Zaczęło się od tego, że ja i moja koleżanka siedziałyśmy pod klasą w naszej (poprzedniej) szkole czekając na lekcję plastyki. Ja z moimi dawnymi (już zgubionymi) zeszytami, których urzywałam żeby się odstresować... Zanim się zorientowałam Justyna zabrała mi jeden z nich i zaczęła co godzinną porcję marudzenia : a to, że błędy; a to, że lepsze będzie inne słowo; a to, że a to, że kolejność słów w zdaniu nie jest taka, jaka by jej się podobała. Wyjeła długopis ze swojego piórnika i zaczęła "naprawiać" "wszystkie niedociągnięcia"... Wzięłam kolejny zeszyt i zaczełam męczyć się nad kolejną historią. Przerwałam po kilku minutach, przez dziwne uczucie (nie wiem na pewno, ale chyba każdy miał takie dziwne wrażenie... Np. Kiedy czujesz się dziwnie, a kiedy się odwracasz okazuje się, że ktoś intensywnie się na ciebie gapił...) odruchowo rozejrzałam się, ale na korytarzu nie było nikogo oprócz nas dwóch. Mimo to dziwne uczucie nadal nie minęło. Nie mając pomysłu co zrobić wruciłam do pisania i próbowałam je zignorować, bez rezultatu... Nie wiedziałam co zrobić. Jeszcze raz się rozejrzałam coraz bardziej zdenerwowana, ale korytarz nadal był pusty, nic się nie zmieniło. Stwierdziłam, że pójdę się przejść. Wstałam z kolan i spojrzałam na zeszyty. Nie chciało mi się niepotrzebnie ich wszystkich nosić. Poprosiłam Justyne, żeby po pilnowała moich rzeczy i że niedługo wrócę i po prostu sobie poszłam. Najwidoczniej inni uczniowie już byli w klasach, bo zza klasowych drzwi słychać było "odgłosy nauki"czyli dźwięk prowadzenia lekcji. W 19 matematyka, w 17 fizyka, w 16 historia, a w 12 polski miałam zamiar pójść na halę sportową. Nie wiele dzieliło mnie od celu, no ale oczywiście natura (łazienka) wzywa, więc Zrobiłam w tył zwrot w stronę "nowego celu" (tego opisywać nie będę) weszłam "..."umyłam ręce i wyszłam, i właśnie wchodziłam na balkon (nie chciałam wchodzić w rozmowę z debilami pokroju mojego rocznika) no, ale oczywiście musiało się coś zje...zepsuć (nie wiem czy źle stanęłam, czy potknęłam się o własne nogi; ale..) rypnełam do tylu ze schodów. No wiem, że od trzech lub czterech schodków nie umrę (raczej) no ale spadłam. Stwierdziłam, że pie...pójdę na dwór, ale nie chciało mi się wracać kilkunastu metrów do głównego wejścia, a więc pójdę sobie spokojnie przed siebie, bo obok hali Też są otwarte drzwi na boisko szkolne. I w tym momencie zaczełam wcielać plan w życie, ale na skrzyżowaniu korytarzy zobaczyłam kogoś bardzo podobnego do "niego" (mojego chłopaka, ale...ale on nie żyje...od dawna...nie żyje...). Ale... Ale jak to? Co on tu robi? Cz-czemu?... Stał tam, po prostu tam stał. Ale obok niego był ktoś jeszcze... Podeszłam bliżej (miałam wtedy bardzo słaby wzrok, więc siła rzeczy sen był bardzo realistyczny) po kilku krokach stanęłam w miejscu w momencie, gdy rozpoznałam wszystkich... Moi koledzy, kuzyni, byli... nie rozumiałam czemu pomimo śmierci stali przede mną (nawet na moment nie pomyślałam, że to sen. Nie dlatego, że jestem nie domyślna, czy jakaś meeego wolno lub niejasno myśląca... W zasadzie mam raczej dobrą intuicję, ale to było tak realne, że nie potrafiłam całkowicie trzeźwo myśleć...) po prawej stali :Sisi, Fafik, Miki, Oli i Filip, a po lewej :Kimi, Niut, Al i Łukasz. Nie rozumiałam, czemu stali tam przede mną... oddychający... żywi... Zrobiłam dwa kroki w tył, i już miałam zamiar odwrócić się i zacząć uciekać, ale usłyszałam dźwięk kroków (a raczej piski podeszwa butów sportowych) a potem dwa cienie, kocham wywoływać własny strach, ale tylko w przypadku, kiedy świadomie go wywołuje... Ten rodzaj strachu bywał przydatny, ale paniczny lęk nie jest niczym miłym (A ja wtedy odczuwałam jedną z jego najgorszych odmian) z każdym kolejnym pieskiem podeszwy, moje serce uderzało coraz szybciej. Zastanawiałam się kto wyłoni się z ociemnionego korytarza. Ale nie zastanawiałam się zbyt długo, bo zobaczyłam jakichś chłopaków... Byli coraz bardziej, szli piszcząc butami i śmiejąc się; nie jestem pewna, ale chyba rozmawiali. Zachowywali się tak, jak by wogule nas nie widzieli, mimo że odgłosy butów odbijały się echem od pustych ścian korytarza był strasznie głośny usłyszałam śmiech, a potem kolejny kontrastujacy z poprzednim. Znałam ten śmiech, i pierwszy i drugi.. Tylko skąd... Jeden miły, delikatny i uroczy, a drugi niski i głęboki, mimo to dźwięczny i łagodny dla ucha. Gdy dzieliło nas około 10 m. Stanęli w miejscu i spojrzeli w naszą stronę, a potem na siebie i wtedy spoważnieli. Później nie słyszałam już żadnego dźwięku oprócz cichych kroków wydawany przez "znanych nie znajomych"... Podchodzili coraz bardziej, ale mimo to nadal nie widziałam dokładnie ich twarzy. Gdy w końcu byłam w stanie rozpoznać w nich Miśka i Fliexiego... °Karera wa naze?... Naze..?°
W momencie, gdy pomiędzy mną, a nimi dzieliło nas tylko coś w rodzaju muru z "żywych trupów" próbowali ominąć przeszkode, ale bezskutecznie... zdziwiło mnie ich zachowanie, przecież...
Nie dokończyłam myśli, bo poczułam ból głowy i chyba zemdlałam; zrobiło się ciemno i nie czułam już bólu. Nie wiedziałam, jak to się stało, ze otwierając oczy zobaczyłam zarysy mojego pokoju... Odruchowo zaczęłam szukać telefonu, a zaraz po znalezieniu włączyłam go. Próbowałam sprawdzić godzinę... Była 2 lub 3, nie jestem pewna... Włączyłam lampkę nocną, i właśnie wtedy zdałam sobie sprawę z tego, że siedzę na podłodze obok łóżka. Spojrzałam na szafkę nocną. Obok lampki leżały słuchawki, wzięłam je i podpiełam pod telefon. Wstałam z podłogi i położyłam się na łóżku. Nie wiedziałam, co robić więc włączyłam składankę, która zawsze pomagała mi zasnąć. niedługo po tym zasnełam. Obudziłam się w centrum głównego szkolnego korytarz, a raczej na czyichś rękach...
-zaraz co? Przecież to nie możliwe, żeby ktokolwiek mnie podniósł; a co dopiero niósł (!) chyba że...
* Cześć kwiatuszku, jak się spało?
^ C-co ty tu.. Robisz..?
* No cóż, niose pewną złośnice do domu.
^ Ale jak?
* Normalnie.
^ czemu mnie niesiesz?
* zasłabłaś, więc chcieli dzwonić po pogotowie...
^ Iii?
* Przekonałem ich, że to ci się zdarza, i że ty po prostu czasami tak masz. Nawciskałem im kitu, że zestresowałaś się nowym otoczeniem i dla tego tak się to skończyło...
^ I ci uwierzyli?
* A niby jak mieliby NIE uwierzyć "twojemu bratu"(?)
^ Co!?
* Spokojnie, nikt nic nie zauważył.
×-×-×-×-×-×-×-×-×-×-×-×-×-×-×-×-×-×-×
^ Długo jeszcze masz zamiar... Mnie tak nieść?
* Aż tak ci to pszeszkadza?
• uśmiechnął się mówiąc to •
^ Nie, znaczy tak, znaczy...
* Więc w czym problem?
^ N-no b-bo t-ty....
* Wszystko będzie dobrze. Zaraz będziemy w domu.
^ A-ale...
* Kocham cię kwiatuszku.
• zaczęłam szlochać... •I koniec, obudziłam się płacząc...
P. S. ~End flashback-u~ I właśnie dla tego tak dziwnie reaguje, gdy ktoś nazwie mnie kwiatuszkiem...
Sory, za zabrany czas...
CZYTASZ
Nie wiem co z tym zrobić... Nie umiem pisać, ale miałam zakład, wyszło to coś.
RandomTo coś w rodzaju snu... Mam kilka takich, masakra...