Wstałam skoro świt. Zrobiłam śniadanie dla siebie i Evy, wypiłam kawę rozpuszczalną i pognałam na autobus. Z powrotem, już z mamą planowałam wracać taksówką. Choć było lato, pogoda zdecydowanie bardziej przypominała tę jesienną. Lało jak z cebra. Zawahałam się czy jednak nie wziąć taksówki w obie strony. Nie. Jednak nie. Nie stać mnie na fanaberie. Przecież się nie jestem z cukru, nic mi nie będzie, jak trochę zmoknę. 4 miliony od Luki nie mogą wpłynąć na zmianę mojego sposobu życia. Chociaż korciło. Okrutnie.
Stałam na przystanku i próbowałam tak manewrować parasolem, żeby jak najmniej zmoknąć. Niewiele pomagało. Deszcz zacinał chyba z każdej strony. Zanim przyjechał mój autobus, wyglądałam już jak zmokła kura. Usiadłam na jednym z siedzeń i... wylałam wodę z moich balerinek. Co za ulewa!
Szpital leżał kawałek od naszego domu, więc liczyłam, że choć trochę przestanie padać. Nadzieja matką głupich. Chodnikiem płynął strumień. Kiedy weszłam do środka znowu musiałam wylać wodę z butów. Obłęd. Ogarnęłam się w łazience o tyle, o ile i ruszyłam na 2 piętro, gdzie leżała mama.
Siedziała już obok łóżka, spakowana i gotowa do wyjścia. Zatrzymałam się na chwilę w progu. Cokolwiek się wydarzy, nie żałuję niczego.
- Cześć, mamuś! - zawołałam wesoło, dając mamie buziaka w policzek - Jesteś gotowa?
- Tak, kochanie, tylko jeszcze musimy iść po wypis.
- Dobra, to Ty idź, a ja zadzwonię po taksówkę. Straszna pogoda dzisiaj. Nie będziemy się tłuc autobusem.
Mniej-więcej pół godziny później siedziałyśmy już w taksówce.
- Mamo, muszę Ci coś powiedzieć. Mamy pieniądze na leczenie! Trzeba zadzwonić do Waszyngtonu, do tego lekarza i umówić wizytę i...
- Jak to mamy pieniądze? Skąd?
Całą noc o tym myślałam. Jak powiedzieć mamie o pieniądzach i jak wyjaśnić skąd je mam.
- Bo widzisz, ten Twój lekarz.. on mówił, żebym spróbowała napisać do jakiejś fundacji i tak dalej. I ja napisałam maile wszędzie, gdzie tylko znalazłam jakikolwiek kontakt. Nawet do Billa Gatesa i Marka Zuckenberga. Do różnych gwiazd, z telewizji, szczególnie tych chwalących się działalnością charytatywną. Dołączyłam wszędzie dokumentację medyczną i kontakt do lekarza. I ktoś wpłacił. Nie wiem kto, bo zrobił to anonimowo. Ale to nieważne. Po prostu ktoś wpłacił te pieniądze!
Mama przyglądała mi się uważnie. Powtarzałam od wczoraj tą bajeczkę tyle razy, że brzmiałam wiarygodnie. Przynajmniej we własnej ocenie.
- Naprawdę?
- A skąd inaczej wzięłabym taką sumę, w tak krótkim czasie? Kredytu nikt mi nie da, nie mamy zdolności, a napad na bank też wymaga organizacji. - zaśmiałam się
To był mój najmocniejszy argument. I w zasadzie niepodważalny. Na twarzy mamy wymalowała się wyraźna ulga. Uwierzyła. Z oczu popłynęły jej łzy.
- Córeczko - przytuliła mnie mocno - Nie mogę w to uwierzyć! Nie mam pojęcia, jak Ci się to udało.
- Mamy szczęście, mamuś. To znak.
Zanim weszłyśmy do domu, mama opanowała się już w 100%.
- Cześć, Eva! - zawołała
- Mama! - młoda zbiegła po schodach i przytuliła się do naszej rodzicielki - W końcu jesteś. Rany, jak Amy się rządziła!
- Ktoś musiał się Tobą zaopiekować - zaśmiała się mamaJa w tym czasie zrobiłam mamie śniadanie i kawę. Szpitalne żarcie może i nie jest najgorsze, ale na pewno jest go za mało. Nie mówiąc o kawie. Kończyłam już swoje jedzenie, kiedy zadzwonił mój telefon. Numer zastrzeżony. O. Jakaś super oferta? Kredyt? Garnki?

CZYTASZ
Luca. (Zakończone. Będzie korekta)
Mystery / ThrillerGdy okazało się, że na operację mojej matki potrzeba dosłownie milionów monet, myślałam, że już gorzej być nie może. Los postanowił jednak udowodnić mi jak bardzo się mylę. Jedna decyzja sprawiła, że za jednym zamachem postawiłam na szali życie swoj...