Rozdział 6

559 68 14
                                    

Tord pov.

Ktoś zapukał do drzwi. Niech to będzie [T/I]...
Przecież ona nigdy nie puka. Ale i tak mam nadzieję, że to ona...
-Proszę!-krzyknąłem na tyle głośno, by można było mnie usłyszeć.
Drzwi się otworzyły i weszła do środka oczekiwana przezemnie osoba, przy okazji od razu je zamykając.
-Patryk przekazał mi, że potrzebujesz pomocy, więc jestem. Czym konkretnie mam się zająć?-Spytała. Zastanowiłem się chwilkę. Jest tu DUŻO do zrobienia, ale nie jestem pewien co powinienem jej przydzielić.
Jest tu straszny bałagan. Może to...
-Poukładaj proszę jakoś sensownie te papiery. Podziel je w zależności czego dotyczą.-Wymusiłem delikatny uśmiech na zachętę, po czym wróciłem do przerwanej czynności. Kontem oka dostrzegłam jak  [T/I] delikatnie kiwa głową na znak, że zrozumiała. Dalej zatopiłem się w pracy...

*Time skip*

Było koło północy. Odesłałem [T/I] do pokoju już ze dwie godziny temu, by mogła odpocząć i się wyspać. Jeśli ja chodzę padnięty, to przynajmniej niech ktoś będzie w stanie mi pomóc.

Sam nadal siedziałem przy biurku przeglądając jakieś dokumenty. Musiałem skończyć to teraz, by nie musieć robić tego jutro.

,,Ehhh... Nic ciekawego... A może jednak nie?" pomyślałem gdy wziąłem do ręki najnowszy raport. Nie jest dobrze... Czarna armia (Znowu coś co brzmi rasistowsko...) zdobywa coraz większą ilość zwolenników. Mam co do tego złe przeczucia. Coś mi mówi, że będą chcieli nas zaatakować. Trzeba będzie już teraz się przygotować, zamiast czekać do ostatniej chwili. Mimo tego, to nie ja wykonam pierwszy ruch. Nie chcę niepotrzebnie wywoływać wojny...

O to była ostatnia rzecz do przeglądnięcia. Wreszcie...
Wstałem od biurka i wyszedłem z pomieszczenia na korytarz. Przeszedłem parę kroków i zatrzymałem się przy pancernych drzwiach. Wpisałem wymagany kod, który znam tylko ja, Paul, Patryk i [T/I].

Wszedłem do środka, a drzwi za mną się zamknęły. Nie miałem siły się przebrać, a co dopiero umyć, ale wolę to zrobić.

Zajęło mi to właściwie piętnaście minut. Potem jak najszybciej podszedłem do łóżka i rzuciłem się na nie mając zamiar zasnąć. Wierciłem się ciągle, ale nic nie pomagało.
Usiadłem na łóżku. Zapaliłem lampkę znajdującą się na stoliku nocnym i popatrzyłem się na zegarek. Pierwsza trzydzieści dwa. Przejechałem ręką po twarzy. Jak tak dalej pójdzie to wogóle nie zasnę!

Nagle coś sobie przypomniałem. Zacząłem grzebać w szufladce znajdującej się w szafce. Wyjęłem opakowanie tabletek nasennych. Wziąłem do ręki dwie i połknąłem po czym odłożyłem pudełko z ,,moim zbawieniem". Zgasiłem światło i położyłem głowę na poduszce. Zamknąłem oczy i po paru minutach poczułem jak odpływam.

*sen*

Wszędzie był dym.
W moją stronę szły obok siebie trzy osoby. Wydawały mi się dziwnie znajome.
Byli teraz na tyle blisko, że mogłem ich rozpoznać. O nie... Tylko nie oni!
Przeszedł mnie dreszcz i zacząłem się delikatnie cofać.

Jako pierwszy podszedł do mnie Matt. Bez słowa przywalił mi w twarz w to samo miejsce, co ja mu przed wypadkiem z robotem... Uderzenie było na tyle mocne, że straciłem równowagę i się przewróciłem.
Potem odszedł na swoje miejsce. Następnie z szeregu wyszedł Tom i zaczął mówić:
-Wiesz co? Nigdy ci nie ufałem. Zawsze wydawałeś mi się dziwny. Gdy byliśmy mali ciągle opowiadałeś mi jak to w przyszłości przejmiesz władzę nad światem. Jedyne dlaczego cię w tedy nie zostawiłem, to to, że nikt inny nie chciał się z tobą bawić. Przemyślałem to. Naprawdę NIGDY nie byłem twoim przyjacielem!-Krzyknął. Zabolało. W oczach zbierały mi się łzy. Ten tylko popatrzył się na mnie z pogardą po czym przebił na wylot mój brzuch jednym ze swoich harpunów, który do tej pory trzymał w ręce, czego wcześniej nie zauważyłem. Krzyknąłem, a ten poprostu wrócił do szeregu.
Następnie podszedł do mnie Edd. Popatrzył się na mnie i powiedział:
-Myślałem, że byliśmy przyjaciółmi, że można ci zaufać... Mogłem posłuchać głosu rozsądku i pozbyć się ciebie, zanim jeszcze nam coś odebrałeś-Po moich policzkach zaczęły spływać łzy. Przez chwilę było cicho po czym wrócił on do mówienia-Chodźcie chłopaki.-I zniknęli. Powoli się wykrwawiałem. Za sobą usłyszałem szelest. Stała tam [T/I] z pistoletem.
-Żegnaj potworze...-Powiedziała.
Huk strzału...
Ból...
Ciemność...

____________________________________

To tyle...

Pa!

Eddsworld | Nie wiesz dlaczego... | Tord x readerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz