ROZDZIAŁ.44 Przyrzeknij

190 16 8
                                    

-Wyścig grupy pierwszej zakończony! Niesamowity czas!- mówił głos w głośnikach. Z lekką złością siedziałem z tymi chłopaczkami. Irytowała mnie myśl, że nie mogę teraz porozmawiać z Cruz.

-Myślicie, że wygra?- zapytał Carlos biorąc w dłoń szaszłyk z owoców.

-Pokonała Buttersky ostatnim razem bez żadnego problemu. Czemu teraz miałoby coś pójść źle?-stwierdził spokojnie Fernando zakładając ręce na piersi patrząc za okno. Oparłem głowę o kanapę i westchnąłem głośno.

-Husky... ja cię proszę idź na gastronoma.- powiedział Alexis kończąc jedzenie puddingu brzoskwiniowego. 

-Właśnie. Od kiedy ty gotujesz?- zapytałem Włocha. Chłopak uśmiechnął się.

-Od zawsze.- zaśmiał się. Skierował swój wzrok na mnie.- Tata chciał tylko, abym jeździł, więc podążałem jego marzeniem.

-I co... zmienił zdanie?- dopytałem.

-Tak.- stwierdził krótko wracając wzrokiem na szybę.- Cieszy mnie jednak to, że Lucy również może podążać swoim marzeniem.

-Gadacie tylko o widmie.- prychnąłem.

-Przyjaźń do czegoś zobowiązuje.- powiedział młody Gorvette siadając obok mnie. Popatrzyłem na niego.- Bo, jak inaczej wyjaśnisz to, że w tym momencie chcesz porozmawiać z Cruz?

-Mam całe ściśnięte gardło i serce mi nawala.- wyznałem spokojnym tonem głosu. Jerry uśmiechnął się i kontynuował:

-To się nazywa zakochanie. Nie czuł pan tego nigdy?

Zaniemówiłem. Spuściłem tylko głowę.

-Myślałem, że wyścigi tym są...

-Zakochaniem?- zadrwił Alexis. - Jak patrzysz na osobę, którą kochasz to mówisz i robisz głupie rzeczy. Z tego wiem na torze to pan jest asem. Coś się nie klei.

-Specem w dziedzinach motywacji jest Lucy. - powiedział Carlos wydłubując sobie awokado zza aparatu.

-Chce tylko, aby wiedziała co czuje. Inaczej to mnie chyba zabije.

-Chciałbym mieć tyle odwagi. - przyznał Włoch. - Odwaga nigdy nie była moją mocną stroną. Boje się mówić.

-A teraz gadasz, jak najęty.- prychnął Alexis.

-Bo wiem, że, jak powiem coś głupiego i mi przywalisz to Carlos, i Jerry przywalą Ci podwójnie.

Alexis przewrócił oczami idąc po picie do lodówki. Fernando dalej patrzył, przez okno.

-Zaraz startuje Lucy...- szepnął.

***Pov. Zygzak***

Lucy siedziała w gokarcie. Opierała się o kierownicę i rozmawiała o czymś z Cruz. Nie chce im przeszkadzać. Buntowniczka wygląda na spokojną, a teraz to jest najważniejsze. Sally stała obok mnie. Tuliła się do mnie trzymając jedną dłoń na mojej klatce piersiowej. Mój wzrok nie schodził z mojej córki. Pamiętam, jak była malutka...jak pierwszy raz jechała gokartem.

-Nad czym myślisz?- zapytała Sally. - Stresujesz się.

-Bo teraz wiem, że to ona może sobie zrobić krzywdę. Takie zawody to super rzecz, ale czasami mam wrażenie, że tylko samobójcy chcą się na to pisać. 

-Sugerujesz, że jesteś samobójcą?- mówiąc to odsunęła na bok moją grzywkę i dotknęła szramy.

-Sugeruje, że jestem idiotą.- prychnąłem, a Sally pstryknęła mi w nos. - Nie można trzymać jej pod kloszem.

-Żebym nie pożałował...- powiedziałem, jakby do siebie. Wtedy Cruz podeszła w moją stronę. - Coś się stało?

-Chce porozmawiać z Fernando.- zdziwiły mnie jej słowa. 

-Po co?- zapytała Sally. - Zaraz startuje.

Szybko odbiegłem. Przeskoczyłem, przez zamknięte bramki i pobiegłem po młodego Paltegumiego.

******
Otworzyłem drzwi loży i wtedy zobaczyłem...

-Okey... skąd tu jesteś Jack.- zacząłem widząc go na kanapie. Wstał i dokuśtykał się w moją stronę. Oparł dłonie na moich barkach i spuścił głowę. Spojrzałem na jego nogę. Bandaż lekko przeciekł krwią.

-Muszę widzieć się z Cruz.- powiedział. Popatrzyłem na chłopców, po czym ponownie na niego.

-Bramki są zamknięte. Jak je przeskakiwałem ochrona patrzyła na mnie, jak na kogoś bez rozumu. A widząc, jak kuśtykasz to nie dasz rady.

-Proszę!- praktycznie załkał. Westchnąłem.

-Jack... to w tym momencie niemożliwe.- powiedział. Puścił mój bark i spojrzał mi w oczu. - Później to ci nawet pomogę do niej dojść, ale to dopiero, jak otworzą bramki. 

Jackson przytaknął Jerry pomógł mu wrócić na kanapę.

-Alexis, skocz po bandaż, czy coś, bo ten przeciekł.- poprosił Gorvette. Alexis przytaknął wychodząc.

-Co ty sobie właściwie zrobiłeś?- zwróciłem się do Jacksona.

-Stoczył się z metalowych schodów.- powiedział Carlos. Popatrzyłem na nogę Jacka. Ajj... - A po co pan tu przyszedł? Coś się stało?- zapytał, a wtedy wrócił Alexis.

-Lucy chce porozmawiać z Fernando.- powiedziałem. Chłopak, przez cały czas patrzył w szybę, lecz teraz wzrok wbił we mnie. Jego dwukolorowe ślepia przeszywały mnie na wskroś. 

-Zaraz startuje.- powiedział cicho.

-Więc musimy się spieszyć.- powiedziałem naśladując jego ton. Chłopak podszedł do mnie. 

***Pov. Lucy***

Miałam już założony kask. Fernando szedł w moją stronę. Kiedy tylko zbliżył się złapałam go za dłoń i mocno ścisnęłam. Drugą ręka przytuliłam jego kark. Nie mogę tego wytłumaczyć. Bardzo tego chciałam.

-Co się dzieje?- zapytał również ściskając moją dłoń, a drugą ręką obejmując moje plecy.

-Boje się...- szepnęłam.

-Nie masz czego.- zapewnił mnie.

-Mogę zginąć...

-Jak każdy w każdej chwili.

Przytuliłam go mocniej.

-Przyrzekam Ci na Boga, że wszystko będzie dobrze. Masz amortyzatory w gokarcie, a ochraniacze na całym ciele. Po za tym pod kombinezonem czuje wstążkę. Stres nie działa na nas dobrze, więc spokojnie. 

Nigdy nie miałam takiego ataku histerii, jak w tym momencie.

-Przekaż chłopakom, że dziękuje.- szepnęłam.

-Przekażę, a ty pamiętaj...stres to kajdanki na sercu.

Hello! Dzisiaj krótko, ale niestety dzieje się u mnie co się dzieje i nie jestem w stanie napisać dla was więcej :( Postaram się o dłuższy rozdział w przyszłym tygodniu <3 Możecie napisać co o nim sądzicie i widzimy się już niebawem! Kocham was! Do zobaczenia <3 

LET'S RACE!- Cars (Auta)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz