14.

1.6K 54 0
                                    

Biorę ten telefon i usiłuję zadzwonić. Nie mam pojęcia, co tu się dzieje, ale ręce trzęsą mi się nie do opanowania. W końcu znajduję właściwy numer. Chyba.

- Francesco! Che succede?

- Eee... yyy... - zaczynam elokwentnie konwersację - Paolo? Dani parla... dice... - nagle nie potrafię sklecić zdania po włosku. Język mi się plącze, a słowa mylą albo za nic nie chcą przyjść na myśl. "Skup się!" nakazuję sobie w myślach.

- Dov'é Francesco? - warczy mój rozmówca, a ja usiłuję zebrać się w sobie

- Vieni - w końcu udało mi się wykrztusić - Trattoria Antonio. Due.. cars ...eee macchine.

Rozłączył się. Mam nadzieję, że to znak, że zrozumiał, a nie, że po prostu nie ma w zwyczaju rozmawiania z wariatami. Francesco nie wracał. Czułam się coraz bardziej nieswojo. Nie wiedziałam, co jest grane, ale nawet najmniejszy szmer sprawiał, że aż podskakiwałam na siedzeniu. W pewnym momencie trzasnęła jakaś gałązka. Serce mało nie wyskoczyło mi z piersi. Tego już było za wiele. Wyskoczyłam z auta.

Jakim cudem może być tak cicho? Słyszałam tylko swój mocno przyspieszony oddech. Tak muszą się czuć bohaterowie horrorów. Powoli szłam w kierunku trattorii. Chyba już dokładnie wiem, co znaczy mieć duszę na ramieniu. Naprawdę, ta wiedza nie była mi do niczego potrzebna. Myślę, że nawet lepiej radziłabym sobie bez niej. Weszłam do środka. Powoli, po cichu. Skrzypnęła podłoga. Zatrzymałam się i rozejrzałam. Gdzie jest Francesco? Coś powstrzymywało mnie przed głośnym wołaniem. Instynkt samozachowawczy? Cisza. Serce waliło mi, jak chyba nigdy wcześniej.

Ruszyłam. Szłam, krok za krokiem, w stronę zaplecza, gdy poczułam, że ktoś przystawia mi broń do skroni. Krzyk uwiązł mi w gardle. No, zginę tutaj. Jak bum cyk, kucyk. A mówił nie wychodź. Mówił. Czemu ja zawsze muszę zrobić po swojemu? Trzeba było tam siedzieć. No co mi szkodziło?

W chwili potencjalnej śmierci człowiekowi jednak dziwne rzeczy przychodzą do głowy.

- Non muoverti. - usłyszałam bardzo cicho. Nie ruszaj się. Ani myślę.

Mówią, że w takich momentach całe życie przelatuje przed oczami. Mnie nic nie przeleciało. Może to znak? Że jakimś cudem jednak przeżyję?

- Daniela, kurwa, chciałaś, żebym Cię zastrzelił? - syknął wściekły Francesco. Pierwszy raz słyszałam, jak przeklina. Miałam ochotę rzucić mu się na szyję, ale jego postawa i wyraz twarzy nie były zbyt zachęcające. Przynajmniej przestał we mnie mierzyć. - Miałaś zostać w samochodzie. Czy ja jakoś niewyraźnie mówię? Co Ty tu robisz? Gdzie jest Paolo?

- Ja... bałam się tam zostać.

- Tam się bałaś... - pokręcił głową - Gdzie jest Paolo?

- Jedzie. - mam nadzieję, dodałam w myślach, bo wcale nie byłam tego taka pewna

- Ok, chodź stąd. Nie wchodź tam! - krzyknął, gdy zobaczył, że zamiast wyjść, co zrobiłby pewnie każdy normalny człowiek, kieruję się do kuchni. Miał rację. Nie powinnam tam wchodzić. W żadnym wypadku.

Biało-zielona kuchnia była cała we krwi. Na jej środku, w wielkiej, czerwonej kałuży, leżał zio Antonio. Stałam i gapiłam się bezmyślnie. Ponownie nie byłam w stanie wykonać żadnego ruchu. Obok Antonio leżał spory, zakrwawiony nóż. Najwyraźniej wujek próbował się bronić. Nie krzyczałam. Nie umiałam wydać z siebie żadnego dźwięku. Byłam jak zahipnotyzowana. Gardło Antonio było jedną, wielką, ziejącą raną. Wyglądało to tak, jakby ktoś dosłownie rozpłatał mu szyję. Czas się zatrzymał.

- Daniela... - powiedział cicho Francesco - chodźmy stąd.

Na dźwięk jego głosu, wróciła mi zdolność ruchu. Odepchnęłam go i wybiegłam stamtąd, ile miałam sił w nogach. W drzwiach wejściowych minęłam grupę uzbrojonych mężczyzn. Przebiegłam, przeciskając się obok nich. Żaden nawet nie próbował mnie zatrzymywać. Tuż za rogiem - zwymiotowałam. Łzy strumieniem płynęły mi po twarzy. Z trudem łapałam oddech. Z budynku słyszałam podniesione głosy Włochów. Zupełnie nie obchodziło mnie, co mówią.  W tym momencie nic mnie nie obchodziło. Zio Antonio. Nie żyje. Świadomość tego uderzyła mnie po raz kolejny. Czułam się, jakbym straciła kogoś naprawdę bliskiego. Ważnego. Usiadłam za ziemi.

- Już dobrze? - poczułam na ramieniu dłoń Francesco

- Dobrze? - wrzasnęłam zrywając się na równe nogi - Dobrze? Nic nie jest dobrze! Zio Antonio... - nie potrafiłam powstrzymać kolejnej fali łez.

Francesco zacisnął szczękę.

- La pagheranno.. con il sangue - mruknął pod nosem, jakby do siebie. Zrozumiałam. Zapłacą za to. Krwią.

W co ja się wpakowałam? - przemknęło mi przez głowę lotem błyskawicy.

- Paolo! - w tym samym czasie krzyknął Francesco - Zawieź ją na lotnisko. Po drodze załatw samolot. Daniela, pojedziesz z nim. Odstawi Cię bezpiecznie na lotnisko. Wracasz do Krakowa.

- Ale...

- Żadne ale. Rób, co mówię. - z brązowych oczu nie potrafiłam wyczytać nic, poza zdecydowaniem - Postaram się jeszcze przyjechać, zanim samolot wystartuje.

- Si, Francesco, bene. - skrzywił się Paolo. Chyba wolałby jednak jakąś inną misję.

Przyjrzałam mu się. To był wielki, wytatuowany chłop. Trochę w stylu naszego swojskiego Seby. Koszulka tak opinała mu się na bicepsie, że można było się zakładać kiedy strzeli. Ale nie to było najważniejsze. To był facet z klubu. Ten z bronią. O, kurwa. Coraz lepiej.

Przed trattorią stały dwa potężne SUVy. Paolo otworzył drzwi jednego z nich.

- Wsiadaj. - warknął.

Fakt, że nie był zachwycony moim towarzystwem, nijak w niczym nie pomagał. Obejrzałam się, ale Francesco nie było już na horyzoncie. Zrobiłam niepewny krok w kierunku auta.

- Wsiadaj, kurwa, albo sam Cię wsadzę!

Myśl, że mógłby w ogóle mnie dotknąć, pomogła mi w podjęciu decyzji. Miałam też wątpliwości czy na pewno pojechałabym wówczas na siedzeniu, a nie np. w bagażniku.

Po co ryzykować? Wsiadłam.

Paolo prowadził jednocześnie rozmawiając przez telefon. A ja miałam czas, żeby pomyśleć. On, Francesco, Antonio. To było chyba za dużo, jak dla mnie. Broń, śmierć wujka, ten wypadek. Zaraz.. czy to na pewno był wypadek? Ten huk. Przypomniałam sobie słowa Marco.

"Gdyby nie on, tego wypadku w ogóle by nie było"
"To nie jest facet dla Ciebie. Daj sobie z nim spokój."

A teraz jeszcze Paolo.
"Pilnował interesów mafii"
"Siedział"

Mafia? Serio? To oni nie istnieją tylko w filmach? Francesco? Nagle mnie olśniło. Nasza pierwsza rozmowa, u Antonio.

"Pochodzę z Palermo"
"Ooo, mafia?"
"A jeśli tak?"

O, kurwa. Spojrzałam na mojego kierowcę. No, tego to bym nie chciała spotkać w ciemnej uliczce. Ja bym go nawet za dnia nie chciała spotkać! Z rozmyślań wyrwał mnie głos Paolo właśnie.

- Widziałaś, kto do Was strzelał?

- Kiedy?

- Wczoraj. Na motorze.

A jednak! Ten wypadek. Znowu się trzęsłam. Jak tak dalej pójdzie, zanim dotrę do domu, to zostanę osiką.

- Jak...? Słyszałam huk, ale Francesco powiedział, że opona strzeliła.

Paolo zaczął się śmiać.

- Chyba raczej ktoś strzelił w oponę. Kurwa, Ty nic nie wiesz?

- O czym? - zapytałam ostrożnie, tak na wszelki wypadek

- Ja pierdolę - oznajmił Paolo i to było znakomite podsumowanie całej tej sytuacji. Więcej się nie odezwał.

On. Oni. I ja. #1 (Zakończone) Czas na korektę!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz