Dziedzic Slytherina. Jak słodko to brzmiało w moich myślach. Groza niosła się po korytarzach Hogwartu, a ja mogłem dumnie nimi kroczyć z dłoniami w kieszeniach, wiedząc, że w każdej chwili mogę wezwać swojego pupilka. Tak jest. Komnata Tajemnic została otwarta.
Tamta dziewczynka, Marta, ponoć nikt nie będzie za nią tęsknił. Nie zabiłem jej umyślnie, choć poczułem wielką satysfakcję, gdy wieść o jej śmierci obiegła całą szkołę. Przyznawałem jednak, że nie mogę spocząć na laurach. Nie zadałem ostatecznego ciosu. Tylko jedna ofiara śmiertelna, choć tak wiele było prób!
Za oknami słońce skłaniało się do zachodu. Na wieczór wezwał mnie dyrektor Dippet. Staruszek miał ostro przekichane, odkąd Ministerstwo cisnęło go, by znaleźć winowajcę. A ten winowajca niewinnie teraz szedł do niego, w zupełnie innej sprawie. Ironia losu.
Nie miałem nic do Marty. Do żadnego z tamtych dzieciaków. Ale czystość krwi przystoi! Nie powinni byli tych swoich zakichanych nosów wychylać poza progi domów. Oczywiście wiedziałem o ojcu mugolu, ale matka. Żałowałem, że jej nie poznałem. Musiała być potężną czarownicą. Ten Riddle ją zniszczył. Byłem zły, że na niego nie mogę napuścić mojego bazyliszka, ale on nie wyściubiał nosa z Hogwartu. Próbowałem.
Skierowałem się w stronę korytarza, gdzie znajdowała się chimera, prowadząca do gabinetu dyrektora, gdy nagle usłyszałem urywkowy szloch. Zatrzymałem się i zawahałem. Z jednej strony nie chciałem tam iść, bo to wiązało się z moim zaangażowaniem w relacje z uczniami (lubiłem tylko Olivera, Cygnusa i może niektórych ślizgonów, a oni nigdy nie płaczą), ale z drugiej strony szloch wydawał się znajomy, a zawsze można było tę osobę zignorować. To nawet byłoby jeszcze bardziej okrutne. Skręciłem i moim oczom ukazała się płacząca na schodach Jenny. Od incydentu dwa lata temu nie nazywałem jej nawet w myślach ,,kudłatą''. W ogóle udawałem, że nie istnieje, dbając o wizerunek w oczach kolegów, który mocno stracił, gdy wtedy jej pomogłem. Nie miałem pojęcia, dlaczego wtedy to zrobiłem. W jednej chwili szedłem na lekcje, w drugiej już rzucałem na Olivera. Miał podbite oko przez następny tydzień i wciąż rzucał mi mściwe spojrzenia. Dla spokoju Abraxas zarządził, by o tym nie rozmawiać i faktycznie się tego trzymaliśmy.
Nie usłyszała moich cichych kroków i zauważyła mnie dopiero, gdy sam nie wiem, czemu, już przy niej siedziałem.
- Jenny, czemu płaczesz? Coś się stało?
Spojrzała na mnie podpuchniętymi od płaczu oczami i spróbowała je otrzeć rękawem szaty. Łzy jednak nie przestawały płynąć.
- Wszystko w porządku, Tom - chlipnęła. - Nie przejmuj się.
Znów zalała się szlochem. Chcąc nie chcąc, położyłem dłoń na jej drżących plecach i zacząłem gładzić ją uspokajająco. W głowie zaświtała mi myśl, że bardzo wyładniała przez te kilka lat. Widziałem to nawet pomimo jej czerwonej twarzy, załzawionych oczu i rozczochranych włosów.
- Wyrzuć to z siebie - szepnąłem. Wzięła kilka uspokajających oddechów.
- Och, Tom. To przez tego potwora...
Po raz pierwszy pomyślałem o bazyliszku bez dumy.
- Ależ Jenny. Jesteś czystej krwi, nie masz, czym się martwić.
- Ja nie - wykrzyknęła histerycznie. - Ale inni uczniowie? Nauczyciele? A po śmierci tej dziewczynki... och, to było straszne. Znalazłam ją martwą na podłodze, tam było pełno wody i ona, taka nieruchoma...
- To ty ją znalazłaś? - Szepnąłem, czując wielką gulę w gardle. Znów zaczęła szlochać, więc odpowiedziała mi tylko skinieniem głowy. Czułem, jak moje palce zaciskają się na jej skórze i nie mogłem tego powstrzymać. Chciałem być bliżej.
- Co muszą czuć jej rodzice? - Wybuchła znowu. - Pomyśl, jesteś mugolem i dowiadujesz się, że twoje dziecko jest inne. Zabierają je do jakiejś szkoły na odludziu i zapewniają bezpieczeństwo, a jednak parę lat później dostajesz informację, że dziecko przypadkiem zginęło! A ta biedna Marta? Co czuła, gdy umierała? To było kilkanaście minut agonii, czy po prostu puff i już jej nie było? Wiem, że ludzie jej nie lubili, ale... och, Tom. Rozmawiałam z nią kilka razy. Ona była taka, jak ja. Ludzie jej nie lubili, bo była brzydka...
- Nie jesteś brzydka, Jenny - szybko się sprzeciwiłem, ale to zignorowała. Skuliła się w kulkę i płakała. Czułem niesmak w ustach i coś dziwnego. Jakby ciężki kamień na dnie żołądka. Załapałem, że to wyrzuty sumienia. Nie mogłem ich powstrzymać. Jenny zawyła i wtuliła się w moje ramię.
Widziała martwe ciało Marty, tak jak ja. Ale to, co nas różniło: to ja zabiłem Martę.
Chciałem jakoś pocieszyć Jenny. Położyłem dłoń na jej włosach. Nie były już wcale takie kudłate. Właściwie miękkie i przyjemne w dotyku.
- Nie cierpiała, Jenny.
- Skąd wiesz? - Załkała. Zarumieniłem się, ale spróbowałem wzruszyć obojętnie ramionami.
- Trochę czytałem i nauczyciele mnie lubią. To nie trwało długo. - Chyba to kupiła i nawet trochę się uspokoiła. Przez chwilę siedzieliśmy jeszcze na schodach wtuleni w siebie, a potem Jenny podniosła głowę, potarła czerwony nos i uśmiechnęła się blado. Potem drgnęła przestraszona, gdy zerknęła na okno za nami.
- Tom, już prawie zachód słońca. Musimy wracać do dormitoriów.
- Ja nie - przypomniałem sobie. - Mam rozmowę z Dipettem.
- Och - mruknęła i obydwoje wstaliśmy. Doprowadziła się do porządku, ale tylko prawą ręką. Lewą trzymała mnie za dłoń. - Cóż. No to powodzenia.
- Tak - puściłem jej dłoń, choć nie bardzo chciałem. Kiwnęła do mnie i poszła na dół, a ja na górę. Odwróciłem się, by jeszcze raz zerknąć na nią, a potem poszedłem na rozmowę z dyrektorkiem, gdy czerwone słońce prawie w całości zostało już pochłonięte przez czubki drzew Zakazanego Lasu.
YOU ARE READING
Zanim NIM się stałem - Tom Riddle
FanficTom Riddle nigdy nie zaznał miłości i nie chce jej zaznać. Wszystko jednak zmienia się, gdy co raz bliższa staje mu się pewna puchonka - Jenny.