Krótkie cięcie #13 [zmiany]

355 65 23
                                    

To moje trzecie podejście do tego tekstu.

Siadam, sam nie wiedząc, czy w to brnąć, bo znów po godzinie czasu przy klawiaturze mogę uznać, że to jednak nie to i odłożyć pomysł na później. Mimo wszystko nie potrafię go odrzucić. Patrzę na listę innych artykułów, które mam do napisania, czy research, który powinienem nadrobić. Szkolnictwo w USA, kolejne części do serii „Wytnij swój debiut", copywriting i ghostwriting, wpływ koloru długopisu na tekst, artykuł o ketchupie i sposobach, w jaki ludzie wymawiają to słowo... Na pewno mam jeszcze jakiś plan, ale sam już nie pamiętam. Mógłbym też usiąść do mojego PBFS (Planu Bez Fajnego Skrótu), poświęcić czas na coś „przydatnego". A tak, wciąż wracam do tego pomysłu, którego nie potrafię odrzucić.

Felieton? Nie wiem, czy wpiszę się w jego definicję, ale na pewno tekst o zmianach. Zmianach w życiu.

Najpierw chciałem napisać typowo o wakacjach. W lipcu przysiadłem do laptopa, zacząłem coś tworzyć – jak zawsze takie artykułopodobne twory – na żywioł, ale po sześciuset słowach uznałem, że to bezsensu. Miało być tak wakacyjnie, melancholijnie, nieco analizy, więcej przemyśleń. Dosyć szybko zgubiłem wątek i sam się plątałem.

Drugie podejście miałem kilka tygodni temu, na początku września. Wtedy chciałem napisać typową analizę. Podać przykłady, wszystko wycisnąć, rozciąć, zwał jak zwał. Podejść do zmian od strony technicznej, nie wgłębiając się w swoje przemyślenia ani życie. Po tym, jak usuwałem kolejny akapit lub automatycznie dodawałem „okej, koniec tych wynurzeń", a potem automatycznie do nich wracałem, poddałem się.

I tym razem pomyślałem na odwrót. A może właśnie napiszę o sobie? Może ten tekst mnie męczy od miesięcy, bo właśnie chcę się podzielić swoimi przemyśleniami? Sobą?

Dlatego postanowiłem napisać... o sobie?

O moich zmianach, dokładniej.

Tekst będzie bardziej zbiorem luźnych myśli, bez większych analiz czy fajerwerków. Nie wiem, czy każdy z nas ma podobne odczucia, czy macie je zupełnie inne, dlatego zachęcam do dyskusji w komentarzach; oznaczcie mnie, wtedy będzie łatwiej.

A tymczasem zapraszam do lektury kilku przemyśleń.

I gdyby to było przemówienie, to westchnąłbym głośno, bo sam nie wiem, jak zacząć.

Może więc od tego, że wszyscy się zmieniamy. Możecie się zarzekać, że nie, a i tak znajdzie się ktoś, kto to potwierdzi, kto powie: „kiedyś, to ty byłeś zupełnie innym jeżem". Ja widzę, że jakby wziąć mnie teraźniejszego i mnie sprzed kilku lat, to nikt by nie powiedział, że to ten sam jeż. Zmieniłem się nie tylko z charakteru, ale nieco z wyglądu, a przede wszystkim zmieniłem ubiór – choć nie jakoś drastycznie – chodzę wyprostowany, a nie skulony, wyglądam na pewnego siebie i „ogarniętego" gościa, który tylko czasem zerknie tu czy tam zagubionym spojrzeniem.

I tak to wygląda z zewnątrz, podczas kiedy w środku jest zupełnie na odwrót. Z wewnętrznej pewności co do mojej przyszłości i wiedzy o samym sobie zostaje coraz mniej.

Bo widzę te wszystkie zmiany. Jak jeszcze pół roku temu (ba, może i tydzień temu ktoś mnie na tym przyłapał) zarzekałem się, że nie znoszę poezji; jest bez sensu, głupia, zbyt skomplikowana, bla bla bla. A teraz przyznaję się do tego po raz pierwszy; przed sobą i całym światem.

Podoba mi się to skomplikowanie. Te metafory, na które tak narzekam. Narzekałem.

Paralelizm lubię już od dawna, to chyba widać...

Potem zerkam do starych opowiadań i widzę zmianę. Rezygnację z patosu, wprowadzenie luźnej atmosfery i śmiechu. Zrezygnowanie z wyszukanych prozatorskich określeń, wprowadzenie nuty poetyckości do tekstów. Zmian w samym pisaniu widzę jeszcze więcej – któż z nas kiedyś nie nadużywał wielokropków czy imiesłowów? A określeń typu „kobaltowooki" byleby nie powtórzyć imienia?

A teraz?

Na 25 tysięcy słów imię bohaterki pojawia się 280 razy. To ponad jeden procent całej pracy, a jest to sporo, biorąc pod uwagę jej specyfikę...

I po opowiadaniach dostrzegam zmiany mojego charakteru. Odkryłem, że na mnie największy wpływ mają poznani ludzie (czy jakieś inne zwierzęta, nieważne; dziki mi łąkę próbują zająć).

Oczywiście, ma znaczenie środowisko, okoliczności, ale to same osoby mają na mnie największy wpływ. Bo rozmawiam z nimi, analizuję, zastanawiam się, jakby to było umieścić ich w opowiadaniu. Jak zgrabnie ująć w słowa ich wygląd, typowe zachowanie; głośny śmiech, nerwowy tik, inny akcent.

Zastanawiając się nad prawdziwą osobowością innych, zawsze zastanawiam się nad sobą. Przez to dostrzegam te wszystkie zmiany, czasami ledwo widoczne, czasami wręcz drastyczne.

I sam nie wiem, co dodać. Wiem, że w dialogu rozwinąłbym się i na trzygodzinny wykład o moim życiu i tym, jak je zmienili inni. Mógłbym to podsumować – poznawanie innych pozwala mi poznać siebie.

Dziwne nieco.

Macie tak czasami?

I tak przyglądałem się całemu mojemu życiu, widząc w nim same zmiany. Szukałem czegoś, co pozostaje właśnie niezmienne. Chciałem odnaleźć jakąś stabilizację w moim życiu, jakiś symbol chociażby.

Zmienia się plan lekcji, nauczyciele, osoby w klasie lub na roku. Można w ogóle zmienić szkołę, zacząć studia, przeprowadzić się.

Może się zmienić podejście, motywacja w życiu.

Może się zmienić rodzina czy przyjaciele i znajomi.

Może się zmienić styl oraz upodobania, jak pisałem.

Może się zmienić ulubiony pisarz, zespół.

Może się zmienić rutyna, otoczenie.

Ludzie się zmieniają. Tak samo myśli, nastrój.

Rzeczy, plany, które z notatek odczytałem jako plamy, które też mogą się powiększyć.

Zmienia się miłość.

Można się wypalić.

Nawet przeszłość się zmienia, a raczej jej postrzeganie czy perspektywa...

I każdy na to reaguje inaczej.

Ja czuję wewnętrzne zagubienie, bo gdzie się odnaleźć w wiecznej zmianie, kiedy szuka się stabilizacji? Przyłapuje się na tworzeniu z rzeczy symboli rutyny?

I tak szukałem, szukałem, widząc, jak się zmieniam. Że zmieniłem podejście, bo jeszcze do niedawna na wszystko miałem czas, a teraz mnie on goni.

I wiecie, co się nie zmienia?

Nie zmienia się fizyka, o ile pozostajemy na Ziemi.

Jeśli coś upuścimy, to z hukiem uderzy o posadzkę i się rozbije. Dlatego spieszmy się gonić marzenia, gdy wyślizgują się nam z rąk. Nie pozwólmy im upaść i się roztrzaskać na kawałki, tylko trzymajmy je mocno. Niech zostaną z nami jako szklana kulka stabilizacji, mocno ściskana, aby osiągnąć cel.

Nie wiem jak wy, ale ja nie zamierzam upuścić kuli z marzeniami, mimo natłoku myśli czy zawirowań. I nawet jeśli któraś z owych zmian będzie chciała na mnie wymusić upuszczenie jej, ja się nie dam.

Nożyce tną... sierpień/wrzesień 2018Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz