37. Sahara

590 80 12
                                    



Wiele razy zastanawiałam się, co zrobię, gdy zbliżymy się do Angkor. Co się stanie, w jaki sposób będę wiedziała, że to właśnie to miejsce? Czy gdy tylko je zobaczę, będę pewna, że to świątynia, której szukamy, czy może bogowie znów będą się nami bawić?

Jednak teraz, kurczowo trzymając się Nadiry, nawet nie podnoszę wzroku, by spojrzeć przed siebie. Przyciskam czoło do jej pleców, będąc sparaliżowana strachem i jestem prawie pewna,
że z trudem powstrzymuje się od warknięcia na mnie.

Próbuję wsłuchać się w tętent kopyt koni, ale jedyny dźwięk, na którym mogę się teraz skupić to mój szybki oddech. Czuję, jak mój puls szaleje i mimo że próbuję się uspokoić, głębokie oddechy niewiele pomagają.

Zamykam oczy, kiedy zaczyna ogarniać mnie jeszcze większy strach. Panika powoli rozprzestrzenia się po moim ciele i mocniej zaciskam powieki, jakby miało to jakoś pomóc.

Myślę o mojej wizji, czerwonych księżycach i krwi kapiącej z nosa. O tym, co się stało w świątyni – lince zaciskającej się wokół mojej szyi i braku śladów, świadków czy ciała. Co miało to wszystko znaczyć – to bogowie znowu ze mną pogrywają, czy to naprawdę zapowiedź c z e g o ś?

Puszczam Nadirę i dotykam palcami kryształu u mojej szyi. Powoli zaciskam palce na sztylecie przywiązanym do mojego pasa, dla pewności, że nadal tam jest.

Nadira gwałtownie zatrzymuje konia, a ja zaciskam ramiona wokół niej raz jeszcze. Wykrzykuje coś do mężczyzny jadącego za nami, a wtedy spoglądam przed siebie.

Nie muszę rozumieć Nadiry – wąwóz jest tak wąski, że musimy jechać po kolei. Strome różowe ściany piaskowca nie wyglądają na bezpieczne. Mają więzić pomiędzy sobą, nie pozwalać na swobodną wędrówkę.

Pierwszy jedzie Hashim. Za nim Jabir, a później my. Patrzę na ściany, które miejscami zmieniają kolor na pomarańczowy czy żółty. Wiem, że jesteśmy już niedaleko, zwiadowcy powiedzieli nam, że za wąwozem widzieli kamienne miasto, a tam, świątynie. Nie jestem na to jednak gotowa.

Przejmująca cisza wkrada się w mój umysł i sprawia, że wszystkie moje zmysły są jeszcze bardziej wyczulone, a niepokój ogarnia mnie całą. Powoli paraliżuje mnie i jedyne, co mogę zrobić, to czekać i wypatrywać c z e g o ś. Kogoś.

Sekundy, minuty, godziny zlewają się w jedno. Nie do końca wiem, jak długo jedziemy przez wąwóz, ale cały ten czas jestem czujna.

Kiedy ścieżka staje się coraz szersza, coś we mnie pęka i zaczynam się trząść. Nie mogę opanować drżenia i lęku przenikającego mnie na wskroś, władającego nade mną, odmawiającego ustąpienia, współpracy.

Nadira albo tego nie wyczuwa, albo po prostu mnie ignoruje – tak czy inaczej, cieszę się z faktu, że nie wspomina nic o mojej panice.

W oddali dostrzegam kolumny. Im bardziej się do nich zbliżamy, tym dokładniej widzę na nich piętno czasu – ukruszone kawałki, rysy i wyżłobienia. Stoją przy ścianach wąwozu jak wojownicy strzegący bram miasta.

Kiedy Nadira zatrzymuje konia za kolumnami, ponownie przeszywa mnie dreszcz, tym razem nie potrafię nawet nazwać tego, co czuję. Mam wrażenie, jakby ktoś zrzucił kamienie na moją klatkę piersiową i nie mogę wziąć głębokiego oddechu. Czuję napięcie w powietrzu i po reakcjach innych ludzi wiem, że to nie tylko ja.

Nadira zeskakuje z konia i pomaga mi zejść. Kiedy wdaje się w rozmowę z Jabirem, wykorzystuję moment.

Widok wokół odbiera wszystkie moje słowa. Z pamięci ulatują mi litery, wyrazy, zdania.

Wędrujące PiaskiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz