"Nie możesz ratować innych,
Dopóki nie uratujesz siebie."
Alec długo leżał, wpatrując się w sufit. Nie mógł opanować galopujących myśli, choć wiedział, że ich celem jest tylko jedna osoba, której wspomnienie, tak bardzo go raniło.
Gdy wreszcie spojrzał na zegarek dochodziła trzecia w nocy.
Na pewno wszyscy już śpią- pomyślał, wiedząc, że przed szóstą rano wszyscy muszą być gotowi na trening.- Teraz albo nigdy.
Wyjął torbę, schowaną na dnie szafy- z bólem przypominając sobie, że to w niej przyniósł swoje rzeczy od Magnusa- spakował do niej kilka najważniejszych przedmiotów, narysował sobie runę niesłyszalności oraz widzenia w ciemności i wyszedł z pokoju, pozostawiając idealny porządek, a raczej idealny nieład, by nikt wchodząc tu, nie zauważył żadnej zmiany.
Tak jak myślał na korytarzu nie zastał nikogo. Postanowił zejść na dół schodami, bo zardzewiała winda narobiłaby za dużo hałasu. Zbiegł szybko na parter, owijając się szczelniej kurtką, gdy owionął go chłodny powie z uchylonego okna. Przemknął między ławkami i pchnął wielkie, dębowe drzwi, które cicho zaskrzypiały, więc otwarł je tylko na niewielką szerokość. Przecisnął się przez wąską szparę i znalazł się na szerokich, marmurowych schodach. Ostatnią przeszkodą była zamknięta brama.
Alec nie chcąc ryzykować obudzenia wszystkich, próbą jej otwarcia, wspiął się bezszelestnie na wysoki, kuty z żelaza płot, ogradzający całą posiadłość- i już po kilku sekundach znalazł się po drugiej stronie, lądując miękko na brukowanym chodniku.
Teraz mógł w spokoju pozbierać myśli, idąc wolno opustoszałym chodnikiem. Nikt nie chciał na siłę z nim porozmawiać, nikt mu nie przeszkadzał... tylko, w czym? W użalaniu się nad sobą? W cierpieniu przez własną głupotę?
W miarę jak odchodził od Instytutu to, co zrobił wydawało mu się coraz mniej sensowne. Może lepiej by było jakby się komuś wyżalił, a nie dusił wszystko w środku. Tylko, komu? Izzy? Jace'owi? Mimo całej miłości do rodzeństwa, wiedział, że nie byliby w stanie go zrozumieć. Oboje zupełnie inaczej podchodzili do spraw miłosnych.
Szedł nie do końca wiedząc, dokąd, nogi same go niosły, w tylko sobie znanym kierunku. Nie zdziwił się jednak, zauważając, że zbliża się do Brooklynu.
Zatrzymał się gwałtownie, nie pozwalając sobie na kolejny krok
Co on w ogóle robi? Nie powinien wychodzić z Instytutu. Zdawał sobie sprawę, że podświadomość będzie chciała go przywieść w to miejsce. Do przestronnego loftu, gdzie pozostawił sens swojego życia.
Czując narastającą w sercu gorycz, odwrócił się stanowczo i ruszył w przeciwnym kierunku. Bezwiednie wciąż przyspieszał kroku, by jak najszybciej oddalić się od mieszkania Czarownika, w końcu puścił się biegiem, byle, jak najdalej od tego przeklętego miejsca. Choć nie narysował sobie runy szybkości, mknął jak strzała wypuszczona z łuku. Godziny morderczych treningów i adrenalina krążąca we krwi, nie pozwalały mu na zmęczenie.
Przez dłuższy czas biegł przez noc, nie zwracając uwagi na mijane budynki, ulice czy mosty. W pewnej chwili o mało, co wpadłby na pijanego mężczyznę wychodzącego z bary i zataczającego się na chodniku.
Gdy w końcu zatrzymał się trochę zdyszany, zauważył, że jest w zupełnie sobie nieznanej okolicy. Otarł łzy z policzków, odruchowo sięgając po serafickie ostrze.
CZYTASZ
Mój Anioł ~malec~
FanfictionJak dużo może kosztować jeden błąd? Alexander cierpi po stracie ukochanego, nie sądził, że jedne mały błąd może pozbawić go miłości jego życia. w końcu ona chciał tylko, żeby mogli zestarzeć się razem, czy to tak wielkie przewinienie?