Obłęd - Klance

376 23 7
                                    

Zabawne jak wiele można zobaczyć nocą. Gdy nasza wyobraźnia już wyruszy na spotkanie z naszymi najgorszymi koszmarami, nawet gwiazdy jakby przygasają, a księżyc jak tchórz chowa się za czarnymi chmurami. Nie ma dla ciebie ratunku, możesz tylko biec i patrzeć wprzód. Lepiej wtedy się nie obracać, lecz... Jeśli nikt za tobą nie biegnie?

I wtedy nie ma nic gorszego niż to, że twój mózg obraca się przeciw tobie.

Twoje przerażone oczy skanują teren wychwytując coraz więcej i więcej. Śledzę cię między ulicami miasta. Nie pozwalam ci się oddalić, zbyt wiele razy mi uciekałeś.

Szybciej. Biegniesz i starasz się nie wyzionąć ducha. Skręcasz w prawo czy w lewo? Tego nie pamiętasz, widzisz już tylko zamazany kontur śmietnika przed tobą i czarnego kota z oczami jak dwa małe reflektory. Coraz więcej obrazów i krzyków za tobą. Jestem tak blisko, już wyciągam szponiaste dłonie by cię porwać... Niestety! Wymykasz się w ostatniej sekundzie.

Nie chcesz umierać, przecież masz dla kogo żyć, prawda?

Nie wiesz jak się znalazłeś dwie przecznice od twojego małego mieszkanka. Nie pamiętasz jak masz na imię, chorujesz na astmę? Kim jest twój wybranek i czy jeszcze na ciebie czeka. Ja wiem tylko która jest godzina. Twoja ostatnia. Nie odpuszczę ci dzisiaj, sprowadzę na skraj obłędu. 

Dlaczego to się dzieje?

Tego nie wiesz. Brązowe włosy rozwiewają się w różne strony, a ty masz nadzieje, że potwory nie złapią cię za ich końcówki. Płuca palą żywym ogniem. Chcesz przestać, lecz adrenalina pcha cię naprzód. Ciężko dyszysz, tracisz siły.  Autentyczny strach w czekoladowych tęczówkach. Rozszerzone źrenice i trzęsące się ręce. Gdyby ktoś cię teraz zobaczył, stwierdziłby pewnie, że jesteś obłąkany.Tyle że tutaj nikogo nie ma. Jesteśmy tylko my.

Zwalniasz minimalnie, mając nadzieje na rychły koniec. Czemu uciekać, skoro i tak cię złapią?

Jeden powolny oddech, dwa szybsze urywane. Jednak to się zdaje na nic, kiedy słyszysz za plecami moje powolne sapanie. Wdech, wydech. Cieknąca ślina z paszczy. Niewidzialny czy widzialny? Kto to wie...

Uciekaj.

Gonitwa zaczyna się na nowo. Kotek i myszka. Jeszcze tylko jedna przecznica i znajdziesz się w swoim bezpiecznym, mieszkaniu.

Raczej bezpiecznym. Raczej pustym.

Nie mogę się doczekać, aż nieświadomy niczego staniesz oko w oko z twoim najgorszym koszmarem! Piekło się jeszcze nie zaczęło. Jak to w życiu bywa, najgorsze trwa chwile, ale konsekwencje tej sekundy na tle życia ciągną się latami. Wieczność. Nigdy nie będzie tak samo, zawsze pozostanę Ja. Niezwyciężony. Tylko to później, powoli. Zwolnij rycerzyku. Nie chcemy tak szybko zakończyć tej tragedii. Już nie masz sił, a tak się starałem, abyś miał rozrywkę.

Wyczuwam przyśpieszone pompowanie twojej krwi. Wtłacza się gwałtownie do mózgu, zalewając nie tylko kanaliki, ale też jego komórki czystym przerażeniem, jego nową, całkiem silną  dawką. To dobrze, bylebyś nie zszedł na zawał.

Wbiegasz na swoją ulicę. Nareszcie tu dotarłeś! Nawet nie wiesz jak się cieszę, że w końcu zobaczysz mój prezent. Widać po tobie jak bardzo jesteś już tym wszystkim zmęczony. Przecież nie pierwszy raz cię ścigam. Nie pierwszy raz straszę i chce zabić. Tylko tym razem mi się uda. Skończyły ci się drogi ucieczki.

Szybko wbiegasz na klatkę schodową i przeskakujesz po dwa stopnie. Mimo że jesteś wykończony, adrenalina dodaje ci siły na ten ostatni wysiłek. Dopadasz do drzwi i walisz w nie jak oszalały, ale one są otwarte. Wchodzisz.

Mmm.. Zapach świeżutkiej krwi. Niewinnej i bardzo młodej. Zamierasz, a twoje serce przyśpiesza, choć wydaje się to niemożliwe. Wbiegasz do salonu i aż się cofasz. Uwielbiam ten moment, wiesz? Ta bezradność, rozpacz i chaos w myślach. Kolana się pod tobą uginają, ale ty pozwalasz sobie opaść na puchaty, niegdyś biały dywan. Teraz jest ozdobiony czerwonymi wzorami. Widzę, jak w rozpaczy szarpiesz swoje piękne, brązowe kosmyki, jak drapiesz skórę na przedramionach do krwi, by zagłuszyć tą cholernie bolącą pustkę gdzieś w tobie. Nie jesteś głupi, wiesz że to mało daje.

Rozumiem, niespodzianka przerosła twoje najśmielsze oczekiwania!

Twój ukochany. Twój sens życia, najdroższa osoba, przyjaciel, powiernik. Od dwóch miesięcy mąż. Dzieliliście się wszystkim; troskami, sukcesami, przemyśleniami. Komu jak nie jemu przywaliłeś pierwszemu w podstawówce? Szkolni wrogowie z niespotykaną historią burzliwego dorastania, udręk i ratowania sobie nawzajem tyłka przed miejskim gangiem. To ty dawno temu wyciągnąłeś go z nałogu. On ciebie nauczył co to jest pokora i jak się bić. Twoja ostatnia miłość. A teraz ten twój skarb leży martwy na środku waszego mieszkanka. Aj, to musi boleć. Jego przedramiona w miejscach starych cięć są otwarte. Twarz poharatana, brakuje jednego ślicznego, fiołkowego oka. Drugie patrzy wprost na ciebie pustym pełnym oskarżenia wzrokiem.

Czarne włosy, które kochałeś przeczesywać teraz są po kołtunione. Kilka kosmyków zostało wyrwanych. Miotał się i walczył. Jak na wojownika przystało. Usta otwarte w niemym krzyku o pomoc. Na szyi widnieją ślady po duszeniu, ale nie od tego ten mały, uroczy chłopak zmarł. O nie, to coś o wiele, wiele lepszego. W jego klatce piersiowej widnieje dziura na wylot. Jakbyś się przyjrzał zamiast płakać zobaczyłbyś nawet wnętrzności! Niesamowite! W jego rękach spoczywających na kolanach jest jego serduszko. Jakby ci je podawał na tacy. Tylko dla ciebie.

Krzyczysz, wrzeszczysz przeraźliwe co chwilę dusząc się nowymi łzami. Ramiona ci się niekontrolowanie trzęsą, a ty się zapowietrzasz. Tak bardzo cierpisz. Od miłości, mój drogi. To przez nią. Ale wiesz... Nic nie może trwać wiecznie. Pożegnałeś się? Przed nami jeszcze finał. Najpiękniejszy dla poetów, tragiczny dla ludzkości, niewybaczany w oczach każdego bóstwa tej ziemi.

Widzę, że rozumiesz o co biega. Nieprzytomnie wstajesz na miękkich nogach. Przytrzymujesz się ściany, na której widnieją ślady krwi. Teraz i ty masz krew zabitego na rękach. Niczym zabójca.  Może i nie musiałoby się tak skończyć... Ale na szczęście to ja tu żądze, jak na razie. Potem ktoś inny będzie rozpaczał. A teraz... Idź na śmierć.

Nawet nie wiesz jak dużą satysfakcje sprawia mi twój widok. Mizerny, wystraszony z szokiem na twarzy. Jakby to, że teraz siedzisz na parapecie nie miało znaczenia. Jakbyś zaraz miał się obudzić z koszmaru.

Przerzucasz nogi, żeby zwisały w powietrzu, ale potem nagle się cofasz. Nie można mnie lekceważyć, człowieku! Idziesz wgłąb mieszkania, a ja za tobą. Po  przyśpieszonym tętnie wnioskuje, że to czujesz. Ah, ty tylko idziesz po sznur. Doskonale, dobrze, że kiedyś przeglądałeś te strony z węzłami. Dasz sobie radę, a faktycznie skok może nie skończyć się tak jak tego chcemy.

Idziesz do salonu, powoli jakbyś jednak miał zaraz się rozmyślić. Jednak się to nie dzieje. Wchodzisz i obrzucasz martwe ciało twojego męża - Keitha Kogane - pustym wzrokiem. Czyli to był twój najsłabszy punkt. W to trzeba było uderzyć by rozbić cię na kawałki. Tak się ciesze, że można było go wykorzystać!

Przysuwasz sobie stołeczek spod kanapy i wchodzisz na niego. Stoisz tyłem do przedpokoju. Line wiążesz bardzo szybko. Pętelka, pętelka, jeszcze pięć i sznurek przełożony przez wszystkie. Zaciągnąć i... Już. Gotowe. Zawieszasz jeden koniec pod sufitem, miejmy nadzieje, że ta lampa cię utrzyma. Przekładasz pętle przez głowę i zaciskasz na szyi. Wszystko zrobione, a ty zostałeś zniszczony do końca. Moja praca wykonana. Ty już się szykujesz do ostatniego tchu. Potrąciłeś stołek. Dusisz się i dobrze. Przynajmniej tego nie zobaczysz.

Jego zszokowanych, fiołkowych oczu. Tak samo wypełnionych łzami i przerażeniem.



Dobrze zrobiłeś nie patrząc w tył.



Kosmiczne Shoty - Voltron|KlanceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz