Rozdział 20.

170 10 57
                                    

Gdy za namową Kola wieczorem  zeszła do jadalni czekał już na nich suto zastawiony stół. Były tu wędliny wszelkiej maści, paszteciki, grzanki czosnkowe, hummus, pasty warzywne, kawior, ryby po grecku i sałatki owocowe. Z powodzeniem mogliby nakarmić tymi specjałami spory batalion wojska. Wokół stołu jak w ukropie krzątała się służba. Pomieszczenie oświetlały jedynie płomienie świec, przymocowanych do świeczników wiszących na ścianach oraz stojących rozłożystymi gronami na stole i to nadawało tej scenerii swoistego mistycznego charakteru. U jednego szczytu stołu siedział jak zwykle nienaganny, elegancki Elijah, wyprostowany i z nieodgadnionym wyrazem twarzy. U drugiego stanowiący jego przeciwieństwo Klaus- rozsiadł się na krześle jak na tronie, rozluźniony i uśmiechnięty od ucha do ucha. Od wczoraj zresztą miał świetny humor. Tak bardzo jak nie mógł przejść do porządku dziennego nad faktem, że odmówiono mu jakiegokolwiek udziału w opiece i ochronie Hope tak po raz kolejny czuł, że  ograł przeciwników i to ich własną bronią.  To on rozdaje karty w tej rundzie a to było doprawdy upajające uczucie. Gdy ujrzał Rebekah i Kola wchodzących do jadalni mrugnął do obojga figlarnie. Elijah ograniczył się do zachowawczego skinienia głową. Kol odsunął siostrze krzesło i poczekał aż usiądzie nim sam zajął miejsce po jej prawicy. Klaus spojrzał na każde z nich z osobna. Cała trójka siedziała sztywno wyprostowana, milcząca, ze wzrokiem wbitym w talerze. Napiętej atmosferze bynajmniej nie sprzyjało wyraźne zadowolenie bijące od Klausa. 

  — Mirando — zawołał jedną ze służących. Młoda ciemnowłosa dziewczyna natychmiast pojawiła się przy jego krześle — pozwól — dodał wyciągając dłoń w oczekiwaniu. Miranda  podwinęła rękaw białej eleganckiej bluzki i nie zająknęła się ani słowem, gdy Klaus ujął jej nadgarstek, by po chwili zatopić w nim kły. Nadstawił złoty puchar i ścisnął ranę a gdy naczynie zapełniło się do połowy krwią powiedział:

  — Dobrze, idź teraz obsłużyć pozostałych gości.

Miranda posłusznie skinęła głową i obeszła stół, by sięgnąć po puchary kolejno Rebeki, Kola i Elijah. Całą jadalnię wypełnił aromatyczny zapach krwi. Rebekah z trudem powstrzymała się przed żywą reakcją- uświadomiła sobie, że naprawdę bardzo dawno już się nie pożywiała. Na zewnątrz chłodna i opanowana, w środku odtańczyła kankana. Sięgnęła po puchar i przymknęła z rozkoszy oczy upijając pierwszy łyk. Nie uszło to oczywiście uwadze Klausa. Jako jedyny z obecnych bacznie ją obserwował. 

— No dobrze moi kochani — zatarł ręce wesoło — jak to się mówi bon appetit — dodał sięgając po półmisek z pasztecikami. 

Przez kolejne minuty jedynym odgłosem przy stole był dźwięk uderzających o siebie sztućców. Atmosfera była tak gęsta, że można by ją było kroić nożem. Jedynie Klaus wciąż uśmiechał się pod nosem. 

— Rebekah, czy mogę prosić pastę krewetkową? — poprosił Elijah. 

— Ależ naturalnie bracie — odparła Pierwotna sztywno i podała mu naczynie. 

— Dziękuję najdroższa siostro. 

Klaus roześmiał się gardłowo. Elijah i Rebekah spiorunowali go wzrokiem. 

— Wybacz Niklaus czy jest coś czym chciałbyś się z nami podzielić? — zapytała  unosząc brwi. 

  — Ależ skąd milady — zaprotestował z udawaną powagą — zastanawiam się jedynie kiedyście włożyli te kije w tyłki i dlaczego mnie owa rozkosz nieszczęśliwie ominęła. 

— Nie bądź bezczelny — prychnęła. 

— Pewnie dzisiaj nad ranem, gdy próbowałeś zabić moją siostrę — wtrącił Kol. Klaus wysoko uniósł brwi z niewinnym uśmiechem. 

Klątwa Pierwotnej RodzinyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz