I wciąż... niech twoja wola decyduje o twoim losie

1.5K 160 103
                                    

"Wolę sobie wyobrażać, niż wspominać. Czemu najgorsze wspomnienia są najbardziej natarczywe?"

~ Ania Shirley-Cuthbert "Ania, nie Anna"

Ania miała niezwykły talent do marzeń i wyobrażeń, które rozrzucała w każdy kąt, w którym się znalazła. W jej wyobraźni Gilbert był wciąż na wyspie, a ona jutro, szczęśliwa, jak zawsze, pojedzie, by go odwiedzić. Jerry był częstą ofiarą jej wymysłów i słuchaczem opowiadań, od których dziewczynka nie umiała się powstrzymać. Przez chwilę miał wrażenie, że się od niej zaraził, a w porcie zobaczył ducha. Zjawa pojawiła się i zniknęła. Coś mu jednak nie zgrało, jakaś znajoma twarz wyłoniła się z tłumu, coraz bardziej zbliżając do tej dwójki. To nie był duch, tylko żywy człowiek. Był tam ktoś, kto już nie powinien znajdować się na tej wyspie, a szedł na tyle blisko, że Baynard nie mógł tego wziąć za pomyłkę. Przerwał uścisk i próbował powiedzieć Ani, dać znak, że ktoś jest za jej plecami, na co ona patrzyła się, pytającym wzrokiem. Nim zdążył jej oświadczyć, co się dzieje, ten "ktoś" uprzedził jego słowa.

— Mam być zazdrosny? — zapytał, nikt inny, jak Gilbert Blythe, we własnej osobie, wciąż wesoło stąpając po Wyspie Księcia Edwarda, choć już dawno powinien odpłynąć w stronę Nowego Jorku.

Ania nie miała pewności, czy to był naprawdę on, bo niby skąd miałby się tu wziąć? Nie zdążyła się odwrócić, sam jego głos sprawił, że straciła czucie w nogach i lekko omdlała z ilości emocji, szczęśliwie nie tracąc przy tym przytomności. Upadłaby na ziemię, gdyby Blythe jej nie złapał i nie przytrzymał, by spokojnie mogła usiąść, opierając się o jego ramię. Znowu trzymał ją w ramionach. Jego Anię. Dziewczynę w prostej, szarej sukience z cieniutkiego materiału, której rękawy kończyły się gdzieś przy łokciu, a spódnica lekko za kolanami, choć teraz końcówki były postrzępione, a jeden guzik odpadł i leżał gdzieś pod szafą. Według Blythe'a Ania nie potrzebowała pięknych sukni, by samej być piękną. Jej rude, już całkiem długie włosy, były całkowicie roztrzepane, czesane jedynie przez wiatr, w czasie, gdy pędziła tu na koniu, a mógł się w nie zaplątać nawet samotny listek. Miał przy sobie dziewczynę paradującą bez butów w środku miasta, bo śpiesząc się, nawet nie pomyślała, by w ogóle je założyć i teraz chodziła o pokaleczonych stopach. Jego Anię, która dotarła do Charlottetown, dosiadając nieosiodłanego konia, w ręku ściskając pomięty papierek, a na szyi nosiła pierścionek. Nie! Obrączkę... i to jego matki.

Excusez-moi? — wtrącił się Jerry, przerywając tej dwójce wyznania tęsknoty, które przekazywali sobie wzajemnie bez słów, jedynie patrząc. — Możemy już wracać do domu? — Zapytał, widząc, że ten, którego mieli odebrać, stoi tuż przed nimi, mimo tego nikt wciąż nie ruszył się z miejsca.

— Co ty tu robisz? — zapytała Ania, gdy Gilbert pomagał jej wstać.

— Jak ostatnim razem, to chyba ja powinienem zapytać cię o to samo — powiedział, nawiązując do dnia, gdy nielegalnie pojechała pociągiem do Charlottetown, a Gilbert był jedynym, który ją wtedy przyłapał.

— Znalazłam twój list i to — odpowiedziała, oddając chłopcu kartkę i zabierając się, by ściągnąć pierścień z szyi, ale Gilbert zatrzymał jej dłoń. To był prezent dla niej, ostatnim czego chciał było, by mu go oddała. Myślał, że nie wspominała o nim, bo była zła na chłopca za wydarzenie na plaży, a potem jakoś wyleciało mu to z głowy. Okazało się, że powód był zupełnie inny, niż złość i zmowa milczenia.

— I przyjechałaś do Charlottetown, tylko po to, żeby mi to oddać przed wyjazdem? — zapytał zdziwiony.

— Przyjechałam, bo przeczytałam list. Napisałeś tam, że przyjaźń ze mną jest spełnieniem twoich marzeń, a było nim też ukończenie medycyny. Uznałam, że skoro przyjaźń była dla ciebie tak cenna, więc to, co mamy teraz, może nawet bardziej. Dlatego nie chciałam, byś wyjechał, nie wiedząc o tym i nim powiem ci, że... — przerwała, bojąc się wypowiedzieć kolejne słowa, więc zamknęła oczy i mówiła w przestrzeń — kocham cię i nie chcę, byś wyjeżdżał — powiedziała końcówkę zdania szybciej, ciszej niż całą resztę, licząc na to, że Gilbert nie dosłyszy słów.

ImaginacjaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz