Trzy muszkieterki

403 26 1
                                    

POV LEXA

To, co dali mi w Piątej Alei, zdecydowanie nie było tym, o co ich poprosiłam. Gdy byłam w połowie drogi do Sydney, dostałam ataku drgawek, którego nie było sposób opanować. Niemalże jak podczas ataku padaczki. Upadłam na ziemię z takim impetem, że ciężko mi było określić, czy zrobiłam sobie krzywdę czy nie. I jak zwykle byłam kompletnie sama, dookoła brak jakichkolwiek ludzi, nawet głupiego psa. Atak nasilał się z kolejnymi minutami. W momencie, gdy zaczęłam intensywnie krwawić z nosa, kątem oka udało mi się dojrzeć światła. Nie wiem, czy była to ciężarówka, samochód, rower czy chociażby jakiś człowiek z latarką, ale chciałam, żeby mnie zabił. Jakkolwiek, czymkolwiek, aby dokonać na mnie zabójstwa. Światło okropnie raziło mnie w oczy - nadwrażliwość spowodowana odstawieniem. Również wyostrzony słuch stał się ogromnym minusem; odgłos pracującego silnika był tak głośny, że myślałam, że mam głowę w śmigle startującego samolotu. Osoba która postanowiła mi pomóc na pewno nie krzyczała mi prosto do ucha. Od momentu zwymiotowania i ujrzenia wielkiej czarnej plamy na ziemi, nie pamiętałam kompletnie nic. Nawet tego, jak znalazłam się we własnym mieszkaniu.

~~

Czarnowłosa obudziła się na swoim materacu. Obok niego stał jej plecak, ciepła herbata i krzesełko. Podniosła się do pozycji siedzącej i rozejrzała po pokoju; to rzeczywiście był jej budynek. Wstała z materaca i próbując złapać równowagę, upadła na podłogę, wylewając przy okazji herbatę i tłukąc szklankę. Do pomieszczenia wbiegła Clarke i pomogła Lexie położyć się z powrotem na "łóżku".

-Clarke? Jak Ty mnie tu... Przecież byłyśmy pod Charleville. - Spytała wciąż skołowana Lexa.

-Wygadałaś się, kochana. Nie trudno było to z Ciebie wyciągnąć, byłaś w opłakanym stanie. Poza tym, miałaś tu niezły kipisz. Nie wiem czy zawsze tutaj tak masz, ale było nieźle narozrabiane. - Lexie przypomniała się groźba McCreary'ego. Przeszedł ją dreszcz.

-Musimy się stąd wynosić. W tej chwili. Nie jesteśmy tu bezpieczne...

-Masz jakieś zatargi z mafią? Weź nie gadaj głupot, kto by nas tu znalazł? - Clarke zaśmiała się.

-Żebyś się nie zdziwiła. Lepiej szukaj biletu na najbliższy lot zagranicę. Muszę się spakować, zabrać stąd wszystkie ważne rzeczy... - Znowu wstała z materaca i znowu upadła. Na szczęście Clarke złapała ją w porę.

-Co Ty w ogóle wygadujesz? Nie mów mi, że Cię z Piątej Alei szukają. - Blondynka przejęła się całą sytuacją. Nagle w mieszkaniu rozległ się dźwięk pukania do drzwi. Lexa wzdrygnęła się.

-Siedź tu i nawet nie próbuj się ruszyć. Trzymaj, przyda Ci się. - Podała Clarke nóż motylkowy, a sama podeszła do komody i opierając się o ścianę, wyjęła z niej broń. Całe szczęście, że tego nie zabrali. Wciąż podpierając się szła w stronę drzwi wejściowych. Pukanie przerodziło się w uderzanie pięściami. Spojrzała przez wizjer. Sam diabeł przyszedł do niej w odwiedziny i był przerażony. Słyszała ciche proszenie o wpuszczenie do środka. Gestem dłoni pokazała Clarke, że ma się nie bać. Powoli otworzyła drzwi i wpuściła gościa do środka.

-Czego chcesz, gnojku? - Lexa kompletnie nie spodziewała się tutaj wizyty małej dziewczynki.

-Nie jest mi do śmiechu, kretynko. I nie przychodzę tutaj ostrzegać Cię, że Paxton na Ciebie pluje i rozsyła swoich ludzi po całym Sydney i szukał Cię nawet w Charleville. Nawet nie pytaj jak dowiedział się, że tam jesteś. I na pewno nie wyszło to ode mnie, bo nie chciałam, żebyś miała nieprzyjemności. Ale jednak ktoś mu o tym powiedział.

-Możesz przejść do rzeczy? Jestem zajęta. - Lexa złapała dziecko za rękę i zaprowadziła ją do pokoju. - Przedstaw się. - Clarke podeszła do dziecka i podała mu rękę.

Bezdomna /ClexaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz