Rozdział 21.

180 10 45
                                    

  — Elijah — zawołała Rebekah wychodząc za bratem do ogrodu. Odwrócił się do niej na pięcie wyraźnie zdziwiony. Jego wzrok był nieobecny, jak gdyby przerwała mu daleko idące przemyślenia. 

  — Coś się stało? — zapytał sztywno. Starał się skupić uwagę na jej słowach, ale przychodziło mu to z trudem. Rebekah nigdy w życiu nie czuła się tak skrępowana jak w momencie, gdy stanęła z nim twarzą w twarz. Nie w jego towarzystwie w każdym razie. 

  — To — powiedziała niezręcznie, wpychając mu do ręki bilecik, który znalazła pod drzwiami poprzedniego wieczoru — Chciałam... Chciałam podziękować. Zaimponowałeś mi. Zdobyłeś się na to, by schować do kieszeni urażoną dumę dla dobra nas wszystkich. To bardzo... Szlachetne. 

Elijah zmarszczył brwi i otworzył bilecik. Wczytał się uważnie w jego treść i wreszcie oświadczył bez wahania:

  — Z pewnością masz cichego wielbiciela, ale z przykrością muszę wyznać, że to nie jestem ja.

— Jak to? — zapytała zaskoczona — przecież przy kolacji sam dałeś do zrozumienia, że rozumiesz swój błąd, gdy postawiłeś mnie przed faktem dokonanym w sprawie przyjęcia...

  — Owszem i dlatego wczoraj poinformowałem cię o nim z wyprzedzeniem — odparł —Jeśli szukasz winnego tego bądź co bądź uroczego listu  to niestety ja wypadam z kręgu podejrzanych. Może powinnaś zapytać Marcela? — zasugerował — kochał się w tobie jeszcze jako dzieciak, może znów próbuje odzyskać twoje względy. A teraz jeśli pozwolisz muszę już iść — dodał i mijając ją z wystudiowaną elegancją musnął jej policzek. Szorstkość jego zarostu idealnie współgrała z cierpkością tego pocałunku.  Patrzyła za nim dopóki nie zniknął  za bramą. 

Tak... Jak na faceta z tysiącletnim doświadczeniem w ukrywaniu uczuć fatalnie maskujesz chłód i oschłość. To będą fantastyczne święta, pomyślała z przekąsem. 

*  *  *

  — Chciałbym powiedzieć, że to ja, ale jak zwykle przejrzałabyś kłamstwo — westchnął Marcel niepocieszony. Rebekah mimowolnie uśmiechnęła się, mocniej przyciskając telefon do ucha — to jakiś romantyczny list skoro pomyślałaś o mnie? Powinienem być zazdrosny? 

Choć nie mógł tego widzieć Rebekah przewróciła oczami. 

— Prawo do zazdrości mają ludzie będący w związku, nie jednonocni kochankowie — odparła Rebekah kąśliwie — jednak nie, nie sądzę, by twoja zazdrość była uzasadniona — dodała, gdy zaczął protestować i wspominać coś o urażonych uczuciach — biorąc pod uwagę, że moim pierwszym wskazaniem był Elijah a zarówno ty jak i on wypadliście spoza kręgu podejrzanych na liście zostali jeszcze dwaj bracia. 

  — Jeden z nich nie jest twoim bratem — mruknął Marcel, ale bardziej do siebie niż do niej. 

— Nie widzę powodu, by mi o tym przypominać — warknęła z niespodziewaną gwałtownością i nie bacząc na jego dalsze słowa zakończyła połączenie. 

Milady,  czy życzy sobie pani śniadanie podane do sypialni czy też może zje dziś pani z braćmi? — pokojówka ubrana w czarno-biały uniform stanęła przed nią niemal na baczność. 

Rebekah powoli obróciła głowę w jej stronę, jakby zaskoczona jej obecnością. Zaduma powoli znikała w jej oczach, za to pojawił się wyraz zaciętości. Nawet gdyby służąca dostrzegła drapieżny błysk sekundę przed tym, gdy wgryzła się w jej szyję i tak nie miałaby szansy, by się  bronić. Rebekah zatopiła w niej zęby, a w momencie, gdy kły przebiły skórę jej podniebienie uderzyła fala świeżej krwi, niosąc za sobą całe bogactwo smaków. Jej wszystkie mięśnie rozluźniły się, ciepło, które zalało ją od czubków palców aż po cebulki włosów wypełniało każdą komórkę jej ciała siłą tysiąca mężczyzn, napięcie ustąpiło miejsca błogości.  Przypomniała sobie własne słowa sprzed stu lat, gdy opisywała Elenie swój pierwszy wampirzy posiłek. 

Klątwa Pierwotnej RodzinyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz