18.

1.6K 55 0
                                    

Zmrużył, przyzwyczajone do ciemności, oczy. Przystojny, jak zawsze. Stał oparty o futrynę, jednocześnie blokując mi przejście do salonu. Po tych wszystkich informacjach wydawał mi się też... w jakiś sposób groźny? Może to tylko wyobraźnia, ale nie czułam się swobodnie. Już pomijając dziwaczność całej tej sytuacji.

- I dlatego włamałeś mi się do mieszkania? - zapytałam, wciąż nie dowierzając w to, co się tu wydarzyło

Przewrócił oczami.

- Nie dramatyzuj.

Normalnie mnie zatkało. To już jest chyba szczyt wszystkiego! Chciałam przejść do salonu, ale patrzył na mnie i ani drgnął. Spróbowałam przecisnąć się obok. Francesco nie przesunął się ani o milimetr. Gdy byłam tuż obok, zmienił jednak pozycję. W efekcie nasze ciała przylgnęły do siebie, a ja odruchowo oparłam ręce na jego klatce piersiowej. Tego już za wiele! Z miejsca trafił mnie szlag.

- Ty jesteś... - zaczęłam z furią, ale nie dane mi było dokończyć. Zamknął moje usta mocnym pocałunkiem. Jego język błądził po moich wargach. O, matko.

- Pragnę Cię - powiedział cicho

Nie, nie, nie. Ja muszę stąd natychmiast uciekać! Zanim zrobię coś głupiego.

- Francesco.. nie możemy.. - jęknęłam

- Możemy.

Podniósł mnie lekko do góry, w odpowiedzi oplotłam go nogami w pasie. Zniósł mnie do sypialni. A jednak zrobię coś głupiego.

To było chore. My byliśmy chorzy. Oboje. Nadal nie wiedziałam, co mam z tym wszystkim zrobić, a wystarczyła chwila, żebym wylądowała z nim w łóżku. Z własnej, niczym nie przymuszonej, woli. Myślę, że w konkursie na idiotkę roku wyznaczam całkowicie nowe standardy. Drugiej takiej ze świecą szukać.

- Co my robimy? - zapytałam w przestrzeń, gdy już wróciły mi resztki zdrowego rozsądku

- Nie jesteś pewna? Moje ego! - odparł - Ale dobrze, mogę Ci pokazać jeszcze raz - dodał z tym swoim kpiącym uśmiechem, od którego chyba zawsze będą miękły mi kolana

- Przestań! - przyjrzałam mu się. Na łydce miał ślad od oparzenia, pewnie rurą wydechową od motocykla, ale na udzie stosunkowo świeżą ranę. Zagojoną, choć widać było wyraźnie, że to nie pamiątka z dzieciństwa. Poza tym... zauważyłabym ją wcześniej. - Co Ci się stało?

- Nic wielkiego. Już zagojone.

- To widzę.

Zamilkłam w oczekiwaniu na odpowiedź. Złamał się po kilku minutach.

- Powiedzmy, że byłem nieostrożny.

- Francesco...

- Daniela, nie pytaj. Zwłaszcza o rzeczy, na które odpowiedzi tak naprawdę wcale nie chcesz znać. Już i tak Ci dużo powiedziałem. Wystarczy.

- I tak to ma wyglądać?

- Jak?

- Będziemy udawać, że nic się nie stało? Wypadek był tylko wypadkiem i wcale nikt do nas nie strzelał, Twój ojciec jest tylko i wyłącznie szanowanym przedsiębiorcą, a zio Antonio po prostu wyjechał na wakacje! - każde słowo wypowiadałam coraz głośniej. Na koniec, przy wspomnieniu wujka, oczy zaszły mi łzami. To mnie przerasta.

- Hej, nie płacz - objął mnie i zamknął w ramionach - Nie chcę niczego udawać. Ale są sprawy, które powinny być poza Tobą. Z wielu względów. Także dla Twojego dobra.

- Francesco, ja tak nie umiem. - zaprotestowałam. Nie umiałam wyobrazić sobie takiego życia.

- Cu è surdu, orbu e taci, campa cent'anni 'mpaci. - powiedział, po czym zapytał - Zrozumiałaś?

On. Oni. I ja. #1 (Zakończone) Czas na korektę!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz