Przyglądaliśmy się sobie dłuższą chwilę. Najwyraźniej on, tak jak ja, nie wiedział o istnieniu ludzi poza swoim środowiskiem. Chłopak stojący na przeciwko mnie miał ciemną karnację. Włosy były poskręcane, kilka loków opadało mu na czoło. Ubranie stanowiła zwierzęca skóra sięgająca do kolan, zawieszona na jednym ramieniu. Wyglądał na wysportowanego. Po chwili namysłu zrobiłem pierwszy krok w jego kierunku. Wtedy chłopak cofnął się kawałek. Bał się. Gdy znowu zacząłem się przybliżać, chłopak się cofał. To raczej nie miało sensu. Trzeba było spróbować innej taktyki.
-Nie bój się - mówiłem cicho. On jednak mnie nie rozumiał.
-Nie bój się - powtórzyłem zbliżając się do tubylca. Wtedy on odwrócił się i pobiegł w gęsty las kończący plażę, a ja za nim. Pokonując zarośla starałem się go dogonić. Gałązki kaleczyły moją twarz, potykałem się o korzenie. Murzyn jednak coraz bardziej się oddalał. Gdy wiedziałem, że nie mam już szans na dogonienie chłopaka, usiadłem na korzeniu jednego z drzew. Gdy choć trochę wyregulowałem oddech, zrozumiałem, co właśnie się stało. Znalazłem się w środku nieznanego mi lasu. To nie był jednak jedyny problem. Nie byłem jeszcze przyzwyczajony do powietrza na lądzie, a w tak ciepłym lesie było ono wyjątkowo ciężkie. Po kilku minutach zacząłem drżeć, chciało mi się wymiotować. Musiałem się znaleźć nad lasem, gdzie być może lepiej by mi się oddychało. Pokonując tropikalny las szukałem wysokiego drzewa. Aż znalazłem. Potężna roślina jakby wyrosła specjalnie dla mnie.Przez gęstą koronę dało się dotrzeć pojedyncze promyki popołudniowego słońca. Na oko roślina miało pięćdziesiąt metrów wysokości i pięć grubości. Dałoby się w nim spokojnie zamieszkać, jednak nie o to mi teraz chodziło. Złapałem drzewo po bokach i zacząłem się wolno wspinać ku górze. Po kilkunastu minutach siedziałem i oddychałem głęboko na szczycie drzewa. Było zdecydowanie lepiej, niż na dole. Mogłem z resztą obejrzeć okolicę. Wbrew moim obawom wyspa nie była całkowicie pokryta lasem. Około trzydzieści kilometrów dalej, w kierunku północy, drzewa zaczynały się rozrzedzać. Na północ za to roślinność wydawała się jeszcze bardziej gęsta, niż w okolicy. Nie miałem zamiaru tam ruszać. Daleko na wschodzie widziałem plażę. W przypadku zachodu podobnie, tylko o wiele bliżej. To by znaczyło, że przybyłem z zachodniej części wyspy. I to niestety było wszystko co udało mi się dostrzec. Po chwili leżałem na grubej gałęzi i zająłem się swoimi myślami. Kim był ten czarnoskóry chłopiec? Gdzie mógł uciec? I najważniejsze, co teraz? Po zadania sobie tych wszystkich pytań, zasnąłem.
Obudziłem się w nocy.Na niebie było widać mnóstwo białych punktów.
-Jakie one są piękne - westchnąłem. Usiadłem i zaspanym wzrokiem zobaczyłem... światło. -Oho, chyba mamy odpowiedź na pierwsze pytanie! Uśmiechnąłem się. Zsunąłem się po pniu i ruszyłem w kierunku, gdzie widziałem światło. Przez całą drogę zastanawiałem się, gdzie są tutejsze zwierzęta? Odpowiedzi nie dostałem przez długi czas. Kiedy zaczynało świtać, zobaczyłem coś... nietypowego. Był to mały, opuszczony domek, zrobiony całkowicie z drewna. Nie było w nim okien, jedynie kilka otworów wyciętych w ścianie. Wyglądał, jakby wykonało go dziecko. Nieco dalej czekała mnie jeszcze większa niespodzianka. Niestety nie była ona przyjemna... Znalazłem się na polanie, której nie było widać jakimś cudem z drzewa. Wszędzie były ustawione domy z gliny lub drewna albo jeszcze innego budulca. Tyle, że tutaj byli ludzie. A kilku z nich skierowali w moim kierunki dzidy.
Przełknąłem nerwowo ślinę i zrobiłem krok do tyłu. Mężczyźni za to się przybliżyli. Widać, że nadeszła mała zmiana miejsc. Cofałem się coraz bardziej, jednak nie chciałem biec. Na pewno by rzucili dzidami w moim kierunku, a to nie skończyło by się dobrze... Nagle potknąłem się o coś równowagę i runąłem do tyłu. Tubylcy podbiegli do mnie i już jeden z nich miał mi wbić broń w ciało, gdy usłyszałem krzyk kobiety. Przerażeni rzucili broń na ziemię niecałe pół metra ode mnie i w mgnieniu oka zaczęli gasić pożar, który rozpętał się w wiosce. Ja jednak, zamiast uciekać, ruszyłem do osady pomóc ugasić śmiercionośny ogień. Nie wiedziałem, co mnie do tego zmusiło, czułem jednak, że muszę im pomóc. W końcu mógł tutaj być chłopka, którego szukałem! Wydawał mi się być wartym zaufania.
Wszyscy mieszkańcy otrzymali gliniane wazony, które napełniali wodą w okolicznym strumyku. Potem biegli w kierunku płonącego budynku i wylewali zawartość. I tak w kółko. Gdy byłem przy strażniku rozdającym wazy, ten najpierw popatrzył się na mnie dziwnie, ale po chwili miałem w rękach jedną z nich. Przy strumyku nabrałem jak największą ilość wody i wylałem ją na dawniej drewniany budynek, teraz zawalającą się ruinę. Po nietypowych dźwiękach, jakie wydobywały się z wnętrza uznałem, że hodowało się tutaj zwierzęta.
Gaszenie pożaru zajęło kilka godzin, w między czasie udało się uratować kilkanaście zwierząt. Po zwycięskiej bitwie z żywiołem i chwili wytchnienia tubylcy zauważyli w końcu nowego gościa. Czarnoskórzy patrzyli się na mnie z zaciekawieniem i zdziwieniem. Wymienili między sobą kilka słów, aż po chwili uśmiechnęli się szeroko i wskazali na drzwi do jednego z budynków. Ruszyłem we wskazane miejsce. Ku mojemu zaskoczeniu nikt za mną nie poszedł. Nie było również widać śladu po mężczyznach, którzy mnie zaatakowali. Zdecydowanym ruchem otworzyłem drzwi i wszedłem do środka. Pokój w środku miał ciemne ściany i kamienną posadzkę. Na ścianach wisiały różne trofea z polowań. Od głów ptaków, przez skóry ssaków, aż po najdziwniejsze rogi. Naprzeciwko wejścia stał kamienny stół wypełniony po brzegi jedzeniem. Przy nim postawiono dwa drewniane krzesła. Na jednym z nich siedział staruszek. Uśmiechając się w moim kierunku zaprosił mnie do stołu wskazując na niego ręką.
-Witaj Luke - powiedział po polsku.
CZYTASZ
Piorun (1&2)
FantasyCzęść I Świat fantasy w przyszłości? Czemu nie? Bardzo łatwo zniszczyć środowisko, trudniej naprawić. W ciągu wielu lat lodowce topniały, ale wiemy, jakie jest nasze podejście do ekologii. Co da garstka ludzi starających się uratować środowisko...