Środa

1.4K 41 2
                                    

Kiedy obudziłam się rano, nie mogłam uwierzyć w to, co zrobiłam w klubie. Trzeba naprawdę mieć coś nie tak z głową, żeby pożyczać kasę od gangstera ze świadomością, że nijak nie ma się z czego oddać. Tylko, że ja byłam zdesperowana. Bardzo zdesperowana. Nie potrafiłam wyobrazić sobie sytuacji, w której moja matka umiera. Poświęciła wszystko, całe swoje dotychczasowe życie dla mnie i Evy. Na dodatek wciąż była taka młoda. Nie tak dawno dopiero skończyła 40-tkę. Jeszcze tyle przed nią. Jak nikt inny zasłużyła, by kiedyś spełnić choć jedno ze swoich marzeń. I zrobię wszystko, żeby tak właśnie się stało. Wszystko!

- Amy! Wstałaś? - dziki wrzask, dochodzący z dołu przerwał moje rozmyślania

- Nooo!

- To weź chodź i coś zrób na śniadanie.

Eva. Dwie lewe ręce do wszystkiego. Jeśli miała okazję się kimś wręczyć, po prostu to robiła.

- A co jest w lodówce? - odkrzyknęłam

- Eeee... czekaj... mleko, jakiś ser, wędlina...fuuuj... nie, wędlina nie... i dżem.

- A chleb tostowy jest?

- Eeee... nie ma!

- To wyjmij mleko i płatki. I wywal tą wędlinę!

Zeszłam na dół, ubrana w t-shirt i spodnie od dresu. Eva miała na sobie legginsy i tunikę. Zauważyłam też czemu nie zdążyła zrobić śniadania nawet sobie. Jej pełny make-up wystarczał za odpowiedź.

- Gdzie Ty wczoraj byłaś?

- Spotkałam się z Lil'. Jak wróciłam już spałaś.

- Z Lil'? Amy, weź Ty se znajdź chłopaka. Może będzie miał fajnych kolegów.

- I tak jesteś na to za młoda - parsknęłam w odpowiedzi, nalewając mleko do misek - Mama chyba wyjdzie pojutrze.

- Fajnie - rzuciła Eva między jedną, a drugą łyżką płatków

Nie wiedziała, jak poważna jest sytuacja. Mama tak zdecydowała. Eva żyła więc w błogiej nieświadomości. Może to i lepiej. Jej histerie nie były nikomu do niczego potrzebne, a trzeba przyznać, że momentami była z Evy istna drama queen. Jak wtedy, kiedy chłopak, który się jej podobał zaczął spotykać się z jej niezbyt lubianą koleżanką. Eva najpierw urządziła mu scenę na jakiejś domówce, choć biedny chłopak tylko raz zaprosił ją do kina, a potem wydzwaniała do owej koleżanki przechodząc od próśb do gróźb i z powrotem przynajmniej 5 razy podczas jednej rozmowy. Do szkoły chodziła ubrana w określony sposób i całą sobą manifestowała swoje cierpienie, wywołane zawodem miłosnym, a wieczorami wyła w pokoju, niczym kojot. Zachowywała się gorzej, niż książkowy Werter. Dała sobie spokój dopiero po 2 tygodniach. Na szczęście. Bo jeszcze kilka takich dni i sama poszłabym do tego chłopaka, błagać, by przestał się spotykać z tamtą dziewczyną, bo ja w domu wytrzymać nie mogę.

Wieczorem zadzwoniła Lilian.

- Ej, Ty poważnie gadałaś z Lucą Tonim o 4 bańkach czy ktoś mi coś do drinka dosypał? - zapytała bez zbędnych wstępów

- Gadałam. I z tego, co pamiętam, to nie odmówił, tylko kazał mi do siebie przyjść.

- I chcesz tam iść?

- A widzisz jakieś inne wyjście? Bo mnie się wydaje, że mam wyjątkowo marny wybór.

- Marny to może być Twój los, jak mu nie oddasz tej kasy.

- Słyszałam, że dłużników się nie zabija. Martwi już na pewno niczego nie oddadzą.

- Obyś miała rację.

Luca. (Zakończone. Będzie korekta)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz