Przez całą drogę do domu walczył sam ze sobą.
Z jednej strony, słodka obietnica lenistwa kusiła, by ostatni dzień spędzić w ogrodzie, zajmując się różami, kiedy z drugiej strony, odpowiedzialność namawiała do ruszenia dupska i dokładnego przejrzenia akt.
A zdecydował dopiero w połowie ścieżki prowadzącej do drzwi, kiedy dokładniej przyjrzał się kwiatom; wszystkie chęci na zabawę w ogrodnika mu przeszły i, po wejściu do środka, odstawił butelkę z nawozem na szafkę z butami, postanawiając na razie o niej zapomnieć.
Wzdychając, zsunął buty ze stóp, dalej stając na panelach zupełnie boso, a następnie, wciąż ściskając teczkę pod pachą, ruszył do barku.
Czyli skręcił do jadalni, przeszedł wzdłuż przystrojonego w róż stołu i popchnął drzwi, wchodząc do kuchni.
Myjący naczynia Lucjan sapnął cicho, wyraźnie zaskoczony tak nagłym wtargnięciem do swojej świątyni czystości i detergentów.
Zastygł w bezruchu, z rękami zanurzonymi w wodzie, bez fraka, niemalże nieoficjalny.
— Coś się stało? — zapytał, wyciągając już dłonie z wody, by wytrzeć je w ręczniczek zdobiony kratką.
Surre minął go obojętnie.
— Nie, nie przejmuj się — odpowiedział, stając przed zamkniętą szafką, która służyła im za barek.
W szkle widział, jak Ians marszczy brwi.
— Jeszcze nie ma południa — powiedział, pośrednio zarzucając blondynowi to, czego sam zaczął się ostatnio domyślać.
— To tylko lampka do skupienia się przy pracy — odparł mimo to i wyciągnął największy kieliszek, taki, który pomieściłby pół butli.
Sięgnął po butelkę porzeczkowego wina i, trzymając wszystkie swoje skarby, obrócił się przodem do lokaja.Ten stał w przejściu, napięty, wściekły, jedną dłoń zaciskał na krawędzi zlewu, w drugiej zgniatał szmatkę.
— Przesuń się — zarządził blondyn, czując, jak jego własny gniew zaczyna kiełkować.
— Czy ty naprawdę nie widzisz tego, jaki jesteś dziecinny i głupi? Rujnujesz się — odpowiedział mu tamten, dalej twardo stojąc w miejscu.
Pozostał w nim, nawet kiedy blondyn przeszedł obok obojętnie, trącając go ramieniem.
Sekundy odmierzały miękkie kroki blondyna oraz ciężki oddech Iansa, w napiętej ciszy wisiała kłótnia o zapachu płynu do mycia naczyń.
— Im więcej pijesz, tym bardziej przypominasz tego, do którego nie chcesz być porównywany — powiedział w końcu Lucjan, tym rzadkim, niebywale zdecydowanym i chłodnym tonem.
Detektyw zatrzymał się, dokładnie trzy kroki przed progiem.
Jego skóra zaczynała swędzieć, napiął się tak, że dłoń, w której trzymał butelkę, zadrżała.
— Zamknij się — wycedził, obracając się przez ramię, by zobaczyć, że Ians również staje przodem do niego, wciąż zdecydowany.
— Mówię, co widzę. Twoje ruchy, zachowa-
— Stul pysk! — krzyknął w końcu Leon i, jak dziecko, któremu odmówiono zabawki, rzucił butelką o białe płytki.
Szkło rozprysło się, częściowo wpadając do salonu, wino zalało fugi, ciemne panele i stopy blondyna, na którym osiadło zielonkawe truchło butelki.
Ians, ruszył natychmiast, porzucając ich niesnaskę w niepamięć, wciąż kierując się jedynie troską.
Surre doskonale o tym wiedział, ale mimo to...
— Stój, kurwa, w miejscu — wysyczał, cofając się o krok, wdeptując w szkło, które w końcu wbiło się w jego skórę. — Nie chcę cię dzisiaj widzieć — dodał głosem łamiącym się z bólu, który wstrząsnął jego ciałem, ale mimo to dziecinnie ruszył dalej, depcząc w alkoholu i szkle, twardym krokiem zmierzał w stronę swojej czarnej nory.Jak kiepski aktor, niepotrafiący zagrać odpowiednich emocji, krzyczał i rzucał się jak gówniarz, tupiąc nóżką, zadając ból jedynie sobie.
I to wszystko przez głupie porównanie.
Godne pożałowania.Tępą pęsetą wydłubał szkło, zadając sobie tylko dodatkowy ból, aż łzy zebrały mu się w oczach. Rany przemył wiśniową piersiówką, którą wieki temu schował w szafce z teczkami, a zamiast bandaża, rany okrył skarpetkami jak zwyczajny idiota, choć wiedział, że materiał się przyklei i wieczorem będzie dwa razy gorzej.
Jedynym mądrym posunięciem było schowanie wódki.
O ile rzucenie nią na drugi koniec pokoju można było nazwać schowaniem.
Z perspektywy osoby trzeciej musiał wyglądać jak rozpieszczony histeryk, który zawsze musi mieć to, co sobie zażyczy; podejrzewał, że tym razem nawet obeznany w sytuacji Lucjan pomyślał o nim jak o niewdzięcznym śmieciu.
I miał rację, cholerną rację.
Surre był rozhisteryzowany, zraniony i zbyt słaby, by sobie z tym poradzić.
Dlatego pił. Nie upijał się często, ale znieczulał się smakiem wina, które pomagało mu przejść przez dzień, jednak nie pomagało w zasypianiu.
Tak naprawdę nie pomagało w niczym.
Nie bawił się w żadne metody uspokajające, nie oddychał głęboko, nie liczył do dziesięciu z zamkniętymi oczami, zwyczajnie otworzył akta i zagłębił się w sprawę, próbując zapomnieć o swojej żałosności, która osiągnęła apogeum od dawien dawna.
W papierach nie znalazł zbyt wiele. Ofiary łączyło co prawda to, że znalezione zostały w dzielnicy portowej, a z sekcji zwłok wynikało, że każda z trzech ofiar miała podobne, niewielkie nacięcie na piersi.
Surre podtrzymywał więc swoją teorię o truciźnie, wprowadzanej w ten sposób do krwioobiegu.
Poza tym przyczyny zgonów były różne, u prostytutki co prawda żadnych nie ustalili przez zaawansowany zakwit, ale u Fernanda było to uduszenie poprzez wypełnienie płuc kwieciem, a u ostatniego mężczyzny, zidentyfikowanego jako Erick Rigera, nastąpiło zatrzymanie akcji serca.
Nadal nie ustalono, czy łączyło ich cokolwiek, chociażby przelotna znajomość, do tego Surre musiał dojść sam.
CZYTASZ
Ironia przekwitu | bxb
Ficción General❝Z mego gnijącego ciała wyrosną kwiaty, będę ich częścią, a to oznacza wieczność❞ W mieście Tem, śmierć przywdziewa maskę miłości, sadząc kwiaty w bijących sercach. ℹ️Praca wygrała głosowanie czytelników, w edycji letniej konkursu "Splątane Nici"