Brunhilde nie bała się śmierci. Walka była jej żywiołem. Od małego była trenowana do tego, by zabijać. Jako Valkiria, obrończyni Asgardu mierzyła się z różnymi niebezpieczeństwami. Żaden przeciwnik jej nie przerażał - ani Olbrzymy z Bifrostu, ani żywe trupy Heli. Nikt, kompletnie nikt.
Ale uczucia - tak.
Nie była kompletnie niedoświadczona na tym polu. Jeszcze w Asgardzie, zanim udała się na dobrowolne wygnanie, była i z mężczyznami, i z kobietami. Te relacje trwały dosyć długo, we wszystkie była bardzo zaangażowana, ze wszystkimi ukochanymi wiązała swoją przyszłość. Po wszystkich też płakała, gdy ich martwe ciała wnoszone były na tarczach przez innych wojowników do jej domu. Ale to było dawno. Od upadku Valkirii była sama. Po ostatniej stracie naprawdę ciężko było jej się pozbierać. Razem z miłością odeszła jej nadzieja na szczęśliwe, normalne życie.
Aż pojawił się Hulk i całe związane z nim zamieszanie.
Żyła sobie spokojnie, piła, polowała dla Mistrza, aż pojawił się zielony gigant i zmienił całą rzeczywistość. Jakby nie było dosyć, olbrzym okazał się wcale nie być potworem o ludzkich odruchach, a bardzo inteligentnym człowiekiem, do tego skąd inąd przystojnym. I niezwykle miłym. I szarmanckim. I budził w kobiecie emocje, których spodziewała się już nigdy nie doświadczyć.
Brunhilde już nie mogła być obojętna i chować się za fasadą szorstkości i oparami alkoholu. Bruce, ze swoimi brązowymi oczami błyskającymi zza szkieł okularów, przyciągał ją do siebie jak magnes. Podświadomie chciała być bliżej niego. Coraz częściej przychodziła do laboratorium, gdy pracował z Żelaznym Człowiekiem. Udawała, że szuka Thora lub innego z wojowników jako partnera do sparingów, ale zostawała jak najdłużej, żeby posłuchać głosu Bannera. W większości nie rozumiała, o jakich sprawach dyskutuje dwóch „naukowców" (w Midgardzie to było słowo na swego rodzaju magików), ale nie przeszkadzało jej to. Bruce w otoczeniu tajemniczego sprzętu, „komputerów" i innych, był znacznie bardziej pewny siebie. Widać było, że cieszy go to, co robi. Miło było na niego patrzeć.
No właśnie. Patrzeć. O ile Valkiria nie miała problemów by rzucać obelgami i kłócić się z Lokim czy innymi mieszkańcami siedziby wojowniczych Avengersów, o tyle normalna konwersacja z Bannerem wydawała jej się niemożliwa. Był dla niej kimś więcej. Kimś, o kim myślała, że już nigdy nie zagości w jej życiu.
Dlatego teraz, po tak wielu latach, perspektywa tego, by znów zacząć dzielić z kimś życie, wydawała się dla niej po prostu przerażająca. Jak miała w ogóle zacząć? Jak związki wyglądały w Midgardzie? Co robiło się tu w zastępstwie wspólnej walki z wrogiem Asgardu czy przyjacielskich pojedynków? Kobieta nie rozumiała, jak działa tutejszy substytut magii, „prąd", a miała wiedzieć, jak budować relacje z mieszkańcem Ziemi?
Czasem tęskniła za Sakaarem. Tam najgorszym wrogiem byli inni ludzie czy kosmici, nie uczucia.
***
- Jest tu gdzieś Steven? Szukam kogoś do treningu - Brunhilde weszła do laboratorium, rozglądając się, jakby oczekiwała, że spotka tam wysokiego blondyna. Obaj naukowcy podnieśli głowy z nad świecącego ekranu. Bruce uśmiechnął się do niej szeroko. Odpowiedziała grymasem, ignorując dziwne spojrzenie Żelaznego Człowieka.
- Nie. Rogers raczej nie pokazuje tu swojego niebiesko-czerwono-białego zadka, chyba że Romanoff mu popsuje szelki od tarczy - rzucił Stark, wstając zza blatu i przechodząc na drugą stronę pomieszczenia, do sprzętu wydającego aromatyczny, ale gorzki napar. Nalał sobie kubek i oparł się o blat, świdrując ją wzrokiem, jakby lekko podejrzliwie. Coraz częściej jego oczy przybierały taki wyraz, gdy Valkiria pojawiała się w miejscu jego pracy. Pewnie uważał, że im przeszkadza.
CZYTASZ
"Pryzmat" - Brunhilde x Bruce Banner (Valkiria x Hulk)| Marvel One Shot
FanficAkcja one shota po filmie Thor: Ragnarok. Infinity War nigdy nie było. Cierpię na poważny brak opowiadań o tej dwójce, więc napisałam coś sama.