Pierwsza i ostatnia

321 8 0
                                    

Rozglądam się wokół szukając jakiegoś lepszego miejsca niż betonowy chodnik. Może stara drewniana ławka? Albo zielona trawa? Moglibyśmy usiąść na kurtkach, przecież nie jest tak zimno.

Patrzę w bok. Widzę jak się uśmiecha, tworząc przy tym tak bardzo przeze mnie kochane dołeczki w policzkach. Jego roziskrzone oczy potwierdzają moją teorię. Cieszy się tak bardzo jak ja.

Mówię żebyśmy poszli na trawę. Szybko się zgadza na propozycję.

Siadamy obserwując jak ludzie szybko przechodzą przez park skracając sobie tym drogę do docelowego miejsca. Dziwi mnie, że nie chcą się zatrzymać tu z nami i po prostu posiedzieć. Pozwolić, by słońce otuliło ich skórę. Posłuchać jak wiatr przynosi ze sobą złotą jesień.

Adam też tak myśli. Mówi, że powinniśmy zrobić transparent z hasłem oddającym tej idei. Śmieję się.

Siedzimy tak dalej. Czasami rozmawiamy, czasami patrzymy na siebie i innych w ciszy.

W końcu zauważamy, że słońce zachodzi.

Pytam czy powinniśmy się już zbierać. Zaprzecza.

-Posiedźmy jeszcze trochę – mówi – tak by to wszystko zapamiętać, cały ten dzień.

Uśmiecham się na tą propozycję. Nie muszę się go pytać czy dobrze się czuje. Ale i tak się boję. Czy się nie przeziębi? Nie złapie żadnej bakterii?

Jakby wyczuwając moje obawy, przytula mnie do siebie.

Zastanawiam się czy powinnam mu to powiedzieć. Czy kiedy indziej nie będzie na to za późno, czy dzisiejszy wieczór jest na to idealny.

Ale jak zwykle jest we wszystkim szybszy.

Szepczę mi do ucha te dwa piękne słowa, które od dawna chciałam usłyszeć.

Uśmiecham się czując jak cały stres ze mnie schodzi.

Odpowiadam mu tak samo.

Czekam na niego przy metalowej furtce. Za dwie minuty powinna się zacząć lekcja, a jego nadal nie ma. Czy coś się stało?

Sprawdzam w telefonie czy odczytał choć jedną z moich siedmiu wiadomości. Widzę, że nie był aktywny od dwudziestu godzin.

Słyszę dzwonek zapowiadający, że powinnam wejść do szkoły. Robię to niechętnie.

Siedzę w klasie pełnej moich rówieśników, ale czuję się sama. Czemu? Bo jego nie ma obok.

Denerwuję się tak bardzo, że mogło się stać najgorsze. Ale wiedziałabym o tym prawda? Może po prostu telefon mu się popsuł i nie może mi powiedzieć, że zaspał?

Po cichu wierzę w tą teorię.

Wychodzę z budynku po siedmiu ciężkich godzinach. Na wyświetlaczu nie mam żadnej wiadomości. Nurtuje mnie to więc zamiast kierować się w stronę domu, idę do niego. Wsiadam w autobus, który akurat podjeżdża.

Jadę i mijam ulice przepełnione szczęśliwymi osobami. W końcu dziś jest piątek i można odpocząć od natłoku obowiązków.

Wysiadam i przechodzę wśród drzew, z których lecą kolorowe liście. Podobają mi się, można by powiedzieć, że wyglądają na pełne życia. Wiedzą, że lecą na dół, by już nigdy nie przeżyć kolejnego dnia, a i tak są szczęśliwe. Smuci mnie to.

Podchodzę do dębowych drzwi i pukam w nie trzy razy. Adam mówił, że zawsze tyle powinno się pukać.

Czekam, ale nic się nie dzieje. Nikt mi nie otwiera, nikt nie krzyczy „proszę!". Po prostu cisza. Siadam na schodki. Postanawiam poczekać, może zaraz się ktoś zjawi. Może pojechali do lekarza i jeszcze nie wrócili? Albo poszli razem na spacer i lody, a ja nie potrzebnie się martwię?

Sprawdzam godzinę na telefonie. Piszę do mamy wiadomość, że jestem u Adama. Nie chcę, żeby się zastanawiała czemu jeszcze nie jestem w domu.

Siedzę już tak długi czas. Patrzę jak miasto tętni swoim życiem.

W końcu dostaję wiadomość. Ale nie taką jaką się spodziewam. Pisze do mnie mama Adama. Mam przyjechać do szpitala.

Nie wiele się zastanawiając zrywam się z miejsca i biegnę w stronę przystanku autobusowego. Cieszę się, gdy akurat podjeżdża odpowiedni.

Kilka minut później zadyszana wchodzę do szpitala. Znając odpowiedni oddział kieruję się do windy. Wciskam guzik na czwarte piętro.

Wychodzę z windy tracąc pewność siebie. A co jeśli...?

Na korytarzu widzę jego mamę. Uśmiecha się do mnie tym samym uśmiechem, kiedy mnie widzi. Przytula mnie do siebie. Przez chwilę dziwi mnie ten gest, ale później rozumiem. Oddaję uścisk równie mocno.

-Mogę do niego wejść? - pytam.

Zgadza się.

Wchodzę do białego pokoju. Jest tu tylko jedno łóżko. Widzę jak leży wśród białej pościeli. Ma przymknięte oczy. Dla pewności pukam trzy razy w framugę. Jego powieki natychmiast się otwierają. Wysila się na uśmiech, chociaż wiem, że dużo go to kosztuje.

Podchodzę do niego i siadam na plastikowym krześle.

-Mam dla Ciebie notatki z lekcji – mówię.

-Był sprawdzian z biologi? - pyta. Kiwam potwierdzająco głową. Dziwi mnie to, że akurat tym się przejmuję. 

Rozmawiamy normalnie. Jakby nie przeszkadzało nam to, że leży podłączony do tysiąca kabli.

Wielokrotnie chwyta mnie za dłoń powtarzając, że podoba mu się ten dotyk. Że chce zapamiętać go do końca.

Siedzę z nim póki pielęgniarka mnie nie wyprasza mówiąc, że skończył się czas odwiedzin. Obiecuję przyjacielowi, że przyjdę jutro.

-Wiem – odpowiada mając te cudowne iskierki w oczach.

To było dwa lata temu jak ostatni raz go widziałam.

Nie zastałam go już tam nigdy. Ani w szkole. Ani w parku, w którym aktualnie siedzę.

Znów jest jesień.

Siedzę na trawie obserwując spieszących się ludzi. Cały czas wydaje mi się, że siedzi obok mnie. Że śmieje się ze mną z tych dziwnych ludzi, którzy nie znają wartości jakim jest życie.

I również jak wtedy siedzę tu do późna. Za nas dwóch oglądam zachód słońca, który tak bardzo lubił.

Ale nie smucę się, że go nie ma. Już nie. Dzięki niemu wiem, że trzeba chwytać każdy dzień.

Że nie warto się przejmować czy wszystko nam wyjdzie idealnie.

Trzeba po prostu żyć.

**************************************************************************************

Krótka Historia O MiłościWhere stories live. Discover now