Sadie nie należała do cierpliwych osób, więc gdy została sama w pniu, słysząc jedynie wycie wiatru, nie wytrzymała długo. Wyszła z drzewa, owijając się szczelniej futrem i ruszyła przed siebie.
— Gdzie ty idziesz!? — krzyknął Kyler, który nagle pojawił się przed nią.
— Jak najdalej od tego miejsca. Najlepiej do Landermell.
— Nie możesz tam iść — syknął chłopak. — Kraj jest okupowany. Jeśli się tam znajdziesz, będziesz w niebezpieczeństwie. Powinniśmy uciekać z Landermell i Karandell.
— Zostaw mnie w spokoju. Nie obchodzi mnie, co masz do powiedzenia — Warknęła Sadie, wymijając ducha, który szybko zrównał z nią kroku.
— Rozumiem, że jesteś na mnie wściekła, ale na litość bogów zastanów się, co robisz! Nie pakuj się prosto w łapska śmierci!
— Wolę łapska śmierci niż twoje — odparła dziewczyna z głową wysoko uniesioną.
— Sadie! Skończ to przedstawienie! Wróć się do kryjówki i zostań tam do wieczora!
— Mam skończyć przedstawienie? Ja mam skończyć przedstawienie? — powiedziała dziewczyna, a Kyler ze strachem przełknął głośno ślinę. Te słowa nie zapowiadały niczego dobrego. Cieszył się jedynie, że już był martwy, więc Sadie nie mogła go zabić po raz drugi. Co wcale nie zmieniało faktu, że dziewczyna marzyła, by to zrobić. — Może to ty zajmiesz się przedstawieniem? Najlepiej magicznym. Zniknij i już nigdy nie pokazuj mi się na oczy. Mówię ci. To będzie sztuczka życia.
— Nie mam zamiaru nigdzie znikać, bo ty nie potrafisz sobie poradzić z tym, co cię otacza!
— Och zamknij się już, nikt nie ma ochoty na słuchanie twojego jazgotu!
— A może ktoś powinien mieć, bo właśnie próbuje uratować jej głupie życie.
— Moje głupie życie nie potrzebuje ratunku — powiedziała Sadie, krzyżując ręce na piersi.
— Twoje głupie życie chyba jednak potrzebuje ratunku, bo idziesz w stronę zamku Karandell, z którego wczoraj ledwo uciekliśmy!
Sadie rozejrzała się dookoła. Nie kojarzyła tej drogi... Choć w ogóle po tym, jak Kyler opętał jej ciało, mało pamiętała. Jednak nie miała zamiaru tego pokazać. W końcu chłopak mógł blefować, żeby tylko postawić na swoim.
— Może chciałam iść w tamtą stronę!? Przyjemniej w lochach nie musiałam oglądać twojej parszywej gęby!
— Och w takim razie ależ proszę bardzo! Wracaj tam! Tylko nie licz już na moją pomoc!
— A żebyś sczezł!
— I vice versa skarbie!
— Uroczo... Skończyliście już? — odezwała się jakaś trzecia osoba, która znikąd pojawiła się obok nich.
— Nie! — ryknęli jednocześnie na przybysza, który zrobił krok wstecz na dźwięk ich władczych tonów.
Przed kłócącą się dwójka stał jeden z rycerzy Karandell, trzymając dłoń na rękojeści swojego miecza. Ubrany był w tę samą zbroję co wszyscy inni, z lilią na piersi.
No to pięknie — pomyślała Sadie, dobywając broni, a po chwili to samo uczynił Kyler.
— Hej, hej! Spokojnie — odezwał się lekko syczący głos, unosząc obie dłonie do góry.
— Gdzie reszta? — Warknęła Sadie.
— Jaka reszta?
— Mamy uwierzyć, że wyruszyłeś sam na poszukiwanie zbiegów? — zadrwił Kyler, celując w rycerza swoim mieczem.
— Nie, znaczy tak! To trochę bardziej skomplikowane... Nie wysłali mnie z Karandell. Patrzcie, poddaję się. Odkładam broń — powiedział, odpinając pochwę z mieczem i rzucając je na ziemię.
— Co to ma znaczyć, co? — warknęła Sadie. — Chcesz nas podejść jakoś? Wzbudzić litość? I tak cię zabijemy.
— Błagam, nie... Chce się do was przyłączyć. Jestem dezerterem poszukującym towarzyszy.
— I my mamy w to niby uwierzyć? — zadrwiła Sadie.
— Żałosne — mruknął Kyler. — Lepszego sposobu na podejście nas nie wymyśliliście?
— Nie uważasz, że to zbyt żałosne, jak na jakiś misterny plan? — próbował się ratować. Wiedział, że ta dwójka, była jego jedyną szansą na przetrwanie.
— Kim jesteś? — zapytała Sadie, opuszczając powoli broń, jednak wciąż trzymała ją w pogotowiu.
— Nazywam się Ian. Jestem pół demonem od strony ojca i pół człowiekiem od strony matki. Dlatego potrzebuję waszej pomocy.
— Kontynuuj — rzucił krótko Kyler, gdy zobaczył, że Ian na chwilę zamilkł.
— Nie chcę opowiadać wam historii swojego życia — powiedział twardo Ian, co spotkało się z niezadowoleniem Kylera.
— Uuu, źle dla ciebie. Albo historia życia, albo miecz w tętnicy szyjnej. Twój wybór — warknął Kyler, a Ian z westchnieniem niechęci zaczął historię.
— Matka aż do samego porodu miała nadzieję, że urodzę się człowiekiem. Że dziecko będzie jej męża, a nie kochanka. Jednak gdy po mych narodzinach, zobaczyła, że urodził jej się pół demon, oddała mnie pod opiekę ojcu. Demon jak to demon. Nie chciał mnie. Nie kochał mnie. Traktował mnie jak zwykłego podwładnego sobie rycerza, a nie jak syna.
— Świetnie, demon z syndromem niekochającego ojca — mruknął Kyler, lecz Sadie go uciszyła.
— Nie mogłem się od niego uwolnić. Zabiłby mnie, gdybym tylko spróbował. Gdy powróciliśmy do waszego świata, zyskałem nadzieję, że może mi się uda uciec, jednak z każdym kolejnym dniem, gdy coraz liczniejsze grupy demonów przechodziły przez przejście, ta nadzieja malała... Do czasu, aż nie poznałem ciebie sir. Prawdziwy z rodu. Tak wiele legend o was krąży nawet w naszym świecie. Jednak ty przez trzy miesiące służyłeś królowi Karandell. Myślałem, myślałem, że jesteś taki jak oni, że jesteś po ich stronie, ale ty uciekłeś. Udało ci się uciec wraz z więźniem! To niebywałe!
— Do sedna — mruknął znudzony Kyler. Nie wierzył w ani jedno słowo tego rycerzyka i był gotów w każdej chwili przebić jego serce. Nie ważne czy był pół demonem, czy pół jednorożcem.
— Chciałbym do was dołączyć. Mogę być cennym towarzyszem. Jestem pół demonem i choć młodym, to znam wiele słabych stron naszego gatunku, który tak naprawdę nazywa się MakTanar.
— Kto jest twoim ojcem? — zapytała Sadie zaciekawiona. Z tego, co chłopak mówił, jego ojciec miał swoich podwładnych. Dodatkowo znalazł się w naszym świecie jako jeden z pierwszych. Mógł być ważną osobą.
— To głównodowodzący armią. — powiedział chłopak, zwieszając głowę.
— Widziałem go raz. Tej nocy, gdy zmartwychwstałem. Rozmawiał z mym ojcem — powiedział cicho jakby do siebie Kyler.
— Rozumiecie teraz? Mogę wam pomóc. Musicie mnie przyjąć, inaczej mnie zabije za dezercję!
— Ile masz lat? — zapytała zaciekawiona Sadie. — Mówiłeś, że jesteś młody, dlatego się zastanawiam.
— Jakieś... — mruknął Ian, licząc coś na palcach. — Na wasze to jest dwa tysiące osiemset trzydzieści dziewięć.
— Ile!? — pisnęła Sadie, wytrzeszczając oczy.
— Jak na MakTanara to naprawdę mało — mruknął speszony.
— W demonicznych latach to ile? — zapytała Sadie.
— Tyle samo... Prawie. My obcinamy tysiące. Czyli jak przeżyło się tysiąc lat, mówimy, że mamy rok. Dla demonów mam niecałe trzy lata.
— A twój ojciec? — zapytała Sadie.
— Naprawdę musisz z nim rozmawiać? I tak się go zaraz pozbędziemy! — syknął Kyler, przykładając czubek ostrza swojego miecza do szyi Iana.
— Nikogo nie zabijemy — warknęła dziewczyna, mrużąc oczy. — Mam co do niego dobre przeczucia.
— To cholerny demon! — ryknął wściekły Kyler, nie odsuwając miecza od dezertera.
— Nie masz prawa w tym momencie o niczym decydować. Demon idzie ze mną, bo ja tak mówię. Gdyby nie to, że jesteś do mnie przywiązany, już dawno bym cię wypędziła — syknęła Sadie, kończący dyskusję.
— Witaj w naszych szeregach, Ian. Właśnie, dlaczego Ian? To ludzkie imię...
— Matka mi je nadała. I cieszę się z tego niezmiernie. Demoniczne imiona są okropne.
— Mogę zobaczyć twoją twarz? Jestem ciekawa, czy wyglądasz jak człowiek, czy jak demon — powiedziała Sadie. — Przepraszam, że tak cię wypytuję, ale jesteś pierwszym demonem, który nie chce mnie zabić i jestem ciekawa. Jeśli przesadzam, to mów.
— Nie, wszystko jest w porządku — odparł Ian, gdy cofali się do pnia, po ciało Kylera. Bądź co bądź nie mogła go tak zostawić. To byłoby niemoralne.
Kyler prychnął na odpowiedzi Iana. Duch trzymał się cały czas na tyłach i jedynie przysłuchiwał rozmowie. Schował już miecz do pochwy, ale dłoń cały czas spoczywała na rękojeści. Nie trawił tego całego Iana i wcale się z tym nie ukrywał.
Pół demon zdjął swój hełm, a Sadie ukazała się urodziwa twarz młodzieńca. Wyglądał mniej więcej na wiek Kylera. Może na trochę starszego. Miał czarne jak smoła, proste włosy, które lekko wpadały mu do oczu. Były dłuższe niż te Kylera i nie były lekko pokręcone tak jak te u ducha. Mocno zarysowane kości policzkowe miał okryte jasną, lecz nie trupio bladą cerą. I ten idealnie prosty nos. Był naprawdę przystojny i gdyby nie oczy, nikt nie byłby w stanie odróżnić go od człowieka. Kształtem były identyczne, jak te ludzkie. Też miały rzęsy, nawet bardzo gęste i lekko wywinięte do góry. Też miały białe białko i czarną, okrągłą źrenicę. Jednak to tęczówka zdradzała wszystko. Jasnoczerwona niczym krew z delikatnym, ciemniejący przybarwieniem przy źrenicy. Nie to, co Kylera, tęczówka ducha była cała jasnozielona z kilkoma ciemniejszymi kreskami, jakby zielone igły sosny opadły na wiosenną trawę.
Dziewczyna szybko mrugnęła i odwróciła speszona wzrok, gdy zdała sobie sprawę, że cały czas porównywała Iana do Kyle'a.
— Jak chcę, to mogę częściowo zamieniać się w demoniczną wersję — powiedział chłopak, zdejmując rękawice z prawej dłoni, a oczom Sadie ukazała się czarna ręka, stworzona jakby ze sprężonego dymu. — Jeśli zapragnę, może być materialna — powiedział, dotykając policzka Sadie. — Lub niczym ducha — dodał. Wtedy ten czarny dym, który był dłonią Iana, przestał tak ściśle przylegać do siebie. Teraz bardziej przypominał prawdziwy dym, lekko prześwitujący z dziurami. Tym razem dotknął ręki dziewczyny, lecz dłoń Iana przeleciała przez nią, a Sadie nawet tego nie odczuła. Następnie jego dłoń nagle stała się ludzka, pokryta skórą i usztywniona kośćmi.
— Niesamowite — powiedziała, oczarowana Sadie.
— Niesamowite — powtórzył naburmuszony Kyler, przedrzeźniając dziewczynę.
Nie trawił tego całego Iana. No bo, mówiąc szczerze, jakie szanse były na to, że pośrodku lasu odnajdzie ich przyjazny pół demon, który okaże się synem głównodowodzącego armią wroga i będzie chciał się z nimi bratać? Do tego strasznie nie podobało mu się, jak rozmawiał z jego Sadie. Ale to był szczegół.
CZYTASZ
Trzynastka
FantasyPrzyodziała na siebie zbroję, ciężką, z sokołem na piersi. Do ręki wzięła miecz. Spojrzała ukradkiem na towarzyszącego jej ducha. On jednak patrzył się w dal. Na drogę, która była przed nimi. Jakby wiedział, co ich czekało. Jakby wiedział, w jakie k...