|55|

251 42 13
                                    

  Kyler podszedł bliżej do Sadie. Spojrzał na nią z bólem w oczach. Zbliżył się do jej prawej ręki i zwolnił zaciskający się na niej łańcuch. Nim się obejrzał, pięść dziewczyny zetknęła się z jego nosem, w sali rozległo się trzaśnięcie, a krew polała się strumieniem po jego twarzy. Ból był okrutny. Choć Kyler miał ochotę wykrzyczeć wiązankę niecenzuralnych słów, nie wydał z siebie żadnego dźwięku.

Jedynie przetarł dłonią cieknącą po jego twarzy krew i położył palec wskazujący na swoich ustach, a następnie wskazał na drzwi.

— Co wiesz o planach Landermell? — zapytał głośno, jednocześnie odpinając drugi łańcuch.

— Co? — wyszeptała dziewczyna, niczego nie rozumiejąc.

— Słyszałeś za pierwszym razem — powiedział, ciągnąc ją do ściany naprzeciwko drzwi. Następnie przez chwilę dotykał kamienie, z których składała się ściana, aby ostatecznie przycisnąć jeden z tych mniejszych. Tajne przejście bez szmeru się otworzyło, ukazując dosyć szeroki, ciemny korytarz, do którego Sadie została wepchnięta przez Kylera. Drzwi za nimi cicho się zamknęły. Zapanowała nieprzenikniona ciemność. Ciarki przeszły wzdłuż pleców dziewczyny.

— O co chodzi? — syknęła.

— Nie mamy czasu — mruknął Kyler. — Tu masz swój miecz. Uciekamy — powiedział, wpychając do rąk Sadie miecz, który niegdyś należał do jej dziadka. Chłopak wyjął go ze swojego płaszcza, który dobrze go wcześniej ukrywał.
Sadie z początku nie wiedziała jak się zachować. Przez chwilę stała w miejscu, zaciskając dłonie na rękojeści, lecz gdy zdała sobie sprawę, że nie miała wyboru, pobiegła za chłopakiem, który zdążył już się od niej oddalić. Kyle poruszał się z gracją mimo panującej ciemności, chodził niczym drapieżnik. Jego ruchy były płynne i zdecydowanie, gdy szedł, nie dało się słyszeć jego kroków, jakby wciąż był duchem i nie dotykał ziemi.

— Wytłumaczysz mi, o co chodzi? — powiedziała, zrównując z nim bieg.

— Nie teraz. Nie ma czasu. Musimy uciekać. Zaraz się zorientują, że nas nie ma, a wtedy... — powiedział, gwałtownie hamując i łapiąc Sadie za rękę. Zmuszając ją, by również przystanęła. Chłopak ustawił Sadie za sobą, blokując ją przed tym, co znalazło się przed nimi.

— A wtedy co, Kylerze? — odezwał się syczący głos. Sadie mocniej zacisnęła rękę na swoim mieczu. Dobrze znała to syczenie, w ten specyficzny, odstraszający sposób wysławiali się tylko rycerze Karandell.

Nie minęła sekunda, jak Karandellczycy ich zaatakowali. Sadie z początku cięła na oślep, lecz po chwili, jej oczy jakby przywykły do ciemności i zaczęła widzieć doskonale. Co najmniej jakby panował dzień. Swoim mieczem cięła, kłuła, siekała wszystkich i wszystko co w jakikolwiek sposób im zagrażało i było w jej otoczeniu. Była nieugięta. Atakowała i kontrowała jak wściekła. Jednak rycerze wciąż i wciąż powracali. Sadie jednym płynnym ruchem odtrąciła miecz przeciwnika i drugim skróciła go o głowę. Jednak o ziemie obił się sam hełm. Głowa została... A raczej to, co było na miejscu głowy. Dziewczyna popatrzyła z przerażeniem najpierw na hełm, a później na przeciwnika.

Ciemność. Ciemność wychodziła z napierśnika. Wyglądała jak skłębiony dym z cygara. Dwa czerwone punkty, przypominające rubiny, tkwiły w niej. Niczym para parszywych oczu gapiąca się na nią.

Sadie nie myśląc, zaatakowała tę ciemność, jednak miecz jedynie zdeformował jej kształt, do którego i tak po chwili powróciła.

— Co to jest!? — krzyknęła dziewczyna, blokując atak jednego z przeciwników. Inny w tym samym czasie przeciął  jej ramię, a Sadie krzyknęła z bólu, jednocześnie przebijając się przez pancerz kolejnego rycerza. Miecz przeszedł na wylot przez środek brzucha, lecz rycerz zdawał się nie zwracać na to uwagi. Wyciągnął do góry swój oręż, aby zaatakować. Sadie w ostatnim momencie zdążyła się uchylić przed śmiertelnym ciosem, które przepołowiłoby jej głowę na pół.

TrzynastkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz