Odnalezienie Bucky'ego, o dziwo, nie sprawia nam większych trudności.
Barnes zmierza ku oświetlonemu budynkowi, na którego dachu powiewają amerykańskie flagi. Chwyta mnie niemałe zdezorientowanie, gdy odczytuję widniejący nad wejściem napis ― ❝REKRUTACJA DO ARMII USA❞. Niby tu miał się udać Steve?, powątpiewam. Wodzę wzrokiem po twarzach moich towarzyszy, aby ocenić ich reakcje; dwie rozchichotane kobiety nie zdają się jakoś szczególnie zainteresowane losem Rogersa. Victor również nie wygląda na szczególnie zaangażowanego w poszukiwania zaginionego kolegi.
Wiem jednak, że to tylko pozory.
Tej jednej konkretnej rzeczy nauczyłam się o Lemanskim po trzech miesiącach naszej wspólnej znajomości ― na tyle, na ile pozwalał nam czas oraz nasi przełożeni. Ukazuje światu swoją obojętność na wszelkie możliwe sposoby; rozmyśla jednak nad trapiącą go sprawą jeszcze długo i nie odpuszcza, dopóki nie uzyska satysfakcjonującej odpowiedzi. Wystarczy spojrzeć, jak ciągle interesuje się moim samopoczuciem. Nie musi tego robić. Doktor Erskine ma ze mną kontakt non-stop; kontroluje moje wyniki badań, dba o moją kondycję psychiczną. I to on przekazuje wszelkie informacje na mój temat tam, gdzie powinien.
Czasami wydaje mi się, jakby Victor prowadził jakiś własny projekt badawczy. Wcale by mnie to nie zdziwiło. To odkrywca; naukowe zagadnienia pochłaniają go niczym czarna dziura. Kiedy skupia się na swoim zadaniu, można spokojnie odnieść wrażenie, jakby był tu obecny wyłącznie ciałem ― umysłem tkwi w jakimś innym wszechświecie, gdzie spełnia się bez ograniczeń jako naukowiec.
Wracając jednakże do sprawy Steve'a Rogersa, o którym niechcący zapomniałam i trochę mi z tego powodu głupio, podążam grzecznie za Buckym, byle tylko i ten chłopak nie zniknął z mojego pola widzenia. Nie mam bladego pojęcia, dlaczego to wszystko robię. Przyszłam się dobrze bawić, a nie przegapić połowy show. Kieruje mną jednak coś tak silnego i jednocześnie obcego, że przez kilka sekund czuję się niekomfortowo we własnej skórze.
Bywają takie chwile, że nie poznaję samej siebie. Dlatego też Abraham Erskine potrafi zrobić nagły nalot na moje mieszkanie ― albo potajemnie przysłać któregoś ze swoich współpracowników ― i przeprowadza ze mną przyjacielskie rozmowy, w których oczekuje ode mnie wylania wszelkich żali oraz przemyśleń na temat mojej osoby. Ciekawe, czy przejmuje się mną ze zwykłych, ludzkich pobudek czy dopisuje tylko kolejne spostrzeżenia do akt? Nie powiem, byłoby to niezwykle miłe, gdyby jednak chodziło o tę pierwszą opcję.
Przekraczamy próg budynku; Bucky idzie pierwszy. Kiedy orientuje się, że zdecydowaliśmy się dotrzymać mu towarzystwa, co jakiś czas spogląda za siebie i upewnia, że Victor nigdzie nie przepadł. Bonnie i Connie skupiają się na sobie. Nie jest to jakoś wielce zaskakujące. Blondynka wodzi wzrokiem za chłopcami w mundurach, posyłając im zaczepne uśmiechy. Connie tylko chichocze, i mogę się założyć, odgłos ten utknie w mojej głowie po wieki wieków.
― Patrzę na to i mam ochotę się rozpłakać. Tylko nie wiem, czy z udzielającej mi się rozpaczy czy ze współczucia ― odzywa się Victor; mężczyzna zaciska palce na moim łokciu, przyciągając mnie bliżej siebie, aby móc rzucić tymi słowami dosłownie przy moim uchu. Przez chwilę nie wiem, o co mu chodzi. Nie trwa to jednak długo. Przy ogromnym zdjęciu z żołnierzami zauważam Steve'a; chłopak próbuje zobaczyć, jak wyglądałby w mundurze wojskowym. Jego lustrzane odbicie dosięga ledwie szyi danej postaci. Zamiast dumnego żołnierza, widać rozczarowane spojrzenie Rogersa.
― Myślę, że powinieneś przestać żartować i spróbować go wesprzeć ― rzucam oskarżycielskim tonem. Z ust Victora wydobywa się nieco pretensjonalne parsknięcie, które działa na mnie niczym płachta na byka. Biorę wdech, wykonując kilka kroków przed siebie. ― Co w tym takiego zabawnego?
CZYTASZ
TIME MACHINE | CAPTAIN AMERICA, THE FIRST AVENGER [ 1 ]
Fanfic❝GDY PEWNEGO DNIA LUDZIE NA NOWO ZACHŁYSNĄ SIĘ KAPITANEM AMERYKĄ, KTOŚ BĘDZIE MUSIAŁ PRZYPOMNIEĆ ŚWIATU, KIM BYŁ STEVE ROGERS.❞ Mabel Higgins miała tylko jedno marzenie; ujrzeć na własne oc...