rozdział 11

3.5K 161 33
                                    

Kolejne kilka godzin przesiedziałam sama w tym okropnym pomieszczeniu.

Jest godzina 23.47.

Chcę zasnąć, ale nie mogę. Za dużo myśli przelatuje przez moją głowę, które wydarzyły się w ostatnim czasie.

Śmierć chłopaka, uwięzienie mnie w wieży, rozstanie z przyjaciółmi... powracają również wspomnienia z Brazylii. Wypadek i śmierć mojej rodziny.

Gdyby Stark nie zabił Nathana, dalej bym lubiła, a nawet kochał to bandę bohaterów. Śmiałabym się z głupich żartów mojej przyjaciółki, chodziła bym na lody z moim chłopakiem, robiła głupie rzeczy z chłopakami z klasy i wiele innych rzeczy. A teraz? To wszystko szlak trafił!

Po długim rozmyślaniu w końcu zasnęłam.

***

Pomału otwieram moje oczy, które niechętnie witają się z promieniami słonecznymi, które wpadają przez niezbyt dużą, kwadratową dziurą w ścianie z kratami, która oddziela mnie od świata po za wieżą. 

Przecieram oczy i wstaję na równe nogi, chwiejnym krokiem podchodzę do okienka, w którym czeka już moje śniadanie. Wzięłam talerz do ręki i tym razem usiadłam na miękkim łóżku, ponieważ moja pupa i plecy w końcu dały o sobie znać. 

W bardzo szybkim tempie z talerza zniknęły 4 kromki chleba z serem i pomidorem. 

Po zjedzeniu śniadania wstałam z, powiem szczerze, wygodnego łóżka i odłożyłam puste naczynie do okienka.

Wróciłam na swoje poprzednie miejsce i spojrzałam na zegar na ścianie, który wskazywał godzine 9.37. Zamknęłam oczy rozmyślając co teraz zrobić.

W pewnej chwili do moich uszu doszedł dźwięk otwierających się drzwi do pomieszczenia. Niechętnie otworzyłam oczy i spojrzałam w tamtą stronę. I to był błąd. Mój wzrok skrzyżowałam najpierw z Clint, który wszedł jako pierwszy, a później ze Steve'em. 

Nie miałam zamiaru zaczynać rozmowy, więc czekałam na ich ruch.

-Cześć.- powiedzieli jednocześnie mężczyźni.

-Hej.- odpowiedziałam z niechęcią, w głosie która na pewno usłyszeli.

-Mogłabyś powiedzieć nam coś o sobie?- zaczął niepewnym głosem Steve.

-Powiedziałam wam, i chyba nawet za dużo.- odpowiedziałam znudzonym głosem.- Cytat który wam powiedziałam opisuje dokładnie moje życie, trzeba tylko go zrozumieć.

-No i w tym jest problem, że nie za bardzo umiemy go zinterpretować.- powiedział ze szczerością Clint. W tym momencie strzeliłam sobie face palma i westchnęłam ciężko.

-Najładniej uśmiechają się ci, którzy najbardziej cierpią czyli uśmiecham się nawet wtedy gdy jest mi zajebiście smutno i mogłabym całe dnie wypłakiwać w poduszkę.

Kurwa, zamknij się!

-Najpiękniejsze oczy mają ci, którzy najwięcej płaczą. Po wypadku moich rodziców, wypłakiwałam ich śmierć przez bardzo długo okres. Najlepiej słuchają ci, których nikt nie słucha. W poprzedniej szkole bardzo rzadko liczyło się moje zdanie i mało kto mnie słuchał.

Czy ty do choler wiesz co mówisz!?

-Najwięcej marzą ci, którzy najwięcej stracili. Po stracie najważniejszych osób zaczęłam marzyć, marzyć o tym aby nikogo już więcej nie stracić.- w tym momencie moje oczy się zaszkliły, lecz nie miałam zamiaru płakać. Nie teraz, kiedy udało mi się o tym prawie zapomnieć. Przetarłam ręką oczy i kontynuowałam.- Najlepiej przytulają ci, którzy najwięcej stracili. Straciłam zbyt dużo osób, żeby tracić kolejne, więc gdy przytulam kogoś to zmyślą o tym by go nigdy nie puścić. Minęło około pół roku od wypadku, ale " Czas nie leczy ran, lecz przyzwyczaja do bólu".- po tych słowach zakończyłam moją wypowiedź i moje słowa: " A jeżeli ktoś chce ode mnie wyciągnąć jakieś informacje to niech wie, że nigdy mu nie powiem" się rozpłynęły.

Podniosłam głowę, która w trakcie mojej przemowy była spuszczona, i spojrzałam moimi ciemnymi jak węgiel tęczówkami w stronę mężczyzn. Patrzyli na mnie z wielkim współczuciem, którego nie lubiłam.

-Idźcie z tąd. Proszę.- powiedziałam trochę ciszej.- I nie oczekuje od was żadnej pomocy, a nawet jej nie chcę. Chcę tylko się z tąd wydostać.- dodałam tym samym tonem.

Po moich słowach odeszli, zostawiając mnie samą w pomieszczeniu. 

***

Godziny mijały a ja nadal myślam o spotkaniu z dwoma bohaterami. Nie byłam pewna czy dobrze postąpiłam mówiąc im o moim życiu. Lecz jeszcze nie postradałam zmysłów i nie powiedziałam im mocach moich i mojej rodziny. Tyle dobrze.

Nagle do pomieszczenia weszła... A nie, jednak weszły Natasha i Wanda. Ostrożnie otworzyły drzwi do mojego "zaciszu". Podeszły bliżej i uklękły patrząc na mnie ciepłym wzrokiem.

-Słyszałyśmy o tym co się st...- nie dałam jej dokończyć.

-Już mówiłam nie chce waszej, ani nikogo pomocy. Chcę się tylko z tąd wydostać i żyć tak jak wcześniej tylko...- tu głos mi się załamał- ... bez niego.

-Ale...-zaczęła Romanoff.

-Nie!- krzyknęłam stanowczo.

Obie dziewczyny wstały i popatrzyły na siebie w tym samym momencie i westchnęły. Obróciły się na pięcie i wyszły z mojego pomieszczenia zamykając za sobą drzwi.

Ostatnie słowa, które usłyszałam, wypowiedziała młodsza do Romanoff,  brzmiały:

-Próbowałyśmy, ale nic z tego nie wyszło.

***

Była godzina 19.53. Ja znowu siedziałam i rozmyślałam co by w końcu z sobą zrobić. Myślam również, że nikt już do mnie nie przyjdzie, ale się myliłam.

Nagle do pomieszczenia wszedł...

______________________________________
Hej kochani! Tak, wiem rozdział miał być prawie miesiąc temu, ale... tak wyszło, że nawet nie zaczęłam go pisać. Moja faza na Avengers trochę minęła, ale nie zamierza zawiesić książki.

I wprowadzam jedną, choć dla mnie istotną zmianę, czyli:
-będę pisała tylko z perspektywy głównej bohaterki,

Po przeczytaniu książki, do której serdecznie was zapraszam, pt. "Star A Fire" autorki Pizgacz, moja wena urosła w niesamowitym tempie. Dotychczas moje wypowiedzi w książce nie były tak rozwijane i mało szczegółowe, więc postanowiłam to zmienić i pisać jak najbardziej szczegółowe potrafię.

To tyło. Do zobaczenia następnym razem 🙋😊

4 Żywioły i Ja (Zawieszone)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz