Bajka o życiu

39 5 0
                                    

Z nieba padał śnieg. Marny na tyle, że każdy płatek stawał się kroplą jeszcze na długo, nim tknął ziemię. To był ostatni taki opad tego roku. Marcowy śnieg. Pożegnanie Pani Zimy – spalonej i pływającej gdzieś przy brzegu miejscowego jeziora.

Niektórym dzieciom, które oglądały topienie Marzanny, było szkoda brzydkiej kukły. Zdecydowanej mniejszości, na której tle wyróżniał się Franek. Niski, chudy chłopczyk. Jednym słowem — mały. Nawet jak na swój wiek. Przodował, bo nie powstrzymał łez w momencie podpalenia. Zupełnie jakby wraz z klasą nie żegnał mroźnej paskudy, a żywą istotę, która wcale nie zasługiwała na tak okrutny los. Był wrażliwy. Wcale nie bardziej niż powinien, a jednocześnie zbyt mocno. Dlatego wyżsi i więksi chłopcy z klasy nazywali go beksą. Znowu. Prawdą było, że nie zdarzyło mu się to po raz pierwszy.

Franek był niezdarą. Niezdarą, która nie miała dość siły, by dobrze kopnąć piłkę, o trafieniu nią gdziekolwiek nie wspominając. Dlatego, chociażby nie lubił chodzić na lekcje WF–u. Nie lubił też przerw, bo zawsze znalazł się ktoś, komu sprawiało ogromną uciechę doprowadzanie go do płaczu. W końcu nie było to wcale takie trudne.

W całej swojej, z boku trochę śmiesznej, niedoli nie był taki całkiem sam. W jego klasie byli jeszcze Antek, Szymek i Zosia. Każde z nich miało jakiś problem, z jakim lepiej lub gorzej starali się sobie poradzić. W tym wszystkim byli razem, a jednocześnie osobno, bo jedno drugiemu nigdy nie pomagało. Jedynie co, to razem wracali ze szkoły do domu.

Tego dnia też tak było. Szli, pozornie nie zwracając uwagi na żegnającą się z ludźmi zimę, czy coraz liczniejsze, wiosenne kwiaty. Mijali kolejne ulice, rzędy szarych kamienic i ludzi z nadąsanymi minami. Żadne z nich się nie odzywało, nie dzieliło się myślami. Szli razem, ale każde osobno. Jak zawsze, lecz do czasu. Zazwyczaj nie słyszeli za sobą ciężkich kroków oraz szyderczych głosów. Podążała za nimi banda. Pierwszy raz ośmielili się towarzyszyć im za murami szkoły. Jak cienie, jak sępy, jak uparte nieszczęścia.

– Jest Brzydula, Mądrala, Biedak i Beksa! Super!

Franek się nie oglądał. Oczyma wyobraźni widział grupkę dobrze mu znanych chłopaków. Nie bez powodu za nimi ruszyli, tym bardziej, że mieszkali na drugim końcu miasta. Miasta, które było wystarczająco małe, by wiedzieć, gdzie kto mieszka i gdzie kto zazwyczaj się nie pojawia. Teraz miękły mu nogi. W szkole, mimo nieprzyjemności, czuł się bezpiecznie, jednak teraz, gdy ludzi wokół było coraz mniej, obawiał się, że może wydarzyć się coś po prostu złego. Po chwili patrzyło na nich już tylko szare niebo.

– Ciekawe, które szybciej biega?

Zerknął na Zosię, idącą tuż obok i zdał sobie sprawę, że nie tylko on się boi. Dziewczynce drżały ręce, a wzrokiem jakby intuicyjnie próbowała znaleźć dobrą drogę ucieczki. To samo Antek i Szymek. Wodzili wzrokiem po przestrzeni, starając się przy tym nie poruszać głową. Nie chcieli pokazać, że się boją. To tylko przyspieszyłoby, coś, co mogliby jeszcze uniknąć.

– Możemy to sprawdzić.

Słowa ledwo zdążyły zawisnąć w przestrzeni, a ciężkie kroki stały się szybsze, żwawsze i głośniejsze. Pierwszy ruszył Szymek, zaraz za nim reszta. Tylko Franek najwolniej. Pędem przebiegali między kolejnymi budynkami. Trasę wyznaczała naprzemiennie pierwsza trójka, w zależności, kto przejmował prowadzenie. Żadne z nich nie chciało paść ofiarą szykan w takim miejscu. Każde chciało tylko bezpiecznie wrócić do domu. Tymczasem natrafili na problem. Nagłe zdarzenie rujnujące komfortowy plan działania. Niespodziankę i to taką, z jakiej nikt by się nie ucieszył.

Biegli praktycznie na oślep, niewiele zastanawiając się nad swoimi wyborami. W efekcie bardzo szybko zgubili się wśród rzędów starych kamienic i ciasnych, ciemnych uliczek. Być może gdyby wybrali raz lub dwa prawo zamiast lewo, wyszliby na tym lepiej. Nie myśleli. Polegali na strachu drugiego. Franek ostatni dobiegł tuż pod wysoką ścianę, która przysłoniła im dalszą drogę niczym wyrok. Być może dla zwykłego dorosłego nie aż tak wysoką, lecz im wydawała się ogromna. Przyspieszone oddechy dzieci z czasem ucichły. Wszystko przez nieco pocieszającą świadomość, że zgubili swój ogon.

Bajka o życiuWhere stories live. Discover now