. Dopiero się obudziłaś. Jesteś słaba, wyglądasz, jakbyś miała zaraz zemdleć. Połóż się lepiej — zaoponował Kyler.
— W każdej chwili mogą tu kogoś przysłać — odparła twardo Sadie. — Trzymamy się planu z tą różnicą, że zaraz po tym, gdy znajdziemy, co szukaliśmy, uciekamy stąd.
Kyler niechętnie pokiwał głową.
— Ja idę pod te zamknięte drzwi. Ty w tym czasie poszukaj do nich klucza — rozkazała Sadie, wstając z łóżka. Zignorowała lekkie zawroty głowy i wyszła na korytarz, który był pusty. Ponownie nie było żadnych strażników, służby czy rycerzy. To robiło się coraz bardziej przerażające. Jeszcze na dodatek ta cisza, która panowała w całym zamku, przyprawiała0 Sadie o gęsią skórkę. Tym razem dziewczyną starała się tak jak wcześniej trzymać cienia, nawet jeśli nikogo nie dostrzegała, to wolała nie ryzykować. Ręce jej się pociły oraz drżały, Sadie zacisnęła je w piąstki na materiale swojego ubrania, aby je powstrzymać.
Gdy trafiła pod ogromne, zaryglowane wcześniej drzwi pociągnęła za klamkę, aby sprawdzić, czy były wciąż zamknięte. Sadie przeklęła cicho, gdy poczuła opór i podparła dłonie na biodrach, mierząc morderczym wzrokiem zamek. Mogła spróbować rozwalić drewno jakąś siekierą ze zbrojowni, lecz narobiłoby to zbyt wiele hałasu, co na starcie wykluczało tę opcję, pomimo tego, że była jak najbardziej skuteczna. Inne pomysły nie przychodziły jej do głowy.
Błagam Kyle, znajdź ten klucz — pomyślała, spoglądając na sufit. Odeszła od drzwi, gdzie czuła, że była za bardzo odsłonięta i schowała się ponownie w cieniu, stanęła przy oknie i osłaniła się kotarą. Myślała nad rozwiązaniem tej sytuacji, jednocześnie ze zniecierpliwieniem oczekiwała powrotu ducha.
— Nie znalazłem nigdzie klucza — odezwał się Kyle, który nagle pojawił się przy niej. — Żadnych ludzi też nie widziałem.
— No to jesteśmy w dupie — warknęła Sadie, nie przejmując się słownictwem i tym, że takie słowa nie przystoiło wypowiadać damie. Chwilę temu o mało nie umarła. Miała prawo przekląć raz czy dwa.
Sadie starała się wymyślić inne rozwiązanie, czas mijał nieprzebłaganie i wiedziała, że jeżeli zaraz by czegoś nie wymyśliła, mogła zapomnieć o zdobyciu jakichkolwiek użytecznych informacji. Przedostanie się przez te drzwi, to był ich jedyny strzał, który mógł okazać się chybiony, lecz Sadie nawet nie miała jak tego sprawdzić, bo nie miała możliwości dostać się do środka.
— Umiesz może otwierać zamki drutami? — zapytała, a Kyle zrobił zdziwioną minę. Dziewczyna oczekiwała odpowiedzi z kamiennym wyrazem twarzy.
— Nawet jeśli, to jestem duchem. Żadnej spinki ani drutu nie chwycę — odpowiedział.
— Mogłabym ci użyczyć moje ciało — rzuciła Sadie, jakby mówiła o pożyczeniu peleryny.
— I co z tego? Otwieranie zamków polega na wyczuciu. Gdy będę w twoim ciele, nic nie poczuję — powiedział.
— Jasna cholera — syknęła wściekła Sadie. Wciąż nie czuła się najlepiej, a te niepowodzenia wcale dobrze na nią nie działały.
Oparła głowę o mur, który był za nią. Potrzebowała chwili, by wpaść na inny pomysł, potrzebowała też chwili odpoczynku od stania. Ledwo trzymała się na nogach.
— Idź. Zrób jeszcze raz rundkę po pomieszczeniach. Może coś znajdziesz. Mamy maksymalnie godzinę, żeby się stąd ulotnić. — Powiedziała Sadie, a Kyler skinął głową i rozpłynął się niczym kamfora. Sadie natomiast chwilę później odlepiła się od ściany i o mało nie przewróciła się, gdy za nią otworzyło się tajne przejście.
— To się nazywa szczęście — pomyślała Sadie, uśmiechając się pod nosem.
Bez zastanowienia ruszyła do środka. Postawiła pierwszą nogę na kamiennym schodku, które prowadziły ciemnym tunelem w dół. Z duszą na ramieniu poszła przed siebie. Temperatura z każdym krokiem spadała. Gdy na górze było koło dwudziestu stopni, na dole odczuwalne było co najwyżej pięć, jak nie mniej. Sadie mogła przysiąc, że pomimo tego mroku widziała obłoki pary wylatujące z jej ust. Szła jednak, sunąc dłońmi po bocznej ścianie, z jednej strony by ją to oparcie stabilizowało, a z drugiej, by wiedziała, dokąd szła. Schody nie prowadziły bardzo głęboko. Może jakieś dziesięć metrów pod ziemię, a kończyły się ścianą. Zirytowana Sadie wypuściła z sykiem powietrze.
Nie możliwe, żeby tajne przejście prowadziło do ślepego korytarza — pomyślała zła.
Zaczęła szukać kolejnego przycisku, który otwierałby kolejne tajne przejście. Szczęście musiało być chyba po jej stronie, bo po kilku minutach obmacywania zimnego kamienia natrafiła na coś. Jeden z kamieni był odseparowany od reszty, jego krawędzie nie były złączone z innymi, tworząc wgłębienie, które Sadie odnalazła pod opuszkami palców. Wcisnęła kamień głęboko, a drzwi stanęły otworem, przesuwając się na lewo.
Dziewczyna przekroczyła próg, a wrota się za nią same zamknęły, co ją wystraszyło i przysporzyło kłopotów. W końcu nie miała jak się wydostać z tego miejsca.
Jednak zdecydowała się martwić tym później. Była zbyt zaciekawiona tym, gdzie się znalazła. Zaczęła rozglądać się dookoła z otwartymi z wrażenia ustami.
Pomieszczenie było oświetlone płonącymi pochodniami i wyglądem przypominało kościół. Zamiast ołtarza stał ogromny, pozłacany tron, obleczony na siedzisku i oparciu czerwonym materiałem, stojący na podwyższeniu. Drewniane ławki ustawione przez całą długość sali ukierunkowane były właśnie przodem do niego. Żeby przybysze mogli podziwiać pana, który zasiadał na tronie. Gdy dziewczyna spojrzała na sufit, ujrzała sklepienie krzyżowo-żebrowe.
Pomieszczenie na szczęście było puste.
Jej uwagę przykuł jednak pewien obiekt. Nie pasował on ani trochę do tego pomieszczenia. Wszystko było tu w końcu wykonane z kamienia, nie było żadnych okien, a to coś wyglądało, jakby było wykonane ze szkła, albo i nawet z kryształu. I choć dziewczyna próbowała odwrócić na chwilę od tego obiektu uwagę, nie potrafiła. Jej wzrok wciąż kierował się w miejsce, gdzie to coś stało.
Sadie jak oczarowana minęła pierwszy boczny korytarz oddzielony od ław kolumnami. Następnie przecisnęła się między ławkami pierwszego rzędu i przeszła przez przejście wyściełane czerwonym dywanem, który prowadził do królewskiego tronu. Później znów minęła ławki i weszła do kolejnego bocznego korytarzyka. To właśnie w nim stał ten przedmiot.
Sadie obróciła się o dziewięćdziesiąt stopni, zwracając jednocześnie tyłem do tronu. Następnie zatrzymała się. Spocone dłonie wytarła o swoje spodnie i na powrót zacisnęła w pięści. Serce wyrywało jej się z piersi. Jej złe samopoczucie nagle zniknęło. Czuła się w pełni sił, gdy na to patrzyła i czuła się, jakby była przez ten obiekt przyzywana.
Szklana, prostopadłościenna bryła stała na kamiennym podwyższeniu tak, że jej podstawa była maksymalnie na wysokości bioder dziewczyny. Szklane boki niesamowicie zdobione, stworzone zostały przez naprawdę uzdolnionego artystę. Trójwymiarowy obrazek przedstawiał liczne pnącza, oplatające niemalże całą powierzchnię ścianek prostopadłościanu, a pomiędzy nimi poukrywane były duże niczym ludzka głowa, liliowe kwiaty. Ze wszystkich trzech stron widniał ten sam motyw, czwarta natomiast przylegała do ściany sali. Ścianka zamykająca od góry to pudło, była przeźroczysta, lecz Sadie zdawało się, że mniej więcej w połowie zostało coś wyryte, coś jakby... łeb wilka. Szkło, w którym to arcydzieło zostało wyrzeźbione, miało piękny odcień. Niczym turkusowe kryształy lodu lśniło w świetle pochodni.
Stojąc pięć metrów od obiektu, Sadie wciąż nie miała pojęcia, czym to było. Wiedziała tylko, że było niesamowicie piękne. Ku swojemu zaskoczeniu odkryła też, że coś leżało w środku. Jakiś ciemny kształt był widoczny, prześwitywał w zniekształcony sposób przez szkło.
Zmusiła nogi do ruchu, co nie było trudne. To coś jakby ją wołało, oczekiwało jej, ciągnęło ją ku sobie.
Dopiero gdy Sadie znalazła się na wyciągnięcie ręki, dostrzegła, z czym miała do czynienia. Górna część szkła była płaska, przezroczysta, tak jak jej się wydawało. Dziewczyna mogła dojrzeć przez nią, co leżało wewnątrz tego pudła, które tak naprawdę było trumną.
Ciało dwudziestoparoletniego chłopaka spoczywało w środku, z zaplecionymi na klatce piersiowej dłońmi. Jego głowę podpierała biała niczym śnieg poduszka. Na sobie miał skórzane, wzmacniane odzienie, a także płaszcz wykonany z futra.
Sadie przytknęła dłoń do ust. Tak dobrze znała tę postać...
— Kyler — wyszeptała.
Jego ciało było nietknięte. Ze zwłok, po osiemnastu latach powinny pozostać same kości, a chłopak wyglądał, jak gdyby uciął sobie zwykłą drzemkę.
Sadie była roztrzęsiona. Serce kołatało jej w piersi, a wzrok zasnuła lekka mgiełka łez.
Może dlatego nie usłyszała przytłumionego dźwięku stukotu butów o kamienne schody...
Dziewczyna przyłożyła drżącą dłoń do szyby, tuż nad klatką piersiowa chłopaka, tam, gdzie wykuty był łeb wilka. Była jak w transie. Łzy same wypłynęły z jej oczu i spłynęły po policzkach, wyznaczając mokre ślady. Sadie zarejestrowała jedynie chłód szkła, gdy nagle ujrzała Kylera. Duch chłopaka przeleciał obok niej ciągnięty przez jakąś ogromną siłę. Nie panował nad niczym. Przeleciał niczym rzucona szmaciana lalka przez całą długość sali, mijając wbiegającego do sali króla wraz z rycerzami. Sadie widziała niczym w spowolnionym tempie ostatnie metry, jakie przebył chłopak. Wokół niego znów jaśniała ta niebieska poświata obsypana gwiazdami zdjętymi prosto z nocnego nieba. To ona była tą mocą, która zawładnęła chłopakiem i ciągnęła go w kierunku trumny. Ciągła go, w kierunku Sadie. Dziewczyna czuła moc buzującą z tej łuny światła, ogromną, pulsująca i nieposkromioną energię, która wręcz ją przyzwała. Sadie nie miała jednak czasu się ruszyć. Chłopak minął ja i został wręcz wrzucony do swojego ciała, które wciąż spoczywało w szklanym pudle.
Sadie stała zszokowana z szeroko otworzonym oczami. Patrzyła na ciało chłopaka, gdy król nieubłaganie zbliżał się w jej kierunku. Ona jednak nie była zdolna się ruszyć. Nie była zdolna oderwać wzroku od ciała Kylera.
Jednak mijały sekundy. Nic się nie działo. Gdy król Karandell był już na wyciągnięcie ręki od niej... Dłoń Kylera wystrzeliła do góry i zatrzymała się na szkle, w miejscu, gdzie Sadie wciąż trzymał swoją dłoń. Wszyscy obecni na sali zamarli. Łącznie z królem i jego rycerzami.
— Na bogów — wyszeptała Sadie, patrząc, jak Kyler... Żywy Kyler otwierał swoje oczy, które lekko świeciły i stały się żółte. Nie wyglądały też jak ludzkie oczy. Było w nich więcej dzikości, jednak szybko wróciły do swojej naturalnej postaci, a Sadie zignorowała to, co widziała i schowała w odmętach świadomości. Bo nie to w tamtym momencie było ważne. Ważne było to, że Kyler ożył.
Nie czekając na nic, uniosła z trudem górne wieko szkła, uwalniając go z jego trumny.
Kyler podniósł się do pozycji siedzącej i zaczął desperacko łapać oddechy. Jego wyraz twarzy wyrażał czysty szok. Drżącymi dłońmi zaczął jeździć po swojej twarzy, a następnie po klatce piersiowej. Czuł to. Czuł włosy przechodzące między palcami. Czuł delikatny zarost na swojej twarzy. Czuł chropowatość skóry napierśnika, a także miękkość futra służącego za pelerynę. Uśmiechnął się szeroko niczym szaleniec. Nie mógł w to uwierzyć. Po tylu latach...
Udało mu się. Powrócił do świata żywych.
Spojrzał na Sadie, która nie mogła powstrzymać łez szczęścia. Jednak widok za jej ramieniem wstrząsnął chłopakiem, choć nie dał po sobie tego pokazać.
Król Karandell trzymał luźno w ręce swoją maskę, a Kyle z szokiem stwierdził, że znał tę twarz. Możliwe, że nawet tak dobrze, jak swoją własną, pomimo upływu lat. Znał te starcze oczy, z których płynęły łzy szczęścia.
— Ojcze — powiedział cicho, lekko chrypiąc. Sadie nie usłyszała Kylera, powiedział to tak cicho, a Sadie była w takim szoku, że to jedno słowo jej uciekło.
Kyler szybko uporządkował swoje myśli. Wiedział, co musiał zrobić. Co było konieczne.
Spojrzał chłodnym wzrokiem na Sadie, która patrzyła się w niego jak w obrazek. Dziewczyna odpowiedziała mu szerokim uśmiechem. Uśmiechem szczęścia z faktu, że zmartwychwstał. On miał zamiar to szczęście zniszczyć.
— To jest zdrajca. Szpieg Landermell— powiedział, wskazując palcem na dziewczynę, która postąpiła kilka kroków wstecz, jakby ktoś ją uderzył. Uśmiech zniknął szybko z jej twarzy, pozostając niezrozumienie. Jej oczy otworzyły się szerzej i wgapiały się w Kylera z nieskrywanym szokiem i strachem.
— Kyler — wyszeptała łamiącym się głosem.
— Zabrać go do lochów — powiedział chłopak równie chłodno co wcześniej. Sadie zdała sobie sprawę, patrząc na jego twarz niczym wykutą w skale, że nie żartował. Nawet najmniejszy mięsień na jego twarzy nie drgnął, gdy to mówił.
Dwoje zbrojnych podeszło do Sadie i chwyciło ja pod ramiona zaraz po tym, gdy ojciec Kylera, skinął głową, potwierdzając rozkaz swojego syna.
— Kyler! Co ci się stało!? Kyler! To nie jesteś ty! Kyle! — wykrzykiwała, gdy wyprowadzano ją siłą z sali. Mężczyzna nawet nie drgnął, patrzył się bezwzględnym wzrokiem w Sadie. Co najgorsze, ona nie dostrzegała nic innego w tym spojrzeniu. Chłopak nie zareagował, gdy rycerze zacisnęli swoje dłonie na jej ramionach i zaczęli ją wlec z dala od niego, szarpiąc ją przy tym oraz tworząc siniaki.
Jej serce chyba pękło. Lecz jedno wiedziała na pewno. Ten mężczyzna, który obudził się w trumnie... To nie był jej Kyler. Choć wyglądał jak jej Kyler. Choć mówił jak jej Kyler. To słowa, które formowały jego usta, nie należały do jej Kylera.
Od autorki
Ten rozdział napisałam daawno temu i tak okropnie nie mogłam się doczekać, żeby go opublikować! Inspiracja, pomysł, na taki obrót spraw przyszły, gdy usłyszałam refren piosenki, którą macie w mediach. Mam nadzieję, że utwór wam się spodoba, a może już go znacie?
Teraz jak nigdy, zostawiajcie komentarze! Jestem naprawdę ciekawa co o tej części myślicie!
Tak, jaram się tą częścią, ale to chyba nic złego, nie? XD
CZYTASZ
Trzynastka
FantasyPrzyodziała na siebie zbroję, ciężką, z sokołem na piersi. Do ręki wzięła miecz. Spojrzała ukradkiem na towarzyszącego jej ducha. On jednak patrzył się w dal. Na drogę, która była przed nimi. Jakby wiedział, co ich czekało. Jakby wiedział, w jakie k...